RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.By ustąpić, przytaczała sobie wszystkie powody, dla których mogłaby go ko-chać.Ale z pokochaniem nie czekała, aż powody te mieć będzie.Rozpoczęła się już w niej owa twórcza praca ducha, który stwarza sobie egzaltowaną wizjęwybranej istoty.U Juliana zaczęło się to wcześniej, ale Anetka, bogatsza duchowo i namięt-niejsza, wyprzedziła go.Nie czuwała już nad sobą i ulegając porywowi swej szczerej natury nie używała sztuczek,przy pomocy których kobieta zręczniejsza od niej maskuje przegraną, udając, że jest jeszczepanią serca, które już oddała.Anetka ofiarowała swoje.Wyznała to Julianowi.I od tej chwiliJulian zaczął się niepokoić.Nie znał kobiet.Pociągały go i zbijały z tropu.Zamiast starać się je poznać, wolał wyda-wać o nich sądy.Idealizował jedne, drugie potępiał; tymi zaś, które nie wchodziły w żadną zowych dwu kategorii, nie interesował się wcale.Ludzie bardzo młodzi (a Julian pozostał ta-kim przez brak doświadczenia) zawsze sądzą zbyt pośpiesznie.Zajęci jedynie sobą i swymipragnieniami, w innych szukają tego tylko, co od nich otrzymać by chcieli.Zarówno ci naiw-ni jak i ci przebiegli, gdy kochają, myślą tylko o sobie samych, a nigdy o kobiecie.Tak wdziedzinie spraw duchowych jak i cielesnych, nie chcą widzieć, że kobieta istnieje poza nimi.Właśnie miłość jest doświadczeniem, które mogłoby ich o tym pouczyć  i rzeczywiście uczy,ale tylko garstkę tych, co są w stanie się nauczyć  i to na ogół własnym ich kosztem i kosz-tem ich partnerek, bo gdy nareszcie wiedzą, jest już za pózno.Dla tego stanu początkowejniewiedzy charakterystyczny jest ów zawiedziony sen o jedności, owo naiwne odwiecznezdziwienie, bolejące nad nieodwracalnym rozdwojeniem gorzkim owocem miłości.Bo cóżznaczy słowo:  kochać , jeśli nie:  kochać kogoś drugiego ? Julianowi, choć me był takimegoistą jak Roger Brissot, równie trudno było, z powodu tej niewiedzy, wyjść poza siebie.Ajego widzenie kobiecego świata było jeszcze ciaśniejsze.Tu trzeba by go ostrożnie prowadzićza rękę.32Faeton  wg mitologii greckiej syn Heliosa (słońca); gdy na swą prośbę kierował raz rydwanem słonecz-nym, nie umiał opanować rumaków i utrzymać ich na właściwym torze.Zeus widząc szkody, jakie wyrządzapędzący na oślep rydwan, palący wszystko za swym zbliżeniem, zabił Faetona piorunem.140 Anetka z natury nie była nic a nic ostrożna.A miłość, budząc w niej potrzebę wielkodusz-nego zaufania, nie uczyła jej ostrożności.Uzyskawszy pewność, że kocha i jest kochana,Anetka nic już nie ukrywała.W człowieku, którego pokochała, nic nie mogłoby jej już doniego zrazić.Po cóż miałaby się sztucznie upiększać? Duchowo zdrowa, nie wstydziła się byćtaką, jaką była naprawdę.Niechże i ten, co ją kocha, widzi ją taką, jaką jest! Dobrze dostrze-gała jego naiwność, niemożność zrozumienia, jego zalęknięcia.Znajdowała w tym przyjem-ność, tkliwą i przekorną.Cieszyło ją, że jest pierwszą, która daje mu poznać kobiecą duszę.Pewnego dnia wybrała się, by go niespodzianie odwiedzić w jego mieszkaniu.Drzwiotworzyła matka, wiekowa pani o gładko zaczesanych siwych włosach i spokojnym czole,rozświetlonym uważnym blaskiem surowych oczu.Z nieufną uprzejmością przyjrzała sięAnetce, po czym wprowadziła ją do schludnego i zimnego saloniku, gdzie meble były okrytepokrowcami.Wyblakłe fotografie rodzinne i reprodukcje obrazów do reszty oziębiały panują-cą w nim atmosferę.Anetka została sama.W sąsiednim pokoju Usłyszała jakieś szepty  i pochwili Julian śpiesznie wszedł do salonu.Był uradowany, lecz zarazem onieśmielony.Niewiedział, co mówić, odpowiadał bez sensu.Siedzieli na niewygodnych krzesłach o twardychoparciach krępujących naturalną swobodę ruchów.Między nimi stał stolik, jeden z tych salo-nowych stolików, na których nie można się oprzeć, a których ostre kanty potrąca się wciążkolanami.Chłód lśniącej, nie pokrytej dywanem posadzki i martwych twarzy, umieszczonychpod szkłem jak zasuszone rośliny w zielniku, mroził słowa na ustach i skłaniał do ściszeniagłosu.Anetka wyraznie marzła w tym salonie.Czy Julian zostawi ją tu przez cały czas wizy-ty? Zapytała, czy nie chciałby jej pokazać pokoju, w którym pracuje.Nie wypadało mu od-mówić, miał nawet na to ochotę  ale tyle widać było wahania w wyrazie jego twarzy, żespytała: Może nie dogadza to panu?Zaprzeczył i przepraszając za nieporządek wprowadził ją tam.Nieporządku było tu mniejniż u Anetki podczas pierwszej wizyty Juliana, tylko że jego nieporządek pozbawiony byłwesołości.Pokój służył równocześnie jako pracownia i sypialnia.Książki, znana litografiaprzedstawiająca Pasteura, papiery na krzesłach, fajka na stole, studenckie łóżko.Nad łóżkiemzauważyła mały krzyżyk z gałązką bukszpanu.Siedząc w twardo wyściełanym fotelu, starałasię wprowadzić swego gospodarza w swobodniejszy nastrój, wspominając wesoło różne epi-zody z ich studenckich czasów.Bez pruderii opowiadała historie, które znali oboje.Lecz Ju-lian był roztargniony, zmieszany jej obecnością i swobodą jej słów.Zdawał się wciąż zajętytym, co działo się w przyległym pokoju.Anetce udzielało się jego skrępowanie, ale trzymałasię dzielnie i dokazała nawet tego, że Julian przestał trapić się myślą  co ludzie powiedzą?Wreszcie ożywił się i odtąd śmiali się już wesoło.Dopiero gdy odchodziła, stał się znówskrępowany.Odprowadzał ją korytarzem, którym trzeba było przejść koło pokoju jego matki.Drzwi były uchylone.Pani Dumont udała, że ich nie widzi, czy to przez delikatność, czy teżnie chcąc kłaniać się nieznajomej? Obie kobiety zamieniły jedno tylko spojrzenie i już byłysobie wrogie.Pani Dumont była zgorszona wizytą tej śmiałej dziewczyny, jej swobodnymzachowaniem, dzwięcznym głosem, jej śmiechem i żywotnością: węszyła niebezpieczeństwo.Anetce zaś, która w czasie wizyty wyczuwała między Julianem a sobą tę niewidzialną obec-ność, pozostało jakieś, uczucie nieprzyjazni.Przechodząc koło pokoju starej damy, odwróco-nej do niej plecami, mówiła i śmiała się głośniej.I już zazdrosna, myślała: Odbiorę ci go.W tydzień potem Julian znów przyszedł wieczorem, po obiedzie.Na temat Anetki miałpierwszą w życiu dyskusję ze swą matką  i chciał zaznaczyć swoją wolę.Byli sami.Leopoldzabrał Mareczka do cyrku.Gdy Julian żegnał się z nią około jedenastej, Anetka zapropono-wała, że go odprowadzi na piechotę, dla przyjemności odetchnięcia razem świeżym nocnympowietrzem.Ale gdy doszli do jego drzwi, Julian, zaniepokojony, nie chciał się zgodzić, byAnetka sama wracała do domu.Ubawił ją ten niepokój, ale Julian mimo to upierał się, że te-141 raz on z kolei ją odprowadzi.Anetka nie sprzeciwiała się: będzie z nim dłużej! Poszli więc zpowrotem, obierając najdłuższą drogę  i sami nie bardzo wiedząc jak, znalezli się nad brze-giem Sekwany.Była noc czerwcowa.Usiedli na ławce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl