RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez moment, kiedy przeszedłem przez krawędź zrujnowanej ko­puły i wstąpiłem w otchłań nocy, zdało mi się, że słyszę zawodzenie Kopcia, w którym pobrzmiewało pragnienie ucieczki jak najdalej od wieży.Być może nazbyt już przyzwyczaiłem się do bliskości tego śmier­dzącego tchórza.Zapach Kiny stał się silniejszy, potem trochę osłabł, znowu stał się bardziej dojmujący, jakby bogini miotała się na oślep to tu, to tam.Nic jednak nie ostudziło jej gniewu.Duszołap udało się doprowadzić Wyjca do przytomności na tyle, aby zdołał utrzymać dywanik w powietrzu.Kiedy tylko odzyskał po części władze umysłowe, dywan zaczął się wznosić.Musieli zapewne kłócić się głośno, bowiem kule ogniste zaczęły ciąć noc coraz bliżej ich we­hikułu.Nie było najmniejszych wątpliwości, że ta broń czerpała swą siłę nie tylko z materialnej domeny istnienia.Przekonałem się o tym w najbar­dziej nieprzyjemny sposób, ponieważ uległem dziecinnej pokusie.Po­zwoliłem jednej z nich przeszyć miejsce, gdzie mniej więcej w normal­nych warunkach znajdowało się me ciało.Ból był potworny.Zrozumiałem, co muszą czuć cienie, gdy zostają trafione.Ale ognista kula nie zadziałała na mnie w taki sposób jak na nie - chociaż energia jej lotu osłabła w dramatyczny sposób, na tyle że nawet ja, pogrążony w agonalnym cierpieniu, zdołałem to zauważyć.Nie miałem najmniejszego zamiaru wykonywać tej idiotycznej sztucz­ki ponownie.Podczas tej zabawy omal nie straciłem z oczu Duszołap i Wyjca, potem jednak zacząłem uważniej obserwować tor lotu ognistych kul.Te, które wypuszczono za latającym cyrkiem Wyjca, wyznaczały jego ślad.Duszołap kierowała się do tego samego wąwozu, gdzie przemieszkała całą zimę.Jednak prawdopodobieństwo, że zostanie tam na dłużej, było doprawdy niewielkie.Znaliśmy jego lokalizację.Dogoniłem ich.Gdy się skoncentrowałem, potrafiłem poruszać się zupełnie niezłym tempem.Być może nazbyt się do niej zbliżyłem.Du­szołap znienacka chyba zdała sobie sprawę, że jest obserwowana.Za­trzymała dywan i zawróciła go.Nawet w otaczających nas ciemnościach mogłem zobaczyć jej lśniące intensywnym blaskiem oczy.- Wyjec! - warknęła.- Wyczuwasz coś niezwykłego?Nie było to najlepsze posunięcie.Ośmieliło bowiem małego czaro­dzieja, aby otworzył usta.Kiedy tylko to zrobił, wydarł się z nich potęż­ny krzyk.A Duszołap zatrzymała dywan akurat nad pozycjami jakichś uciekinierów Prahbrindraha Draha.To byli bardzo nerwowi żołnierze.Pierwsze kule ogniste oświetliły dywan na tyle, by następni snajpe­rzy mogli z większą skutecznością prowadzić ostrzał.Wyjcowi ledwie udało się odzyskać kontrolę nad swymi strunami głosowymi, a już oto­czyły go ogniste kule.Wrzasnął ponownie.I tym razem ostatecznie się zdekoncentrował.Dywan zaczął się ześlizgiwać w kierunku ziemi.Duszołap zaklęła głosem zbzikowanego starca i spróbowała odzyskać kontrolę nad po­jazdem.Ognista kula niemal musnęła jej kruczoczarne włosy.Rozwście­czona, otworzyła usta, by wyartykułować jakąś śmiertelną odpłatę.Dywan zaczął spadać.Duszołap wrzasnęła, ostatecznie wyprowadzo­na z równowagi, wyciągnęła obutą stopę i zepchnęła Wyjca przez kra­wędź.Zawył gniewnie.Odwarknęła jakieś nieprzyjazne pożegnanie.Dywan przestał spadać.Mamrotała zaklęcia, mające pomóc w jego opa­nowaniu, sprawiła, że znowu ruszył naprzód.Chłopcy na ziemi ani na chwilę nie przestali strzelać.Kula ognista przebiła powłokę dywanu między Duszołap a Córką Nocy.Wydawało się, że Kina, chociaż niezdolna do pochwycenia i zmiażdże­nia Duszołap, miała pełne rozeznanie w wydarzeniach.Tajfun gniewu rozszalał się po widmowym świecie.Mgliste odbicie wielorękiej bogini zaczęło się przesączać na naszą stronę.Ostatecznie nigdy do końca nie zestaliło się, na tyle jednak stało się widoczne, że przerażeni tagliańscy lojaliści rozpierzchli się na wszystkie strony świata.Wyjec zawył.Spadał pionowo jak kamień.Jednak zawsze był ma­łym, szczęśliwym gnojkiem, a i tym razem szczęście go nie opuściło.Najpierw uderzył w gałęzie gęstej korony jakiegoś wiecznie zielonego drzewa.Musiały go potłuc niemiłosiernie, jednak spowolniły upadek.Na koniec runął na zbocze wzgórza wciąż pokryte nie stopniałym śnie­giem.Jego pokrywa była na tyle głęboka, iż zniknął pod nią cały.Nie miałem najmniejszych wątpliwości, iż do obiadu zdoła się wygrzebać i będzie tańczył niczym derwisz.Najpewniej też obudzi się w nastroju, w którym od razu zechce pokazać Duszołap, jak bardzo ją kocha.Zawisłem na kilka minut w powietrzu i oznaczyłem miejsce.Wyjec nie poruszył się nawet.Wykombinowałem sobie, że najlepiej będzie, jak wrócę do swego ciała i spróbuję się obudzić.Wyglądało mi to na raz tylko w życiu zdarzającą się szansę - albo uda się zwerbować czaro­dzieja pierwszej kategorii, albo przynajmniej uwolnić go na zawsze od jego nieszczęść.Podejrzewałem, że Konował wybrałby tę drugą opcję.Przez te wszyst­kie lata przeżyliśmy nazbyt wiele nieprzyjemnych spotkań z Wyjcem.Czy wspominałem już o szczęściu sprzyjającym Wyjcowi? Nie po­trafiłem się obudzić.Najwyraźniej mój duch nie miał żadnej władzy nad ciałem, kiedy chciało spać.Wyglądało na to, że będę musiał udać się na dalszą wędrówkę, czy chcę tego, czy nie.Przypomniałem sobie wydarzenia z zeszłego roku, kiedy wyszedłem poza ciało, mimo iż nawet nie spałem.Kiedy Duszołap w jakiś sposób cisnęła mną do delty, za pomocą środków dla mnie nie znanych i w celu, którego nigdy się nawet nie domyśliłem.Mogła zrobić mi to znowu.Szczególnie jeśli któraś z tych rzeczy, jakie zrobiłem ostatnio, zdołała zwrócić na siebie jej uwagę.Istniała jednak nadzieja, że w jej oczach wszystko było jedynie grą, czymś co pewnego dnia zostanie wymazane, kiedy tylko już wszystkie części układanki jej machinacji wskoczą na swoje miejsce.Być może też po prostu eksperymentowała.Albo jedno i drugie, i coś jeszcze na doda­tek.Z rzeczy, które wiemy o Duszołap, pewne jest tylko to, że chaos jest jej domeną, a motywacje, jakimi się kieruje, często ulegają zmianie.Musiałem być chyba wykończony.Zrozumiałem, że dopóki pozosta­ję na tym planie egzystencji, powinienem wykorzystać czas na przepro­wadzenie zwiadów.Pracować we śnie.Stary powinien mi płacić podwój­ny żołd.Ile to jest dwa razy sztyletem w plecy?Książę jechał naprawdę szybko.Nie zbaczał z drogi prowadzącej na północ, co było chyba jedynym powodem, dla którego udało mi się go odnaleźć.Cała wataha jego chłopców jechała za nim.I naprawdę gnali co sił w końskich nogach.Cienie czaiły się wokół nich niby polujące stado wilków.Walka toczyła się w biegu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl