RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmu­sił się do jeszcze większej szybkości.Nogi pracowały mu ni­czym tłoki, płuca z trudem chwytały powietrze.Połączenie umysłów.A jeśli Savandi potrafi połączyć się z królem? A jeśli szpieg Brandina potrafi bezpośrednio się z nim skontaktować w Chiarze?Devin zaklął w głębi serca, nie na głos, oszczędzając oddech.Savandi, sam zręczny i szybki, minął w pędzie niewielki budy­nek z prawej strony ścieżki i ostro skręcił w prawo, jakieś dwa­dzieścia kroków przed Deyinem, biegnąc wzdłuż tylnej części samej świątyni.Devin minął róg.Savandiego nigdzie nie dostrzegł.Na chwi­lę zamarł, zdjęty paniką.Nie było tu żadnych drzwi prowadzą­cych do świątyni, jedynie gruba bariera właśnie zaczynających się zielenić żywopłotów.Wtem zobaczył, że w jednym miejscu krzaki drżą, i rzucił się w tym kierunku.Nisko przy ziemi była w nich przerwa.Devin padł na kolana i przecisnął się na drugą stronę, drapiąc sobie ręce i twarz o gałązki.Znajdował się wśród klasztornych krużganków, na dużym, cudownie spokojnym, wdzięcznie zaprojektowanym dziedziń­cu z szemrzącą pośrodku fontanną.Nie miał jednak czasu na kontemplację.W północno-zachodnim rogu krużganki przecho­dziły w kolejny portyk oraz długi budynek z niewielką kopułą na bliższym końcu dachu.Savandi wbiegał właśnie na stopnie portyku, po czym rzucił się przez drzwi do budynku.Devin spojrzał w górę.W oknie na drugim piętrze stał starzec o bia­łych włosach i wpadniętych policzkach, który obojętnie patrzył w dół na zalany słońcem dziedziniec.Ruszając pędem w kierunku drzwi, Devin zdał sobie spra­wę, gdzie się znajduje.To był szpital, a niewielka kopuła to zapewne świątynia dla chorych, którzy szukali pociechy u Eanny, a nie mogli udać się na wyprawę do większej świątyni.Pokonał trzy stopnie portyku jednym susem i wpadł w drzwi z nożem w ręku.Zdawał sobie sprawę, że podążając tak szyb­ko za Savandim, stanowi łatwy cel, gdyby ścigany zdecydował się na niego zaczaić.Nie sądził jednak, żeby tak było - co jedy­nie wzmogło jego strach.Wydawało się, że Savandi oddala się od miejsc, gdzie mogli­by się znajdować inni kapłani - od świątyni, kuchni, dormitorium czy refektarza.Oznaczało to, że nie liczy na pomoc, że w gruncie rzeczy nie ma nadziei na ucieczkę.Oznaczało to z kolei, że jeśli Devin da mu wystarczająco dużo czasu, kapłan będzie próbował zrobić prawdopodobnie tylko jedną rzecz.Drzwi wychodziły na długi korytarz i klatkę schodową pro­wadzącą na górę.Savandi zniknął, ale rzuciwszy okiem pod nogi, Devin zmówił króciutko dziękczynienie do Eanny: bie­gnąc przez wilgotny dziedziniec, kapłan ubłocił sobie buty.Jego ślady na kamiennej posadzce były wyraźne i prowadziły korytarzem, a nie po schodach.Devin rzucił się tym tropem, wpadając poślizgiem w zakręt w lewo na końcu korytarza.Wzdłuż następnego korytarza znaj­dowały się w pewnych odstępach pokoje, a na jego drugim koń­cu chłopak dostrzegł sklepione wejście do małej szpitalnej świą­tyni.Większość drzwi było otwartych, większość pokoi pustych.Natknął się jednak na jedne zamknięte drzwi.Prowadziły do nich ślady Savandiego.Devin chwycił klamkę i mocno na­parł ramieniem na drewno.Zamknięte.Nieporuszone.Ciężko dysząc, padł na kolana, żeby poszukać w kieszeni zwoju drutu, który zawsze miał przy sobie od chwili poznania Marry.Od czasu, kiedy nauczyła go wszystkiego, co powinien wiedzieć o zamkach.Rozwinął drut i usiłował nadać mu kształt, ale ręce mu się trzęsły.Pot zalewał mu oczy.Wytarł go wściekłym ruchem i usiłował się uspokoić.Musi otworzyć te drzwi, zanim znajdujący się w środku mężczyzna wyśle wia­domość, która ich wszystkich zniszczy.Otworzyły się za nim jakieś zewnętrzne drzwi.Wzdłuż ko­rytarza poniosło się dudnienie szybkich kroków.Nie podnosząc wzroku, Devin powiedział:- Ten, kto mnie dotknie lub mi przeszkodzi, zginie.Savandi jest szpiegiem króla Ygrathu.Znajdźcie mi klucz do tych drzwi!- Gotowe! - usłyszał znajomy głos.- Otwarte.Idź! Obejrzał się błyskawicznie przez ramię i zobaczył stojącego z mieczem w ręce Erleina di Senzio.Zrywając się na nogi, Devin jeszcze raz nacisnął klamkę.Drzwi stanęły otworem.Rzucił się do pokoju.Na półkach pod ścianami stały słoiki i fiolki, a na stołach leżały instrumenty medyczne.Savandi siedział na ławce pośrodku pokoju, wyra­źnie usiłując się skoncentrować.- Niech ci zgnije dusza! - wrzasnął Devin na całe gardło.Savandi jakby się ocknął.Wstał z dzikim warknięciem i sięg­nął po skalpel leżący obok niego na stole.Nie dosięgną go.Devin rzucił się na niego z krzykiem, lewą ręką mierząc w oczy kapłana.Prawą rękę wyrzucił w przód i w górę, wbija­jąc Savandiemu nóż między żebra.Pchnął raz, a potem drugi, ciągnąc mocno w górę, czując, jak klinga przekręca się i zgrzy­ta o kość.Poczuł mdłości.Usta młodego kapłana otworzyły się, a jego oczy rozszerzyły w zdumieniu.Krzyknął, wysoko i krót­ko, wyrzucając ręce na boki.W tej chwili umarł.Devin puścił go i padł na ławkę, walcząc o odzyskanie odde­chu.W głowie pulsowała krew, czuł nabrzmiałą żyłkę na skro­ni.Przez chwilę miał problemy z oczami i Devin przymknął powieki.Kiedy je podniósł, zobaczył, że ręce wciąż mu drżą.Erlein schował miecz do pochwy.Podszedł do Devina.- Czy.czy coś wysłał.? - Devin przekonał się, że nie może nawet normalnie mówić.- Nie.- Czarodziej potrząsnął głową.- Zdążyłeś.Nie połą­czył się.Nie poszła żadna wiadomość.Devin spojrzał na puste, wytrzeszczone oczy, na ciało mło­dego kapłana, który chciał ich zdradzić.Jak długo?, pomyślał.Jak długo to robił?- Jak się tu dostałeś? - zapytał Erleina ochrypłym głosem.Ręce wciąż mu drżały.Wypuścił z ręki zakrwawiony nóż, który z hałasem upadł na stół.- Wybiegłem z sypialni.Widziałem, dokąd biegliście, dopóki nie straciłem was z oczu za świątynią.Potem potrzebowałem magii.Wyśledziłem aurę Savandiego.- Przedarliśmy się przez żywopłot i przecięliśmy dziedzi­niec.Próbował mnie zgubić.- To oczywiste.Znowu krwawisz.- Nieważne.- Devin głęboko zaczerpnął powietrza.W kory­tarzu na zewnątrz rozległy się kroki.- Dlaczego przybiegłeś? Dlaczego zrobiłeś to dla nas?Erlein przez sekundę wyglądał, jakby chciał się bronić, ale szybko odzyskał sardoniczny wyraz twarzy.- Dla was? Nie bądź głupcem, Devinie.Jeśli Alessan umrze, to umrę i ja.Jestem z nim związany, może pamiętasz? To była samoobrona.Nic innego.Devin podniósł na niego wzrok, chcąc powiedzieć coś jeszcze, ale właśnie wtedy kroki dotarły do drzwi i do pokoju wszedł szybko Danoleon, a za nim Torre.Żaden z nich nie powiedział słowa, chłonąc widok.- Próbował nawiązać kontakt umysłowy z Brandinem - po­wiedział Devin.- Erlein i ja dotarliśmy do niego na czas.Erlein prychnął lekceważąco.- To zasługa Devina.Musiałem jednak rzucić zaklęcie, żeby ich wyśledzić, a potem jeszcze jedno przy drzwiach.Nie sądzę, żeby były na tyle silne, by zwrócić na siebie uwagę, ale jeśli gdzieś w pobliżu znajduje się Tropiciel, to powinniśmy odje­chać przed świtem.Wydawało się, że Danoleon nawet go nie usłyszał.Patrzył na ciało Savandiego.Na policzkach miał łzy.- Nie marnuj swego żalu na padlinożercę - powiedział ochryple Torre.- Muszę - odparł miękko wysoki kapłan, opierając się na swej lasce.- Muszę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl