RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.), lecz jest po prostu zlepkiem czystych składników, skąd chwilowa harmonia, satysfakcja pozwalająca przebrnąć przez resztę.Podobnie chwile wyobcowania, szczęśliwej alie­nacji popychające go drobnymi ruchami ku czemuś, co mogłoby być jego rajem, nie stanowią dla niego jakiegoś doświadczenia wyższego rzędu niż zbudowanie latawca; jest to jakby kres, ale nie wyższy, ani uprzywilejowany - nie jest to również kres w sensie czasowym, osiągnięcie kulminacyj­nego punktu procesu wzbogacającego obnażania; można to osiągnąć siedząc w klozecie, przede wszystkim jednak mię­dzy kobiecymi udami, wśród obłoków dymu lub w połowie lektur raczej nisko szacowanych przez dodatki kulturalne niedzielnych pism.W życiu codziennym charakterystyczne dla postawy moje­go nonkonformisty jest odrzucanie wszystkiego, co choćby z daleka zalatuje gotowymi rozwiązaniami, tradycją, instynk­tem stadnym opartym na strachu i rzekomo wzajemnych korzyściach.Bez większego wysiłku mógłby być Robin­sonem.Nie jest mizantropem, ale zarówno od kobiet, jak od mężczyzn przyjmuje tylko to, co nie zostało wymodelowane przez nadbudowę społeczną: wie, że sam częściowo tkwi w szablonie, ale jest to świadomość czynna, nie zaś rezygna­cja człowieka, posłusznie maszerującego w takt.Przez większą część czasu sam policzkuje się wolną ręką, w wol­nych zaś chwilach policzkuje innych, którzy mu to zwracają z nawiązką.W ten sposób czas schodzi na niesłychanie kłopotliwym zawracaniu głowy, w które wciąga kochanki, przyjaciół, wierzycieli i urzędników, w przerwach zaś korzys­ta ze swej wolności w sposób, który wręcz zdumiewa otoczenie, a który zawsze kończy się drobnymi katastrofami na miarę jego i jego osiągalnych ambicji.Druga wolność, ta bardziej nieuchwytna i ukryta, dręczy go, ale tylko on (a i to niełatwo) mógłby zdać rachunek ze swych igraszek”.(6)75Piękny był ówczesny królewski styl życia, którego treścią było pisanie sonetów, rozmowy z gwiazdami, medytacje podczas buenosaireńskich nocy, pogodny spokój, z jakim w wygodnych fotelach teatru Colón słuchało się koncertów lub odczytów obcojęzycznych mistrzów.On znał jeszcze ów świat tak żyjący, tak kochający, umyślnie harmonijny i wygładzony - architektoniczny.Aby łatwiej pod­kreślić odległość, dzielącą go od owego kolumbarium, Oliveira bawił się w przedrzeźnianie z gorzkim uśmiechem przesadnych zdań i ozdobnych rytmów dnia wczorajszego, olimpijskiego sposo­bu mówienia lub przemilczania.W Buenos Aires, stolicy strachu, znowu zaczynał są czuć otoczony przez dyskretne ogładzanie chropowatości, które przywykło się nazywać zdrowym rozsąd­kiem, przede wszystkim zaś przez owo samozadowolenie, które wzbiera w głosach zarówno młodych, jak i starych, ich zgodę na to, by konieczność uważać za prawdę, a namiastkę za, za, za.(przed lustrem, z tubką pasty do zębów w zaciskającej się pięści, Oliveira po raz nie wiem który wybuchał śmiechem prosto we własną twarz i zamiast włożyć sobie szczoteczkę do ust, przybliżał ją do swojego obrazu, różową pastą dokładnie obrysowywał fałszywe usta, na samych wargach malował serce, ręce, nogi, litery, świństwa, przejeżdżał szczotką po lustrze, walił po nim tubką, skręcając się ze śmiechu aż do nadejścia zrozpaczonej Gekrepten z gąbką, która.i tak dalej).(43)76Z Polą też zaczęło się od rąk, jak zawsze.Wieczór, znużenie po wielu godzinach straconych w kawia­rni nad gazetami będącymi zawsze jedną i tą samą gazetą, warstwą piwa ciężko ugniatającą żołądek.Wystawienie na każdy sztych, obojętność i opuszczenie, które tylko czyhają, by się rzucić, ale to jakaś kobieta otwiera torebkę chcąc zapłacić za kawę, przez chwilę palce jej mocują się z opornym zamkiem - odnosi się wrażenie, że zamek brom wejścia do domu opatrzonego znakiem zodiaku, że gdy palcom jej uda się odchylić cienką złoconą sztabkę, będzie to jakąś rewela­cją, która olśni przesiąkniętych pernodem i Tour de France kawiarnianych bywalców, może zresztą nie olśni, może ich połknie, lej z fiołkowego aksamitu wyrwie świat z posad i cały Luksemburg, rue Soufflet, Gay-Lussac, café Capou-lade, fontannę Médicis, rué Monsieur-le-Prince, wszystko to pochłonie w jakimś bulgocie, tak że nie zostanie nic poza pustym stolikiem, otwartą torebką, palcami kobiety wydo­stającymi stufrankową monetę, aby podać ją staremu Ragon, podczas gdy Horacio Oliveira, który oczywiście efektownie przeżył katastrofę, przygotowuje się do powiedzenia tego, co się mówi przy okazji wielkich kataklizmów.- Och, - odparła Pola - nie jestem specjalnie stra­chliwa.Powiedziała: Oh, vous savez, w taki sposób, w jaki zapewne przemawiał sfinks zadając zagadkę - usprawiedliwiając się niemal, rezygnując z prestiżu, którego jest pewien.Powie­działa to tak, jak mówią kobiety w powieściach, w których autor nie chce tracić czasu i większą część opisów umieszcza w dialogach, łącząc w ten sposób przyjemne z pożytecznym.- Kiedy mówię: strach - zauważył Oliveira, siedzący na tej samej ławeczce obitej czerwonym pluszem, trochę na lewo od sfinksa - mam na myśli ukryte, nieznane podszewki spraw.Pani ruszała ręką, jakby pani dotykała jakiejś granicy, za którą rozpoczyna się świat na opak, w którym ja na przykład mógłbym być tą torebką, a pani starym Ragon.Miał nadzieję, że Pola roześmieje się i sytuacja przestanie być dwuznaczna.Pola jednak (potem dowiedział się, że nazywała się Pola) nie uznała jego przypuszczeń za absurdal­ne.W uśmiechu ukazywała zęby małe i nadzwyczaj regular­ne, o które troszkę rozpłaszczały się jaskrawopomarańczowe wargi, ale Oliveira całkowicie pogrążony był w rękach (zawsze przyciągały go kobiece ręce), chciał dotknąć ich, przesunąć palcami po każdym zgięciu ruchem japońskiego kinezjologa, chciał prześledzić niedostrzegalną drogę żyłek, zbadać stan paznokci, poznać linie zagrażające i wzgórki przychylne z wróżbiarskiego punktu widzenia, posłyszeć szum księżyca przytykając ucho do wnętrza niewielkiej dłoni, trochę wilgotnej, może od miłości, a może od szklanki z herbatą.(101)77- Sam pan rozumie, że po tym, co się zdarzyło.- Res, non verba[87] - odparł Oliveira.- Osiem dni po osiemdziesiąt pesos, osiem razy siedem, pięćset sześć­dziesiąt, powiedzmy, pięćset pięćdziesiąt pesos, a za te dzie­sięć postawi pan chorym coca-colę.- Proszę bezzwłocznie zabrać swoje rzeczy osobiste.- Dziś-jutro je zabiorę.Raczej jutro niż dzisiaj.- Tu są pieniądze.I będzie pan łaskaw podpisać mi kwit.- Nie będę nic łaskaw.Podpiszę i tyle.Ecco.- Moja małżonka jest tak przedenerwowana - powie­dział Ferraguto odwracając się tyłem i żując cygaro.- Cóż, kobieca nadwrażliwość, wiek przejściowy, te rzeczy.- Powiedziałbym po prostu - godność.- Właśnie to miałem na myśli.A propos godności, dziękuję za zatrudnienie mnie w cyrku.To mnie bawiło, a nie wymagało dużo pracy.- Moja małżonka nie jest w stanie pojąć - zaczął Ferraguto, ale Oliveira już był za drzwiami.Któryś z nich przymknął oczy, może je zresztą otworzył.Drzwi także miały w sobie coś z oka, które zamykało się i otwierało.Ferraguto zapalił cygaro i włożył ręce w kieszenie.Zastanawiał się, co powie temu egzaltowanemu, nieprzytomnemu młodzieńco­wi, gdy ten się do niego zgłosi.Oliveira pozwolił sobie położyć kompres na czole (więc to jednak on zamknął oczy) i pomyślał o tym, co powie Ferragucie, kiedy ten go wezwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl