RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drzwi od strony kierowcy były otwarte.Światełko w kabinie paliło się, oświetlając wnętrze samochodu, wyglądające jak wnętrze rzeźni.Na desce rozdzielczej, obok kompasu, stał przyczepiony kiwający łebkiem niedźwiadek.I nagle wszystko to znalazło się poza nimi.- Znasz to miejsce, prawda, Davidzie?- To Chińska Jama.Chińska Jama, prawda?- Tak.Zniżyli się nad jej krawędzią i David dostrzegł, że Chińska Jama była, na swój sposób, zatruta znacznie skuteczniej niż zatrute pola.W głębi ziemi nie dawało się znaleźć całej warstwy, całego kamienia, przynajmniej w zasięgu wzroku; wszystko zredukowane zostało do przeraźliwie żółtawego pyłu.Za parkingiem i budyn­kami znajdowały się wielkie kupy jeszcze drobniej sproszkowanej skały, ułożone na płachtach czarnego plastiku.- To praktycznie śmieci - powiedział mężczyzna w lustrzankach tonem przewodnika wycieczek.- Tam, na płachtach, widzisz bezwartościowe resztki.Firma nawet im nie da jednak spokoju.Zawierają przecież metale: złoto, srebro, molibden, pla­tynę.i, oczywiście, miedź.Chodzi przede wszystkim o miedź.Depozyty są tak rozdrobnione, jakby przywiał je tu wiatr i wy­dobywanie ich było nieekonomiczne, ale w miarę jak złoża kopalin na świecie wyczerpują się, co nieekonomiczne, staje się ekono­miczne.Te wielkie torby na śmieci to rodzaj zbiorników; cenne substancje przeciekają do nich i są z nich wyskrobywane.Proces przesiąkania.Będą tak pracować, aż góra, mająca niegdyś blisko dwa i pół tysiąca metrów, zmieni się w proch i pył.- Te wielkie schody na ścianach.co to takiego?- Ławy.Służą ciężkiemu sprzętowi jako drogi wokół kopalni, ale przede wszystkim mają zapobiegać osuwaniu się ziemi.- Niezbyt dobrze zadziałały, o tam.- David wskazał kciu­kiem za siebie.- I tu też.Zbliżali się właśnie to kolejnego osypiska.Wielkie schody prowadzące w głąb ziemi zasypane zostały stromą warstwą po­kruszonej skały.- Wada strukturalna.Strażnica Wietkongu skręciła nad osypisko.Za nim David zobaczył coś, co wydawało mu się początkowo czarną pajęczyną.Kiedy zbliżyli się do niej, dostrzegł, że włóknami tej pajęczyny są plastikowe rury.- Ostatnio przestawiono się z pryskania na emitery.- Męż­czyzna w lustrzankach wypowiedział te słowa tak, jakby je cy­tował.David przeżył moment deja vu, nim zorientował się, że rzeczywiście cytuje.Cytuje Audrey Wyler.- Kilka orłów zde­chło.- Kilka? - spytał słowami pana Billingsleya.- No dobrze, około czterdziestu.Żaden problem w skali gatun­ku, nie była to wielka strata, w Nevadzie jest mnóstwo orłów.Widzisz, czym zastąpiono natryskiwacze, Davidzie? Te wielkie rury rozprowadzają kwas.powiedzmy, że są can tak.- Wielkimi bogami.- Tak jest.A te cienkie rurki, łączące je i wyglądające jak siatka, to emitery.Can tah.Wycieka z nich słaby kwas siarkowy.Uwalnia metale.i zatruwa ziemię.Chwileczkę, Davidzie.Strażnica Wietkongu przechyliła się - w tym także przypo­minała latający dywan - i David musiał przytrzymać się jej krawędzi, żeby nie spaść.Nie chciał osunąć się na tę straszną spaloną ziemię, na której nic nie rosło, na ziemię, po której na czarny plastik zbiorników spływał jadowity płyn.Zniżyli lot.Przelecieli nad zardzewiałym blaszakiem ze ster­czącą z niego rurą kozy, nad magazynem prochu, nad zgroma­dzonymi u końca drogi pojazdami.Na zboczu jamy, ponad ziejącą w nim dziurą David dostrzegł spory teren poznaczony znacznie mniejszymi otworami.Jego zdaniem było ich z pięćdziesiąt, być może znacznie więcej.Z każdego sterczał kawałek czegoś zakoń­czonego na żółto.- Wygląda to jak największa na świecie kolonia śwista­ków - zauważył.- To jest ściana do odstrzału, a to otwory strzałowe.Tu odbywa się właściwe wydobycie.Każda z tych dziur ma poniżej metra średnicy i mniej więcej dziewięć metrów głębokości.Przed strzelaniem w głąb każdej z tych dziur wpuszcza się laskę dyna­mitu z umieszczonym na niej zapalnikiem.Służy ona jako rodzaj inicjatora.Potem dziurę wypełnia się kilkoma taczkami materiału wybuchowego zwanego ANFO *.Te dupki, które wysadziły w po­wietrze budynek władz federalnych w Oklahoma City, użyły właśnie ANFO.Zazwyczaj wygląda on jak biały ładunek śrutu osiemnastki, takiego do dubeltówki.Mężczyzna w czapeczce Jankesów wskazał na magazyn mate­riałów wybuchowych.- Znajdziesz tam mnóstwo tej mieszanki - powiedział.- Nie dynamit, resztki dynamitu zużyli w dniu, w którym wszystko się zaczęło, ale mieszanki ci nie zabraknie.- Nie rozumiem, dlaczego pan mi to wszystko opowiada.- Nic nie szkodzi, wystarczy, żebyś uważnie słuchał.Widzisz otwory strzałowe?- Widzę.Wyglądają jak oczy.- Słusznie.Widzisz dziury jak oczy.Nawiercono je w por­firze, który jest kryształem.Wybuch mieszanki kruszy skałę.Pokruszony materiał skalny zawiera rudę.Rozumiesz?- Chyba tak.- Materiał wywozi się ciężarówkami, układa na plastikowych zbiornikach, rury i emitery, czyli can tah i can tak, nasączają go kwasem i w ten sposób zaczyna się proces gnilny.Voilŕ i oto ługowanie w swej najczystszej postaci.Widzisz jednak, co odkrył odstrzał, prawda?Wskazał wielką wyrwę.Na jej widok David poczuł straszne, paraliżujące zimno.Miał wrażenie, że wyrwa spogląda na niego z czymś w rodzaju zaproszenia idioty.- Co to jest? - spytał, choć miał wrażenie, że wie.- Grzechotnik Numer Jeden.Znany także pod nazwą Chiń­skiej Jamy, Chińskiego Szybu lub Chińskiej Sztolni.Odkrył go ostatni odstrzał.Powiedzieć, że górnicy się zdumieli, to powie­dzieć za mało.Nikt w tym biznesie w Nevadzie nie wierzył w te stare opowieści.Diabolo ogłosiła na przełomie wieków, że Numer Jeden został po prostu zamknięty z powodu wyczerpania się złoża, ale on tu był, Davidzie, on tu cały czas był.A teraz jest.- Nawiedzony? - spytał David i zadrżał.- O to chodzi, prawda?- O, tak! - Mężczyzna zwrócił na Davida lustra swych okularów.- Tak, oczywiście.- Nie wiem, czego pan ode mnie chce, ale wiem, że nie zamierzam słuchać ani słowa więcej! - krzyknął chłopiec.- Proszę mnie stąd zabrać! Chcę do taty! Nienawidzę tego! Niena­widzę Krainy.!Nagle uderzyła go straszna myśl.Ten człowiek powiedział prze­cież: “Kraina Zmarłych”.Nazwał go wyjątkiem, co oznaczało.- Wielebny Martin.widziałem go, kiedy szedłem do Lasku.Czy on.Mężczyzna zerknął na swe staroświeckie radio, po czym spo­jrzał mu w oczy.- Tak.Dwa dni po twoim wyjeździe, Davidzie.- Był pijany?- Pod koniec był pijany bez przerwy.Jak Billingsley.- Popełnił samobójstwo?- Nie - odparł mężczyzna w czapce Jankesów i łagodnym gestem położył dłoń na karku Davida.Dłoń miał miękką, ciepłą, nie przypominającą w dotyku dłoni trupa.- W każdym razie nie było to świadome samobójstwo.Pojechał z żoną nad morze.Zrobili sobie piknik na plaży.Wszedł do wody zaraz po jedzeniu i wypłynął za daleko.- Proszę mnie stąd zabrać - wyszeptał David.- Zmęczyły mnie wszystkie te śmierci.- Zatrute pola to obraza Boga.Wiem, że brzmi to banalnie, ale.- Więc niech Bóg je oczyści! - krzyknął chłopiec.- To nie w porządku, że woła mnie na pomoc, kiedy najpierw zabił mi siostrę.i mamę.- Nie zabił.- Nic mnie to nie obchodzi! Nic a nic! Nawet jeśli ich nie zabił, stał z boku i patrzył!- To też nieprawda.David zamknął oczy i zakrył uszy dłońmi.Nie chciał słyszeć nic więcej.Głos mężczyzny docierał jednak do niego mimo wszys­tko.Głos nieubłagany.Nie był w stanie przed nim uciec, tak jak Jonasz nie był w stanie uciec przed Bogiem.Bóg był bezlitosny, był jak chart na świeżym tropie.Był także okrutny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl