RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwa boki zrobił z gałęzi krzewu bawełny  miały prawie taką samą dłu-gość i grubość.Rewolwerowiec domyślił się, że odłamał je wiatr.Na poprzeczkiEddie użył mniejszych gałęzi, mocując je do boków w rozmaity, przedziwny spo-sób: pasami od rewolwerów, taśmą izolacyjną, która poprzednio przytrzymywaładiabelski proszek pod jego pachami, a nawet rzemykiem od kapelusza Rolandai sznurówkami swoich butów.Na noszach położył koc rewolwerowca.Cort nie uderzyłby go, bo chociaż był bardzo chory, Eddie przynajmniej niesiedział na tyłku i nie biadolił nad swoim losem.Zrobił coś.Starał się.I Cort mógłby obdarzyć go jednym z tych mrukliwych, prawie niechętnychkomplementów, gdyż  chociaż wyglądały dziwacznie  te nosze spełniły swo-je zadanie.Dowodziły tego dwie koleiny, które ciągnęły się wzdłuż plaży aż pohoryzont, gdzie zdawały się łączyć ze sobą. Widzisz któregoś z nich?  pyta Eddie.Słońce opada, rzucając pomarańczową ścieżkę na wodę, więc rewolwerowiecdomyśla się, że tym razem spał ponad sześć godzin.Czuje się silniejszy.Siadai patrzy na wodę.Nie zmieniła się ani plaża, ani okolica, powoli wznosząca się ku zachodnimzboczom gór.Roland dostrzega niewielkie różnice w wyglądzie krajobrazu i znaj-dujących się na brzegu szczątków (na przykład martwą mewę, leżącą jak kupkaporuszanych wiatrem piór na piasku, dwadzieścia jardów na lewo i trzydzieścilub mniej od linii wody), ale pominąwszy te drobiazgi, wszystko wygląda tak jakw punkcie wyjścia. Nie  mówi rewolwerowiec, a potem poprawia się:  Tak.Widzę jedne-go.127 Pokazuje ręką.Eddie mruży oczy i po chwili kiwa głową.Gdy słońce opadaniżej, pomarańczowa ścieżka coraz bardziej zaczyna przypominać krew, pierwszehomarokoszmary wyłażą z wody i zaczynają pełzać po plaży.Dwa z nich nie-zdarnie biegną do zdechłej mewy.Zwycięzca wyścigu łapie ją, rozcina i zaczynawpychać sobie do dzioba rozkładające się szczątki.  To-to-tak?  pyta.  Tu-tu-tum?  odpowiada mu drugi.  Ta-t.Ba-bach!Broń Rolanda kładzie kres pytaniom drugiego stwora.Eddie podchodzi doniego i łapie go za grzbiet, czujnie obserwując przy tym jego kompana.Ten jednaknie sprawia żadnych kłopotów  jest zbyt zajęty mewą.Eddie przynosi swojetrofeum.Stwór jeszcze się rusza, unosząc i opuszczając szczypce, ale wkrótceprzestaje.Ogon po raz ostatni wygina się w łuk, a potem nie zostaje opuszczony,lecz opada bezwładnie.Potężne szczypce obwisają. Niebawem podamy do stołu, panie  mówi Eddie. Do wyboru: filetz paskudnego skorupiaka albo filet z paskudnego skorupiaka.Co łaskawy panraczy wybrać? Nie rozumiem cię  odpowiada rewolwerowiec. Ależ rozumiesz.Po prostu nie masz poczucia humoru.Co się z nim stało? Pewnie poległ na którejś wojnie.Słysząc to, Eddie uśmiecha się. Dziś wieczór wyglądasz i mówisz jak żywy człowiek, Rolandzie. Chyba wracam do zdrowia. Cóż, może jutro zdołasz przejść kawałek.Powiem ci zupełnie szczerze,przyjacielu, że wleczenie ciebie to gówniana robota. Spróbuję. Zrób to. Ty też wyglądasz trochę lepiej  ryzykuje Roland.Przy ostatnich dwóchsłowach głos załamuje mu się, jak u przechodzącego mutację chłopca. Jeśli zaraznie przestanę gadać  myśli  to może już nigdy nie będę mógł mówić. Myślę, że przeżyję. Eddie beznamiętnie spogląda na Rolanda. Nigdysię nie dowiesz, jak niewiele brakowało, żeby było inaczej.Raz wziąłem jedenz twoich rewolwerów i przystawiłem sobie lufę do czoła.Odciągnąłem kurek,potrzymałem tak przez chwilę, a potem wepchnąłem broń z powrotem do kabury.Innej nocy dostałem konwulsji.Myślę, że to była następna noc, ale nie jestempewien. Potrząsa głową i mówi coś, co dla rewolwerowca jest jednocześniezrozumiałe i niepojęte. Teraz Michigan wydaje mi się snem.Chociaż głos znowu opadł mu do ochrypłego pomruku i dobrze wie, że nic niepowinien mówić, rewolwerowiec chce się czegoś dowiedzieć. Co cię powstrzymało przed pociągnięciem za spust?128  No, cóż, to jedyna para majtek, jaką mam  odpowiada Eddie.A w ostatniej chwili pomyślałem sobie, że jeśli nacisnę i okaże się, że to niewy-pał, to nigdy nie zbiorę się na odwagę, żeby spróbować ponownie.a jak zesraszsię w gacie, to musisz od razu je wyprać albo nauczyć się żyć z tym smrodem.Po-wiedział mi to Henry.Mówił, że nauczył się tego w Wietnamie.A ponieważ byłwieczór i Homar Lecter wyszedł na plażę, nie mówiąc o wszystkich jego kum-plach.Rewolwerowiec się śmieje, naprawdę się śmieje, chociaż tylko sporadyczniez jego ust wydobywa się cichutki dzwięk.Eddie też się uśmiecha i mówi: Myślę, że to odstrzelone na wojnie poczucie humoru tylko amputowali ciw łokciu.Wstaje, zapewne zamierzając wejść na zbocze, gdzie będą gałęzie na ognisko. Czekaj  szepcze Roland i Eddie spogląda na niego. powiedz dlaczego? Chyba dlatego, że mnie potrzebowałeś.Gdybym się zabił, ty też byś umarł.Pózniej, kiedy już staniesz na nogi, może ponownie się nad tym zastanowię.Eddie rozgląda się wokół i ciężko wzdycha. Może na twoim świecie to jestDisneyland albo Coney Island, ale to, co widziałem dotychczas, niezbyt mnie cie-szy. Zaczyna odchodzić, przystaje i ogląda się na Rolanda.Ma ponurą minę,choć jego twarz straciła już chorobliwą bladość.Drgawki przeszły w sporadycznedrżenie. Czasem naprawdę mnie nie rozumiesz, no nie? Owszem  rzęzi rewolwerowiec. Czasem nie rozumiem. Zatem rozwinę temat.Są ludzie, którzy muszą się kimś opiekować.Nierozumiesz tego, ponieważ ty do nich nie należysz.Wykorzystałbyś mnie i odrzu-cił jak papierową torebkę, gdyby przyszło co do czego.W twoim wypadku Bógspieprzył robotę.Jesteś dostatecznie mądry, żeby mieć z tego powodu wyrzuty su-mienia, ale wystarczająco twardy, żeby to zrobić.Nie potrafiłbyś inaczej.Gdybymleżał tu na plaży i błagał o pomoc, odszedłbyś, wiedząc, że miałbym ci przeszko-dzić w dotarciu do tej twojej przeklętej Wieży.Czy bardzo mijam się z prawdą? Roland nie odpowiada, tylko patrzy na Eddiego. Nie każdy jest taki.Są lu-dzie, którzy muszą opiekować się innymi.Tak jak w tej piosence Barbry Streisand.Przykre, ale prawdziwe.To po prostu jeszcze jedna forma uzależnienia. Eddiewpatruje się w Rolanda. A skoro o tym mowa, to ty jesteś czysty, prawda? Roland obserwuje go bez słowa. Nie licząc Wieży. Eddie parska krótkimśmiechem. Jesteś wieżowym ćpunem, Rolandzie. Na jakiej wojnie?  szepcze Roland. Co? Na jakiej odstrzelili ci poczucie godności i własnej wartości?Eddie gwałtownie odsuwa się, jakby Roland wyciągnął rękę i spoliczkowałgo. Pójdę przynieść trochę wody  rzuca. Uważaj na te paskudne skoru-piaki.Wprawdzie przeszliśmy dziś kawał drogi, ale nie wiem, czy one porozu-129 miewają się ze sobą, czy nie.Potem odwraca się, dostatecznie szybko, by Roland nie zauważył ostatnichpromieni zachodzącego słońca, odbijających się w jego mokrych od łez policz-kach.Roland siada twarzą do wody i patrzy.Homarokoszmary pełzają i pytają, pyta-ją i pełzają, lecz obie czynności wydają się bezcelowe.Te stwory mają szczątkowąinteligencję, lecz niewystarczającą, aby przekazywać sobie jakieś informacje. Bóg nie zawsze ciska ci piaskiem w oczy  myśli Roland. Przeważnie, alenie zawsze.Eddie wraca z drewnem. No?  pyta. Co o nich sądzisz? Nic nam nie grozi  chrypi rewolwerowiec i Eddie zaczyna coś mówić,lecz Roland jest już zmęczony [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl