RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale ona zerwała się i po chwili zawołała: O, nieba, jak tu gorąco! Siedzimy tu jak głupcy i smażymy się.Chodz, kochany,18 usiądziemy w wysokim zbożu.Wśliznęli się w zboże tak zgrabnie i ostrożnie, że nie pozostawili prawie śladu po sobie;zbudowali sobie ciasne schronienie wśród złotych kłosów, które sterczały wysoko nad ichgłowami; siedząc tak, widzieli nad sobą jedynie ciemnoniebieskie niebo  i cały światprzestał dla nich istnieć.Objęli się i całowali nieustannie i tak długo, aż błogie odczuliznużenie czy jak nazwać to, co czują zakochani, gdy pocałunki ich na przeciąg jednej lubdwu minut zamierają; jest to przeczucie przemijania wszelkiego życia  w chwilinajwyższego upojenia i rozkwitu.Słyszeli wysoko nad sobą śpiew skowronków i szukali ichna niebie bystrym wzrokiem; gdy zdawało się im, że mignął któryś w słońcu jak naglerozbłysła lub spadająca gwiazda na błękitnym niebie, całowali się w nagrodę, zwodząc się ioszukując przy tym nawzajem co niemiara. Widzisz, widzisz tam skowronka?  szeptał Sali, a Weronka odpowiadała równie cicho: Słyszę go dobrze, ale nie widzę. Tak, tak, uważaj, tam, gdzie ta biała chmurka, nieco na prawo od niej  i obojewypatrywali gorliwie i otwierali na chwilę dzióbki, jak młode przepiórki w gniezdzie, by jewkrótce znowu połączyć, gdy im się zdawało, że dostrzegli skowronka.Nagle Weronkarzekła: Więc to rzecz postanowiona: jestem teraz twoją dziewczyną, a ty jesteś moim chłopcem,czy tak? Tak jest  odpowiedział Sali. Chyba tak jest. A jak ci się podoba ta twoja dziewczyna?  pytała Weronka. Co to za jedna? Comógłbyś o niej powiedzieć? To bardzo ładne stworzenie  rzekł Sali. Ma brązowe oczy, czerwone usta i biega nadwóch nogach; ale myśli jej są mi tak samo nieznane, jak myśli papieża w Rzymie.A co tymogłabyś powiedzieć o swoim chłopcu? Ma niebieskie oczy, niegodziwe usta i silne, bezczelne ramiona; ale myśli jego są mi taksamo nieznane, jak myśli tureckiego cesarza. To prawda  rzekł Sali  znamy się mniej, niż gdybyśmy się nigdy nie widzieli; przezten długi czas, odkąd jesteśmy dorośli, staliśmy się sobie obcy.Powiedz, dziecino, co działosię tymczasem w twojej główce? Ach, niewiele.Tysiące żartów chciało się w niej urodzić, ale nic z tego nie wyszło, bobyło mi zawsze bardzo smutno. Moje biedactwo  powiedział Sali  ale teraz już tylko śmiejesz się z tego wszystkiego,prawda? Nieraz się o tym przekonasz, jeśli będziesz mnie mocno kochał. Kiedy zostaniesz moją żoną?Weronka zadrżała lekko przy tych słowach i wtuliła się głębiej w jego ramiona całując godługo i czule.Azy ukazały się w jej oczach i oboje posmutnieli, bo przypomnieli sobie swąbeznadziejną przyszłość i wrogość rodziców.Weronka westchnęła i rzekła: Chodz, muszę już iść.Gdy wstali i trzymając się za ręce wyszli z łanu zboża, spostrzegli przed sobąrozglądającego się ojca Weronki.Marti spotkawszy chłopca, zaciekawiony, z małostkowąbystrością próżniaczej nędzy, zaczął się zastanawiać, po co Sali idzie do wsi; wspominającwypadki wczorajszego dnia i ciągle jeszcze idąc w kierunku miasta wpadł w końcu nawłaściwy trop; z samej urazy i nieznajdującej ujścia złości powziął podejrzenie, które jednaknie od razu przybrało określoną postać; dopiero znalazłszy się na ulicach Seldwili zawróciłnagle ku wsi, gdzie na próżno szukał córki w domu, w obejściu i wśród okolicznychopłotków.Z wzrastającą ciekawością popędził na pole i tu ujrzał porzucony koszyk, wktórym Weronka przynosiła zwykle do domu jarzyny; ale nie widział jej nigdzie; rozglądał19 się właśnie po łanach sąsiada, gdy wyłoniły się z nich wystraszone dzieci.Stanęły jakskamieniałe, a Marti, z szarą jak ołów twarzą, też stał tylko i ogarniał ich złym spojrzeniem,potem jak szalony zaczął im straszliwie wygrażać i kląć, usiłując w pasji schwycić chłopca,by go udusić.Sali wywinął się i cofnął o kilka kroków, przerażony tą dziką furią, doskoczyłjednak natychmiast, widząc, że stary miast niego schwycił drżącą dziewczynę, uderzył ją wtwarz, tak że czerwony wianek spadł z jej głowy, i owinął sobie jej włosy dokoła dłoni, chcącją powlec za sobą i bić dalej.Sali, w trwodze o Weronkę i pod wpływem nagłego gniewu,bez namysłu, podniósł kamień i uderzył starego w głowę.Marti zatoczył się, a potem padłnieprzytomny na stos kamieni, pociągając za sobą rozpaczliwie krzyczącą córkę.Saliwyplątał jej włosy z dłoni nieprzytomnego i podniósł ją; potem stanął nieruchomo jak posąg,bezradny i niezdolny do żadnej myśli.Dziewczyna ujrzawszy ojca, który leżał jak martwy,przeciągnęła dłońmi po swojej pobladłej twarzy i wzdrygnąwszy się spytała: Czyś ty go zabił?  Sali skinął głową milcząco, a Weronka krzyknęła: O, Boże, Boże! Mój ojciec, mój biedny ojciec!I w najwyższej rozpaczy przypadła do niego, podnosząc głowę zranionego, na którejjednak nie było śladów krwi.Po chwili wypuściła ją z rąk, Sali usiadł po drugiej stronie ciała i oboje, cisi jak grób, z omdlałymi, nieruchomymi rękami, wpatrywali się w martwą twarz.Wreszcie, aby cokolwiek powiedzieć, Sali rzekł: Czyżby naprawdę nie żył? To wcale nie jest pewne.Weronka zerwała płatek maku i przyłożyła do pobladłych warg ojca; płatek kwiatuporuszył się.słabo. Oddycha jeszcze  zawołała. Biegnij do wioski i sprowadz pomoc.Gdy Sali zerwał się, by pobiec, wyciągnęła ku niemu rękę, przywołując go z powrotem. Ale nie wracaj tu z nimi i nie mów nikomu, co zaszło, ja także, będę milczała, niczegosię ode mnie nie dowiedzą  rzekła zwracając ku chłopcu twarz oblaną gorzkimi łzami. Chodz, pocałuj mnie raz jeszcze. Nie, nie, odejdz.Skończyło się, na wieki się skończyło, już się nigdy nie spotkamy.Odtrąciła go, on zaś pobiegł bezwolnie w kierunku wsi; spotkał jakiegoś chłopczyka,który go nie znał, polecił mu sprowadzić jak najśpieszniej pomoc, opisując dokładnie miejscewypadku.Potem z rozpaczą w sercu poszedł przed siebie i przez całą noc błąkał się pozagajnikach.Rankiem wkradł się znów na pole chcąc się wywiedzieć c następstwach zajścia;usłyszał od ludzi, którzy rozmawiając szli wcześnie do roboty, że Marti jeszcze żyje, ale niewraca do przytomności. Dziwna rzecz  mówili. Nikt nie wie, co mu się tam przytrafiło.Teraz dopiero Sali wrócił do miasta i ukrył się wśród ciemnej nędzy swego domu.Weronka dotrzymała przyrzeczenia; nie można było nic z niej wydobyć, tylko to, żeznalazła już ojca w tym stanie.Ponieważ nazajutrz ruszał się znów i oddychał, chociaż nieodzyskał świadomości  a oskarżyciela nie było  przypuszczano, że Marti po pijanemuzapewne upadł na kamienie, i nikt tej sprawy więcej nie poruszał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl