[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słońce dawno spaliło ubranie i buty, łachmany spadają mi z grzbietu, koń, jak to pan sam powiedział, wygląda jak chabeta, a strzelba podobna jest do starego obucha, jakiego używa stróż nocny.Pomimo to mam przy sobie sześć worków nuggetów, nie mówiąc o pieniądzach, które leżą w Nowym Jorku.Sprzedałem złoto wydobyte w kopalniach.Sumę uzyskaną za nie przekazałem do Nowego Jorku, gdzie w każdej chwili jest do mojej dyspozycji.Czy mogę pomówić z myśliwym, o którym pan wspominał?— Śpi teraz.Niech pan odłoży to do rana.— Dobrze.Zostaję więc tutaj.— To cudownie, senior! Jest pan moim gościem.Nie chcę, powtarzam, pieniędzy od pana, rozmowa o Saksonii będzie dla mnie prawdziwą przyjemnością.A więc był pan w Dreźnie?— Tak.— I w Firnie?— Kilka razy.— W takim razie wie pan, że Elba płynie od nas w kierunku Drezna, co?— Oczywiście.— Przodkowie moi byli w Firnie znanymi ludźmi.Ojciec mój był kominiarzem.— Aha!— Dziwi się pan i słusznie.Kominiarz to symbol dążenia ku wyżynom.Taki człowiek oczyszcza miasto z groźnych elementów i ochrania ludzi przed szkodliwym działaniem sadzy.A niech pan zgadnie, kim był mój dziadek?— Czy nie zechciałby mi pan sam tego powiedzieć?— Z ochotą.Handlował chrzanem.Zdumiewam pana znowu, co? Chrzan to symbol pikanterii.Dodaje się go do kiełbasy, kotletów wieprzowych.Gdy się go trze, łzy napływają do oczu.Jest w tym coś tragicznego, coś, co przypomina Schillera, Goethego i Heinego, i dlatego mój dziadek był krzewicielem zarówno pikanterii, jak i tragizmu.Mogę być dumny z przodków.Starałem się też wszystkie zalety rodu przelać na córkę.Jeżeli pan jest amatorem chrzanu, ugoszczę pana wieczorem.— Świetnie.— Pozna pan przy tej okazji moją kuchnię i córkę.Gdybym miał zięcia, byłbym z jednej i drugiej bardzo zadowolony.Tak gawędzili aż do kolacji.Straubenberger miał więc dosyć czasu, aby bliżej poznać gospodarza.Rezedilla trzymała się na uboczu.Myśli jej krążyły ciągle wokół śpiącego Gerarda, który był bliższy jej sercu aniżeli kominiarze i handlarze chrzanem całego świata.Poszła więc po kolacji spać, zostawiając mężczyzn pochłoniętych rozmową.Gerard wszedł na drugi dzień do gospody wczesnym rankiem.Usłyszawszy kroki, Rezedilla pośpieszyła, by go powitać.— Dobrze pan spał?— Lepiej niż dobrze, seniorka — odpowiedział opierając strzelbę o stół.— Nie jadł pan nic.Czy przynieść czekoladę? — Bardzo proszę.Wyszła.Gerard usiadł przy stole.Po krótkiej chwili wszedł Pirnero i mruknął:— Dzień dobry.— Dzień dobry — odwzajemnił powitanie Gerard.— Wyspał się pan?— Tak.— Wyobrażam sobie.Nigdy w życiu nie spotkałem takiego śpiocha.Niech mi pan powie, czy w sawannie też pan śpi tak długo?— Może…— W takim razie nic dziwnego, że nie towarzyszy panu zapach zwierzyny.Dobry dyplomata pozna na pierwszy rzut oka, że nie bawoły pan strzela, a bąki zbija.Tak jak wielu ludziom, seniorowi Pirnerowi humor z rana nie dopisywał.Dziś skrupiło się to na Gerardzie.Ale jemu było wszystko jedno.Gospodarz usiadł przy stole i zaczął swoim zwyczajem wyglądać przez okno.Deszcz ciągle jeszcze padał, choć już nie tak ulewny, jak w nocy.Po chwili Pirnero rzekł ponurym tonem:— Podła pogoda! Gerard milczał.— Prawie taka sama jak wczoraj.Gdy i teraz Gerard nie odpowiedział, gospodarz odwrócił się i zawołał:— No?— O co chodzi?— Okropna pogoda, prawie taka sama jak wczoraj.— To prawda.— Nie przypuszczam, żeby przybył w taką pogodę.~ Kto?— Kto? Co to za pytanie! Oczywiście Czarny Gerard.O kim innym miałbym mówić?— O, ten sobie niewiele robi z pogody.Jeżeli będzie miał ochotę, zjawi się na pewno.— Tak pan sądzi? Trzeba panu wiedzieć, że go tutaj oczekujemy.Gdy senior wczoraj poszedł spać, zjawił się jakiś myśliwy, który go szuka.— Skąd przybył?— Z Liano Estacado [ Pobierz całość w formacie PDF ]