RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Shemici poczęli szyć z pięciuset kroków i chmura strzał mknących między wojskami przesłoniła słońce.Łucznicy z Zachodu, wyćwiczeni w tysiącletnich zmaganiach z dzikimi Piktami, kroczyli niewzruszenie, ścieśniając szeregi, gdy ten czy ów padał, przeszyty wrażym grotem.Mniej ich było, a i łuk shemicki dalej niesie; celnością Bossończycy nie ustępowali jednak Shemitom, zaś liczebną przewagę znosiła wyższa karność i duch bojowy łuczników zachodnich, a i lepsze pancerze, na strzały miotane z daleka odporne.Odległość skróciwszy tak, by strzał był pewny, napięli Bossończycy cięciwy i pomknął kąśliwy rój, a Shemici jęli padać - rząd za rzędem.Czarnobrodzi wojownicy, w lekkie jeno odziani kolczugi, nie zdzierżyli morderczej nawały strzał i pękły ich szeregi - pierzchli, ciskając łuki, i wprowadzili zamęt wśród idących za nimi kothyjskich pikinierów, ci zaś, bez oparcia w łucznikach, jęli się ścielić setkami, bieżąc jednak pędem, by skrócić dystans - po to tylko, by odbić się od najeżonych pikami szeregów, które odsłonili łucznicy.A nie masz pikiniera nad dzikiego Gunderczyka rodem z owej najdalej ku północy położonej aquilońskiej prowincji.Leży ziemia owa o kilka stajań ledwie od Cimmerii, Bossonią jeno od niej oddzielona, zaś lud z niej się wy- wodzący najczystszą krwią hyboryjską się chlubi i wprost zrodzony jest do walki.Kothyjczycy bossońskimi strzałami przerzedzeni, chwilę tylko napór Gunderczyków wytrzymali i w puch rozniesieni, rozbiegli się w popłochu.Strabonus ryknął z furii, widząc swą piechotę rozbitą i unicestwioną, i wielkim głosem zakrzyknął, by pancerni przypuszczali główną szarżę; Arbanus mitygował go, ukazując na Bossończyków, formujących się karnie na wprost stojących bez ruchu podczas starcia piechoty zastępów konnicy; doradzał pośpiesznie, by odstąpić chwilowo, wyprowadzając rycerstwo poza zasięg łuków.Na nic się jednak zdały jego dobre rady - Strabonus, oszalały z wściekłości, potoczył wzrokiem po długich, lśniących szeregach swej konnicy, cisnął wściekłe spojrzenie w stronę pancernych przeciwnika, wyglądających jak garstka straceńców naprzeciw sił sprzymierzonych - i rozkazał Arbanusowi, by dał sygnał do szarży.Generał polecił swą duszę Isztar i zadął w złoty róg.Opadł las kopii i z piorunowym rykiem potoczył się po równinie pancerny mur, coraz to większego nabierając rozpędu.Ziemia jęczała pod lawiną końskich kopyt, a odbłyski od złota i stali olśniły obrońców Shamar, patrzących na bój z wysokości bastionów.Zakute w stal pułki przetoczyły się przez luźne szeregi pikinierów, nie bacząc, iż tratują na równi swoich, jak i wroga, i tu po raz pierwszy dopadła ich zjadliwa chmura strzał Bossończyków.Ale toczyli się dalej niczym burza, pozostawiając po swym przejściu ziemię zasłaną na podobieństwo jesiennych liści błyszczącymi rycerzami.Sto kroków jeszcze, i wcięliby się w Bossończyków, kładąc ich jak zboże, ale krew i ciało nie mogły zdzierżyć deszczu śmierci, zbierającej okrutne żniwo.Nogi rozstawione, ramię przy ramieniu stali łucznicy, w rytm krótkich okrzyków przyciągający bełt do ucha i jak jeden mąż puszczający cięciwy.Zwinął się i powalił cały pierwszy szereg pancernych, a na najeżone strzałami ciała ludzi i koni waliły się następne, padając na złamanie karku i wciąż powiększając piekielne kłębowisko.Strabonus jedne wykrzykiwał rozkazy, Amalrus zaś inne, a wszystkimi zawładnął zabobonny lęk, wzbudzony niespodziewanym ukazaniem się Conana, dawno uznanego za martwego.A kiedy lśniące szeregi kłębiły się w zamieszaniu, skinął król Conan na trębacza, a ten podniósł do ust róg kręcony i zadął, i rozwarły się szeregi bossońskich łuczników, a przez uwolnione pole runęła straszliwa szarża pancernej aquilońskiej konnicy.Zadrżała ziemia, gdy zwarły się wrogie zastępy, a taki był impet owego starcia, że aż zakołysały się w posadach wieże Shamar.Zmieszane szyki najeźdźców nie mogły wytrzymać ciosu masywnego, stalowego klina, najeżonego kopiami.Pękły szeregi sprzymierzonych niczym rozdarte piorunem, a w sam środek ich formacji wpadli rycerze z Poitain, wywijający swymi straszliwymi oburęcznymi mieczami.Podniósł się grzmot i jęk stali, jakby nieprzeliczone młoty waliły w równie niezmierzoną liczbę kowadeł; wojownicy na wieżach mocniej uchwycili się blanków, gdyż nawet ich ogłuszył łoskot niosący się z miejsca okrutnej kośby; ich wzrok przykuł wir szalejący tam, gdzie pomiędzy ciskającymi błyskawice głowniami wznosiły się wysoko przepyszne pióropusze, tam, gdzie widać było chwiejące się drzewca sztandarów.Padł Amalrus, rozpłatany oburęcznym mieczem Prospera, i skonał pod końskimi kopytami.Mrowie nieprzyjaciół otoczyło niespełna dwa tysiące rycerzy Conana, ale mogli jedynie krążyć wkoło owego masywnego klina, wcinającego się coraz głębiej w ich szeregi - rozerwać formacji aquilońskiej nie zdołali.Łucznicy i pikinierzy, rozprawiwszy się z niedobitkami wrogiej piechoty, której resztki umykały właśnie w nieładzie z placu boju, zacieśnili swe szyki wokół pobrzeży toczącej się bitwy, wypuszczając z bliska strzały, doskakując, by ciąć brzuchy i pęciny koni, godząc długimi pikami w szczeliny pancerzy.Prący na czele stalowego klina Conan wydał swój okrzyk bojowy i jął zataczać mieczem mordercze kręgi, na których drodze nie ostał się ni hełm żelazny, ni misiurka zacna; król wprost w największą ciżbę nieprzyjaciół się wrąbał, znacząc śmiercią nagłą i krwią swoją drogę, a gęstwa kothyjskich i ophirskich rycerzy zawarła się za jego plecami, od towarzyszy go odcinając.Ale Conan parł dalej niczym piorun, samą już siłą impetu torując sobie drogę, aż dotarł do pobladłego Strabonusa, otoczonego swą gwardią [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl