RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmiech taty przy-wołuje panie z obsługi.Stają w drzwiach i oknach i też się śmieją i machają rękami.Rodziceodmachują, pozdrawiając je iście monarszymi gestami.Trzymają się za ręcei widać, że jazda pokracznym wózkiem po posępnym korytarzu domustarców sprawia im ogromną frajdę.Każę im pozować do zdjęcia i gdypózniej oglądam odbitkę, stwierdzam, że oboje wyglądają zaskakującomłodo.Wyruszamy w objazd po nowej dzielnicy mieszkaniowej w BorrowdaleBrook, którą miejscowi zdążyli już ochrzcić Miastem Grzechu.Ja prowadzę,mama siedzi obok i próbuje pilotować, ale druk na planie miasta jest takdrobny, że głównie kręci głową, starając się łapać ostrość w swych dwuo-gniskowych okularach.Zresztą plan i tak jest nieaktualny i podaje stare,kolonialne nazwy ulic.Nie ma to akurat większego znaczenia, bo większośćtablic z nazwami ulic rozkradziono w celu przetopienia, a Borrowdale Brookjest zupełnie nową dzielnicą z nowo zbudowanymi ulicami, których nie mana żadnym planie.Wkrótce się gubimy, ale ponieważ nigdzie nam się niespieszy, spokojnie kierujemy się na północ, na nosa.Rodzice cmokają z podziwu na widok kilkudziesięciu nowych domówwyrastających wprost w buszu - ogromnych rezydencji z marmuru i szkła zrozplanowanymi ogrodami i lśniącymi nowością basenami.W kraju, wktórym najszybciej na świecie pada gospodarka i głodują miliony miesz-kańców, jest to przykład księżycowej ekonomiki.Potem budowy nagle siękończą i za zakrętem natykamy się na ogromną tablicę z napisem POLICJA: ZAKAZ ZATRZYMYWANIA! Chwilę trwa, nim orientuję się, jak dalekonas zniosło z zamierzonej trasy.Oto zbliżamy się do nowego pałacu pre-zydenckiego w budowie.Kawałek dalej stoi kilku policjantów uzbrojonychw kałasznikowy.Nie wyglądają na uradowanych naszym widokiem.Poruszanie się po niedozwolonych miejscach może być w tym krajuniebezpieczne.Główna arteria przelotowa obok Budynku Rządowego jestzamknięta dla ruchu w godzinach od osiemnastej do szóstej rano i tacy jakmy roztargnieni mogą stracić życie od kul patroli pilnujących drogowychblokad (tak zginął między innymi syn byłego wiceprezesa Bank of England).- Wyglądajcie staro i niegroznie - mówię do rodziców.Jadę spokojnie dalej i zgodnie z instrukcją na tablicy nie zatrzymuję się.Czuję, że próba zawrócenia mogłaby tylko zwiększyć ryzyko ostrzelania, niepozostaje mi więc nic innego, jak przejechać obok nowego pałacu Muga-bego.Budowa jest na ukończeniu.Przed wzrokiem takich jak my ciekaw-skich zasłania ją wysokie ogrodzenie z arkuszy blachy.Między arkuszami sąjednak szpary, przez które wyziera spadzisty, pokryty błękitnymi płytkamidach w stylu pagody.Gazety piszą, że budowany przez Serbów pałac jestnajwiększą w Afryce budowlą przeznaczoną do użytku prywatnego.Ma trzykondygnacje o powierzchni ponad szesnastu tysięcy metrów kwadratowychkażda i otoczony jest dwudziestohektarowym parkiem.Mówi się o dwu-dziestu czterech sypialniach, pancernym bunkrze i podłączeniu najnowo-cześniejszych łączy telekomunikacyjnych, dzięki którym można stąd za-rządzać całym krajem.Przejeżdżamy odprowadzani nieufnymi spojrzeniami policjantów, zktórych jeden zapisuje nasz numer rejestracyjny.Kawałek dalej na murkusiedzi oddział wojska z granatnikami rakietowymi na ramionach.Naszczęście wyloty z tkwiącymi w nich pociskami są skierowane ku niebu.Pochwili objeżdżamy zakręt, żołnierze znikają nam z pola widzenia i wszyscy zulgą wypuszczamy powietrze.- To nie był najszczęśliwszy pomysł - oświadcza całkiem zbytecznieojciec.Mama jako pilot zaczyna się tłumaczyć, że to nie jej wina, ale głos za-miera jej w gardle, bo nagle wszyscy widzimy, co nas czeka: kawałek dalejdroga się kończy.Oznacza to, że musimy zawrócić i raz jeszcze przepara- dować pod okiem uzbrojonych po zęby mundurowych.Wyjeżdżając zza zakrętu, widzimy, że oddział wojska został tymczasemwzmocniony o kolejny tuzin żołnierzy.Ci są z kolei uzbrojeni w karabinymaszynowe, a tkwiące w bandoletach mosiężne pociski groznie połyskują wpromieniach słońca.Co najmniej dziesięć karabinów mierzy teraz prosto wnas.- O Boże! - pojękuje pod nosem mama.- Wszystkich nas teraz za-strzelą.A mówiłam, tatuśku, że powinniśmy sobie sprawić nowy planmiasta.Nikt nie daje znaków, że mam się zatrzymać, więc jakby nigdy nic jadędalej, ostentacyjnie wpatrując się prosto przed siebie.Mama zaplata dłoniena swojej kwiecistej sukni, wciąga brodę, zamyka oczy i wyraznie czeka nastrzał.W lusterku widzę posągową głowę taty, który przyjmuje zupełnieodmienną taktykę.Uśmiecha się pogodnie i radośnie macha do patrzącychspode łba żołnierzy.- Tato, przestań! - syczę, nie odwracając głowy.- Nie machaj do nichotwartą dłonią.To gest opozycji, nie pamiętasz?Ale tata niedosłyszy i nie przestaje machać.Na szczęście nikt do nas niestrzela i powoli opuszczamy strefę zagrożenia.Zostawiamy pałac za sobą iwjeżdżamy w ciąg serpentyn, którymi droga wspina się na szczyt wzgórza.Już zaczynamy się odprężać, gdy tuż za nami pojawia się srebrzysty Mer-cedes Kompressor, maBenzi z przyciemnionymi szybami i agresywniebłyskającymi pomarańczowymi światłami awaryjnymi.- O mój Boże, to ci z C-10- mówi mama, z przerażeniem zerkając dotyłu.Tata odczytuje numer na tabliczce.- Echo 834 - mówi, posługując się żargonem wojennych komunikatówradiowych.- To najnowszy model, prosto spod igły.Zwalniam i przepuszczam mercedesa.Wyprzedza nas tuż przed ostrymzakrętem.Po chwili znika nam z pola widzenia i wreszcie możemy ode-tchnąć.I dopiero wtedy pozwalam sobie na wybuch złości, że sympatycznawycieczka może się przerodzić w coś, co tak przeraża i denerwuje.%7łezrobiono z nas zastraszonych i bezbronnych ludzi, którzy nie są nikomu doniczego potrzebni. Znów jedziemy przez tereny budowy McRezydencji.Ogromne domiszcza sąjak katedry kiczu i złego smaku, wykończone równie zle jak pałac Hus-seiniego.Na podjazdach stoją budki strażnicze, w których drzemią uzbrojenipolicjanci z oddziałów ochrony ważnych członków rządu, a także prywatniochroniarze pilnujący bezpieczeństwa nowej kleptokracji, złodziejskichbaronów z buszu.Droga doprowadza nas do nowego centrum handlowego BorrowdaleBrook.Znajduje się tu niedawno otwarty supermarket Spar - podobnonajwiększy w kraju - który wygląda jak świątynia obfitości w krainie nędzy.Właścicielem jest James Mushore, kolejny z moich czarnych kolegów zeZwiętego Jerzego, który zbił majątek na inwestycjach bankowych.Mamzamiar skorzystać z okazji i kupić zapas niepsującej się żywności w ilości,która wystarczy rodzicom do mojego następnego przyjazdu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl