[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwa ciała leżały tuż za progiem, oba mocno poranione.Inne znajdywali w takim samym stanie w różnych częściach zamku.Wszystkie prócz jednego, ostatniego.Tego, który przetrwał, pokonała własna agresja.Powiesił się w jednej z sal koncertowych.Wiszące pod sufitem zwłoki sprawiały, że fontanny i kryształy brzmiały w sposób tak pełen goryczy i tak przerażająco, iż Corum, Rhalina i Jhary mieli w pierwszej chwili ochotę uciec z zamku.Uporawszy się z ciałami, Corum zszedł do wielkiej, nadmorskiej pieczary znajdującej się pod zamkiem.Czekała tu mała łódź, której używał kiedyś, za spokojniejszych dni, chcąc popływać z Rhalina po morzu.Była gotowa do natychmiastowego wypłynięcia.Rhalina i Jhary znieśli na dół prowiant, Corum zaś sprawdził takielunek i żagiel.Poczekali jeszcze, aż odpływ odsłoni wylot jaskini i przepłynęli pod wielkim, poszarpanym łukiem na otwarte wody.Za dwa dni mieli ujrzeć pierwszą z Wysp Nhadragh.Mając wkoło jedynie morze, Corum sporo myślał o swoich przygodach w innych wymiarach.Stracił rachubę światów, które odwiedził.Czy naprawdę istniało milion sfer, każda zawierająca ileś wymiarów? Trudno było wyobrazić sobie tyle światów.A w każdym z nich trwały zmagania.- Czy nie ma światów, które znałyby jedynie pokój? - spytał Jharego, gdy ten przejął ster i skorygował kurs.- Czy nie ma ani jednego, Jhary?Ten wzruszył ramionami.- Zapewne są, chociaż nigdy takiego nie widziałem.Może nie to ma być moim udziałem.Ale walka jest w pewnym sensie jednym z praw natury.- Niektóre istoty całe swe życie spędzają w pokoju.- Tak, niektóre tak.Istnieje legenda, że kiedyś był tylko jeden świat, jedna planeta, taka jak nasza, która była spokojna i doskonała.Lecz jakieś zło dokonało na nią inwazji i wówczas ten świat poznał walkę.Podczas jej trwania stworzył następnie różne wersje samego siebie, by walka mogła jeszcze bardziej rozgorzeć.Wiele jest jednak legend, które mówią, że przeszłość była idealna lub że przyszłość taka będzie.Wiele widziałem wersji przeszłości i przyszłości.Żadna z nich nie była idealna, przyjacielu.Corum poczuł, że łódź się zakołysała, i uchwycił się mocno burty.Fale rosły i morze wyraźnie się burzyło.- Bóg Rybak- wskazała Rhalina.- Spójrzcie! Idzie wzdłuż wybrzeża i ciągnie sieć.- Może on zna spokój - powiedział Corum, gdy morze się uspokoiło.Jhary pogłaskał kota po głowie.Małe stworzenie z niepokojem przyglądało się wodzie.- Nie sądzę - powiedział w końcu cicho.Przeszedł kolejny dzień, zanim ujrzeli zewnętrzne wyspy archipelagu.Były przeważnie ciemnozielone i brązowe, gdzieniegdzie widniały ruiny spalonych przez Mabdeń-czyków zamków.Parę razy machały do nich z brzegu powłóczące nogami postacie, ale ignorowali te znaki, gdyż bez wątpienia Chmura musiała objąć i tych tutaj, pozostałych przy życiu Nhadraghów.- Tam - powiedział Corum - jest największa wyspa.To Maliful.Tam też jest miasto Os i tam mieszka ów czarownik.Zdaje się, że Chmura zaczyna dobierać się do moich myśli.- Zatem pośpieszmy się - zachęcił Jhary.Wylądowali na opuszczonej, kamienistej plaży w pobliżu Osu, którego ruiny były widoczne już stąd.- Dalej, Wąsacz - mruknął Jhary do kota.- Pokaż nam drogę do czatowni czarownika.Kot rozpostarł skrzydła i wzleciał wysoko, nie ginąc jednak z pola widzenia.Przeszli ostrożnie przez miasto, potem wspięli się na zwały gruzu, które kiedyś były bramą.W końcu kot podfrunął do płaskiego budynku z nadbudowaną na dachu żółtą chatą.Obleciał ją dwakroć i wrócił na ramię Jharego.Corum czuł, że i kot zaczyna go irytować, wiedział jednak, że nie ma po temu żadnego powodu i że wszystko to dzieło Chmury.Ruszył biegiem ku płaskiemu budynkowi.Było tylko jedno wejście, zagrodzone ciężkimi, drewnianymi wrotami.- Wyłamać je oznaczałoby obwieścić wszystkim głośno, że tu jesteśmy - szepnął Jhary.- Spójrz, tam z boku biegną schody.Szereg kamiennych schodów wiódł na dach, i tamtędy też ruszyli.Rhalina zamykała pochód.Razem podkradli się do chaty i zajrzeli do środka.W pierwszej chwili trudno było dojrzeć cokolwiek.Poza stosem pergaminów, klatkami i kociołkiem było w kącie chaty coś jeszcze.To coś się poruszało, i mógł to być tylko czarownik.- Dość mam tych podchodów! - krzyknął Corum.- Skończmy z tym od razu.- Uderzył rękojeścią miecza w ścianę chaty.Ta jęknęła i popękała.Uderzył znowu i chata zatrzęsła się, tracąc kawał dachu.W tej samej chwili z chaty dobył się uwolniony niespodzianie smród, który odrzucił Coruma na kilka jardów.Musieli poczekać, aż odór się rozproszy.W końcu, czując narastającą bezsensowną furię, Corum rzucił się na nadwątlony róg chaty i wcisnął się przez dziurę.Wylądował z trzaskiem na poszczerbionym stole.Ujął miecz i rozejrzał się wokoło.To, co zobaczył, rozegnało jego wściekłość.Był to Ertil.Upadły czarownik sam stał się ofiarą własnych czarów.Na usta wystąpiła mu piana, oczy błyskały białkami.- Zabiłem je - charczał.- Tak jak zabiję ciebie.Nie chciały mnie słuchać, więc je zabiłem.Jedyną pozostałą ręką uniósł jedną z odciętych nóg.Druga noga i ręka leżały zakrwawione w pobliżu.- Zabiłem je!Corum odwrócił się.Kopnął bulgoczący kociołek, buteleczki z ziołami i chemikaliami, rozrzucając je po podłodze.- Zabiłem je! - bełkotał czarownik [ Pobierz całość w formacie PDF ]