[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po chwili wyciągnął miecz, sprawdził rzemienie utrzymujące jego tarczę na ramieniu i skierował się ku głównemu wyjściu.Korytarz za nim oczyszczono z trupów, tworząc przejście wiodące między ich zwałami do drzwi wyjściowych.Itkovian przeszedł tą makabryczną aleją i wydostał się przez poobijane, zwisające krzywo na zawiasach wrota w światło słońca.Po licznych szturmach Panniończycy odciągali padłych towarzyszy z niskich, szerokich schodów prowadzących do pałacu i składowali ich bezładnie na dziedzińcu.Niektórzy z nich jeszcze żyli, lecz wkrótce potem umierali od ran lub na skutek uduszenia.Itkovian zatrzymał się u szczytu schodów.Od strony Bulwaru Jelarkana nadal dobiegały odgłosy walki, lecz nie słyszał nic poza nimi.Scenę, którą miał przed oczyma, spowijał całun ciszy, tak bardzo niepasującej do pełnego ongiś życia dziedzińca pałacowego w jeszcze niedawno kwitnącym mieście, że Itkovian po raz pierwszy, odkąd zaczęło się oblężenie, poczuł się dogłębnie wstrząśnięty.Dobry Fenerze, znajdź w tym dla mnie zwycięstwo.Zszedł po schodach.Kamień pod jego butami wydawał się miękki jak guma.Żołnierze podążali za nim bez słowa.Minęli rozbitą bramę, przedostali się przez zwały trupów zaścielające rampę i wyszli na ulicę.Choć nie stał im na drodze nikt żywy, droga miała być długa.Nie obejdzie się też bez walki.Wrogiem było dla nich to, co widziały ich oczy, co czuły ich nosy i co mieli pod nogami.W tej bitwie tarcze i zbroje ich nie osłonią, a ostre miecze nie zdadzą się na nic.Jedyną obroną byłoby utwardzenie duszy, wyzucie jej z człowieczeństwa, a Itkovian uważał, że to zbyt wysoka cena.Jestem Tarczą Kowadłem.Poddaję się temu, co widzę wokół siebie.To martwe powietrze wypełniła gęstsza od dymu żałoba, która już się rozproszyła.Zamordowano miasto.Nawet ci, którzy ukryli się w kanałach.Fenerze, zabierz mnie.lepiej, żeby stamtąd nie wyszli.jeśli mają zobaczyć to.Ich trasa wiodła między cmentarzami.Itkovian przyjrzał się miejscu, w którym przed kilkoma dniami bronił się ze swymi żołnierzami.Nie różniło się niczym od innych części miasta.Jak wszędzie, leżały tu sterty trupów.Zgodnie z zapowiedzią Brukhaliana, nie oddano bez walki ani kawałka bruku.To niewielkie miasto zrobiło wszystko, co leżało w jego mocy.Zwycięstwo Panniończyków mogło być nieuniknione, lecz istniały progi opłacalności, które przerodziły niepowstrzymany impet w przekleństwo.A teraz zjawili się Barghastowie z klanów Białych Twarzy, którzy również byli niepowstrzymani.Panniończykom odpłacono tą samą monetą.Wszyscy zostaliśmy ciśnięci do świata, którym włada obłęd, ale to nam musi przypaść zadanie wydobycia się z tej Otchłani, powstrzymania opadającej wciąż w dół spirali.Z grozy trzeba ukształtować żałobę, a z żałoby współczucie.Gdy kompania dotarła do zapchanej trupami alei na granicy dzielnicy Daru, z wylotu zaułka przed nimi wychynęło dwudziestu Barghastów.W dłoniach trzymali krzywe, okrwawione miecze, a pomalowane na biało twarze upstrzyły im plamki czerwieni.Ten, który szedł na czele, uśmiechnął się do Tarczy Kowadła.– Obrońcy! – warknął po capańsku z ochrypłym akcentem.– Jak wam się podoba ten dar wyzwolenia?Itkovian zignorował jego pytanie.– Wasi kuzyni czekają w Niewolniku.Widzę, że ochronna łuna już słabnie.– Tak jest, ujrzymy kości naszych bogów – potwierdził wojownik, kiwając głową.Omiótł Szare Miecze spojrzeniem małych, ciemnych oczu.– Dowodzisz plemieniem kobiet.– Capańskich kobiet – uściślił Itkovian.– To najwytrzymalsza siła w tym mieście, choć dopiero nam było dane to odkryć.Teraz wszystkie są Szarymi Mieczami i ich obecność nas wzmocniła.– Wszędzie widzieliśmy waszych braci i siostry – warknął barghascki wojownik.– Gdyby byli naszymi wrogami, cieszylibyśmy się, że nie żyją.– A jako sojusznicy? – zapytał Tarcza Kowadło [ Pobierz całość w formacie PDF ]