RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z jakiegoś powodu nie byłem w staniepatrzeć mu w oczy, gdy spytał: Masz mi cokolwiek do powiedzenia?Język zmienił mi się w kołek i nie byłem nawet w stanie znalezć słów, a codopiero je wypowiedzieć.Kieron odwrócił się i odszedł.Morrolan wstał.A Aliera się rozpłakała.Płakała cicho i z bezsilnością, ale tak że obaj z uwagązajęliśmy się dokładnym oglądaniem czubków własnych butów.Po pewnym czasie przestała płakać.A po kolejnych paru minutach poprosiła cicho: Pomóżcie mi wstać, proszę.Pomogliśmy.Morrolan wskazał kierunek i ruszyliśmy tam wolno i ostrożnie.Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że Loiosh nadal jest dziwnie milczący. Coś cię gryzie, stary?  spytałem. Po prostu chcę stąd wyjść.Najlepiej zaraz. Ja też.Głośno natomiast powiedziałem do Aliery: Rozpoznałaś go. Ty też. Czyżby? Owszem.Może i miała rację, choć było to pozbawione sensu.Na wszelki wypadek zde-cydowałem nie kontynuować tematu.Przed nami pojawiły się dwa posągi.Przeszliśmy między nimi i znalezliśmysię w sali tronowej bogów.Szliśmy dalej, starając się usilnie nie przyglądać mija-nym istotom.Po jakimś czasie Morrolan spytał: Co teraz?Zdziwiło mnie to, bo raczej nie pytał Aliery. Poczekaj  powiedziałem. Coś mi właśnie przyszło do głowy. Co?Rozejrzałem się, dostrzegłem przechodzącego purpurata i zawołałem: Ty, czerwony, chodz no tu!Przyszedł grzecznie i uprzejmie.151 Powiedziałem mu, o co chodzi.Skinął głową potakująco i spojrzał na mniewzrokiem śniętej ryby.Po czym wykonał polecenie, czyli zaczął nas prowadzić,dostosowując tempo do naszego.I tak musieliśmy zrobić dwa przystanki, by Alie-ra odpoczęła.Na szczęście krótkie.W końcu dotarliśmy do tronu, na którym siedziała bogini trzymająca włócz-nię.Skórę miała marmurową, a oczy przypominały diamenty.Purpurat skłonił sięnam nisko i odszedł. %7łyjący nie mają tu wstępu  oznajmiła bogini głosem przypominającymdzwięk dzwonków wietrznych.Przez chwilę panowała cisza, głównie dlatego że ja sądziłem, iż Morrolan sięodezwie, a on pewnikiem czekał, aż ja to zrobię.W końcu odchrząknąłem i powiedziałem: Jestem Vladimir Taltos.To jest Morrolan, a to Aliera.Ty jesteś Kelchor? Tak.Do Morrolana dotarło.Sięgnął do kieszeni i podał jej płytkę z kości otrzymanąod kotów-centaurów.Obejrzała ją uważnie i powiedziała: Rozumiem.Dobrze więc: czego pragniecie?Dalszy ciąg rozmowy należał do Morrolana: Opuścić to miejsce. Jedynie martwi opuszczają to miejsce.A i oni z rzadka. A Zerika?Kelchor potrząsnęła głową. Mówiłam im, że to grozny precedens.Ale i tak nie ma nic wspólnego z wa-mi. Możesz zapewnić nam jedzenie i bezpieczne miejsce, by Aliera mogła od-zyskać siły? Mogę, ale to jest Kraina Umarłych.Tutaj nie odzyska sił. Nawet krótki sen by mi pomógł  wtrąciła Aliera. Ci, którzy tutaj zasną, nie obudzą się już jako żywi  wyjaśniła Kelchor. Nawet ludzie.I spojrzała na mnie w dziwny sposób. Nie szkodzi  odparłem.I nagle poczułem się bardzo zmęczony. Czy w takim razie możesz nam pomóc w jakikolwiek sposób?  pytanieMorrolana bardziej przypominało prośbę i w innych okolicznościach sprawiłobymi to satysfakcję. Dotknij!  poleciła Kelchor, podsuwając Alierze włócznię, tak jak Mistpodsunęła mi swoją.Aliera dotknęła grotu bez wahania.Poczułem, że przestała się na mnie wspierać.Kelchor uniosła włócznię, a Aliera powiedziała:152  Dziękuję. Teraz idzcie!  poleciła Kelchor. Dokąd?  spytałem uprzejmie.Kelchor otworzyła usta, lecz nim zdołała coś powiedzieć, uprzedziła ją Aliera: Odszukać Kierona.Miałem zamiar jej powiedzieć, że ani mi się śni, ale doszedłem do wniosku,że coś jej się w końcu od życia należy, i nic nie powiedziałem.Tym bardziej żejak zaraz udowodniła, była w stanie poruszać się o własnych siłach.Fakt, nieco niepewnie, ale samodzielnie.Obaj z Morrolanem ukłoniliśmy sięnisko Kelchor.Wydawała się tym rozbawiona.I poszliśmy w ślad za Aliera.Nim ją dogoniliśmy, znalazła jakiegoś purpurata i poleciła mu dzwięcznymgłosem: Zaprowadz nas do Kierona.Przez moment miałem nadzieję, że ten nie wykona polecenia, ale tłumok jedentylko ukłonił się uniżenie i zaczął pokazywać drogę. Rozdział piętnastyByło to zupełnie tak, jakbym usłyszał głos dziadka:"Teraz, Vladimir".Powiedzenie tego trwałoby zbyt długo, bo działać należało natychmiast.Sko-jarzenie przyszło pózniej, a zadziałałem natychmiast.Pękło.Teraz już nie miałem odwrotu.Ani czasu na żal.Wątpliwości stały się odległąabstrakcją.Wszystko skupiło się w tym miejscu i w tym czasie.A ja żyłem.I tow sposób, jakiego doświadczam jedynie w podobnych momentach.Uwolnieniei spełnienie, gdy daję nura w niewiadomą.a co najważniejsze: żadnego śla-du wątpliwości.Jeżeli miałem zostać zniszczony, to było już za pózno, by cokol-wiek na to poradzić.Wszystko, co zgromadziłem, czekając na ten moment, zostałouwolnione.Czułem, jak energia wypływa, zupełnie jakby ktoś wyjął korek z odpły-wu.Przez chwilę byłem zbyt zaskoczony, by wiedzieć lub też zastanawiać się, czytrafiłem we właściwy moment.Zmierć i szaleństwo albo sukces.Zaraz się przekonamy.Otworzyłem oczy.I ujrzałem czyste wariactwo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl