RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bill pokręcił głową.- Wierzycie w to? - zapytał Stan, jakby chciał powiedzieć to ironicznie, ale zabrakło mu siły psychicznej czy też moralnej.Bill wzruszył ramionami i powiedział:- P-p-prawie w-w-wierzę.- Wydawało się, jak gdyby chciał coś dodać, ale tylko pokręcił głową i umilkł.- To sporo wyjaśnia - rzekł powoli Eddie - klown, trędowaty, wilkołak.- Spojrzał na Stana.- I jak sądzę, ci martwi chłopcy też.- To mi wygląda na zadanie dla Richiego Toziera - stwierdził Richie głosem komentatora Moviego Tone’a - człowieka tysiąca żartów i sześciu tysięcy zagadek.- Gdybyśmy cię wysłali do Tego, wszyscy byśmy zginęli - rzekł Ben.- Powoli.W męczarniach.- I znów się roześmiali.- I co my z tym zrobimy? - zapytał Stan, a Bill ponownie tylko pokręcił głową - czuł się tak, jakby prawie wiedział.Stan podniósł się.- Chodźmy gdzie indziej - powiedział.- Znudziło mi się tu.- A mnie się tu podoba - stwierdziła Beverly.- Tu jest cień i jest tak przyjemnie.- Spojrzała na Stana.- Przypuszczam, że masz ochotę na jakąś dziecinadę w rodzaju pójścia na wysypisko śmieci i rzucania kamieniami do butelek.- Lubię rzucać kamieniami do butelek - rzekł Richie, stając obok Stana.- Mam to we krwi.- Uniósł kołnierz i zaczął przechadzać się w kółko jak James Dean w Buntowniku bez powodu.- Oni mnie ranią - powiedział, spoglądając ze smutkiem i drapiąc się po klatce piersiowej.- Wiesz.Starzy.Szkoła.Towarzycho.To nacisk, dziecino.To.- To gówno - powiedziała Beverly i westchnęła.- Mam parę fajerwerków - rzekł Stan i wszyscy natychmiast zapomnieli o glamourach, manitou i kiepskim naśladownictwie Jamesa Deana w wykonaniu Richiego, kiedy Stan wyjął z kieszeni spodni paczuszkę black catsów.Nawet Bill był pod wrażeniem.- Jezu Chryste, S-s-stan, skąd t-t-ty to m-masz?- Od tego grubego chłopaka, z którym czasami chodzę do synagogi - odrzekł Stan.- Wymieniłem na parę komiksów z Supermanem i Małą Lulu.- Odpalmy je, Stanny, nikomu już nigdy nie powiem, że ty i twój ojciec zabiliście Chrystusa, przyrzekam, co ty na to? Będę mówił, że masz mały nos, Stanny! Będę mówił, że nie jesteś obrzezany.Słysząc to stwierdzenie, Beverly wybuchnęła śmiechem i teraz ona, nim ukryła twarz w dłoniach, wyglądała na bliską apopleksji.Bill roześmiał się.Eddie również, a w chwilę potem dołączył do nich Stan.Dźwięk ten przetoczył się po szerokiej płyciźnie Kenduskeag, w dniu 3 lipca, letni dźwięk tak jasny jak promienie słońca, odbijające się od wody i żadne z nich nie zauważyło pomarańczowych ślepi patrzących na nich z gęstwy jeżyn i jagód po lewej.Połać krzewów zajmowała całe zbocze na długości trzydziestu stóp, a pośrodku niego znajdowały się Dziury Morloków.To właśnie z wnętrza jednego z wystających ponad ziemię betonowych cylindrów patrzyły ślepia, z których każde miało ponad dwie stopy średnicy.5Mike uciekał tego dnia przed Henrym i jego niezbyt miłymi kolesiami, ponieważ nazajutrz było święto.Church School miała zespół, w którym Mike grał na puzonie.Czwartego Lipca zespół maszerował w dorocznej świątecznej paradzie, grając „The Battle Hymn of the Republic”, „Onward Christian Soldiers” i „Wspaniałą Amerykę”.Mike czekał na to blisko miesiąc.Na ostatnią próbę poszedł pieszo, bo zepsuł mu się łańcuch w rowerze.Próba miała się odbyć o wpół do trzeciej, ale wyszedł z domu o pierwszej, gdyż chciał jeszcze wypolerować swój puzon.Choć nie grał na nim lepiej, niż Richie mówił swoimi głosami, jednak gdy czuł się smutny, wystarczało pół godziny fałszowania marszów, hymnów czy pieśni patriotycznych, by poprawić mu nastrój.W kieszeni koszulki khaki miał pudełko pasty, a z kieszeni dżinsów wystawały dwie czy trzy szmatki do czyszczenia.Henry Bowers ani na chwilę nią zagościł w jego myślach.Jedno spojrzenie, w momencie gdy zbliżał się do szkoły przy Neibolt Street, sprawiłoby, że szybko zmieniłby zdanie, bo Henry, Victor, Belch, Peter Gordon i Moose Sadler szli niedaleko za nim.Gdyby wyszli z domu Bowersów pięć minut później, Mike zniknąłby im z oczu za sąsiednim wzgórzem, a wielka walka na kamienie i wszystko, co zdarzyło się później, mogłoby mieć całkiem inny przebieg, jeżeli w ogóle miałoby miejsce.Ale to sam Mike wiele lat później stwierdzi, że raczej nikt z nich nie miał wówczas wpływu na swój własny los i wydarzenia, które rozegrały się owego lata, i jeżeli szczęście czy wola miały w tym w ogóle jakiś udział, to był on bardzo nikły.Napomknie o serii podejrzanych zbiegów okoliczności podczas lunchu z okazji ich ponownego spotkania, ale była jedna rzecz, o której nie wiedział [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl