RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żeby utrzy­mać szpulkę na kursie, musiał po prostu popychać ją raz z jednej, raz z drugiej strony.Kiedy do mnie podbiegł, wziąłem go do jednej ręki - nie ważył więcej jak piórko - a szpulkę do drugiej.Jego ciemne oczka nawet na chwilę się od niej nie odrywały.- Nie rób tego po raz drugi, Paul - szepnęła drżącym głosem Elaine.- Nie mogę na to patrzeć.Rozumiałem, co czuje, lecz moim zdaniem nie miała racji.Pan Dzwoneczek lubił gonić i popychać przed sobą szpulkę; po wszystkich tych latach wciąż bardzo to lubił.Wszyscy powin­niśmy tak wytrwale dochowywać wierności naszym pasjom.- W torbie są również miętówki - powiedziałem.- Canada Mints.Myślę, że w dalszym ciągu je lubi: nie przestaje węszyć, kiedy mu je podsuwam, ale jego system trawienny nie pozwala mu już ich jeść.Przyniosłem mu zamiast tego grzankę.Ponownie ukucnąłem, odłamałem mały kawałek grzanki, którą zabrałem z werandy, i położyłem go na podłodze.Pan Dzwoneczek obwąchał go, a potem wziął w łapki i zaczął chrupać.Ogonek zawinął elegancko wokół siebie.Skończywszy, podniósł z oczekiwaniem wzrok.- My, stare pryki, mamy czasem zadziwiająco zdrowy apetyt - oznajmiłem i podałem Elaine grzankę.- Spróbuj ty.Odłamała kolejny kawałek i rzuciła go na podłogę.Pan Dzwo­neczek obwąchał go, popatrzył na Elaine.i podniósł i zaczął jeść.- Widzisz? - powiedziałem.- On wie, że nie jesteś nowicjuszką.- Skąd on się tu wziął, Paul?- Nie mam pojęcia.Któregoś dnia, wracając z porannego spaceru, zobaczyłem go na kuchennych schodach.Od razu go poznałem, ale żeby się upewnić, wziąłem szpulkę z kosza w pral­ni.Załatwiłem dla niego pudełko po cygarach i wyłożyłem je najbardziej miękką podściółką, jaką mogłem dostać.Myślę, że jest podobny do nas, Ellie: przez większość czasu wszystko go boli.Ale nie stracił woli życia.Wciąż lubi swoją szpulkę i wciąż lubi, kiedy odwiedza go stary kumpel z bloku.Sześćdziesiąt lat trzymałem w tajemnicy historię Johna Coffeya, sześćdziesiąt lat i jeszcze kilka, a teraz ją opowiedziałem.Wydaje mi się, że chyba wiem, dlaczego wrócił.Chciał przypomnieć, żebym się pośpie­szył i zrobił to, póki jest jeszcze czas.Ponieważ, podobnie jak on, niedługo się tam wybieram.- Gdzie się wybierasz?- Och, wiesz - odparłem i przez dłuższą chwilę obser­wowałem Pana Dzwoneczka.A potem, sam nie wiem dlaczego, ponownie rzuciłem szpulkę, mimo że Elaine prosiła, żebym tego nie robił.Może dlatego, że jego zabawa przypominała mi uprawianą przez starszych ludzi powolną i ostrożną wersję seksu; ci z was, którzy są młodzi i przekonani, że gdy się zestarzeją, zostanie dla nich uczyniony wyjątek, mogą nie chcieć jej oglądać, ale oni w dalszym ciągu chcą ją uprawiać.Pan Dzwoneczek puścił się w pogoń za toczącą się szpulką, biegnąc z wyraźnym bólem i równie wyraźną (przynajmniej dla mnie) dawną obsesyjną radością.- Okna z krzemowego szkła - szepnęła, patrząc na niego.- Okna z krzemowego szkła - zgodziłem się z uśmiechem.- Swoim dotykiem John Coffey spowodował u tej myszy to samo co u ciebie.Nie tylko uleczył cię z tego, co ci wtedy dolegało, ale uczynił cię.jakby to powiedzieć.odpornym?- To równie dobre słowo jak każde inne.- Odpornym na rzeczy, które powodują, że w końcu pada­my niczym drzewa przeżarte przez termity.Uczynił odpornym ciebie i Pana Dzwoneczka.Kiedy wziął go w dłonie.- Masz rację.Sprawiła to moc, której narzędziem był John Coffey.tak mi się w każdym razie wydaje.a teraz ta moc przestaje powoli działać.Termity wgryzły się w naszą korę.Zajęło im to trochę więcej czasu niż normalnie, ale w końcu się wgryzły.Ja mam może jeszcze przed sobą kilka lat, ludzie żyją przecież dłużej niż myszy, ale czas Pana Dzwoneczka dobiega końca.Mysz dogoniła szpulkę, obiegła ją i przewróciła się na bok, łapiąc kurczowo powietrze (widzieliśmy fale sunące niczym zmarszczki po jej sierści).Po chwili wstała i zaczęła popychać ją dzielnie nosem.Miała siwą sierść, niepewny krok, ale jej paciorkowate oczka lśniły tak samo żywo jak zawsze.- Uważasz, że chciał, żebyś napisał to, co napisałeś? - zapytała Elaine.- Tak uważasz, Paul?- Nie Pan Dzwoneczek - odparłem.- Nie on, lecz moc, która.- Kogo my tu widzimy? Paulie! I Elaine Connelly! - ode­zwał się od drzwi głos, w którym brzmiała udawana groza.- Niech mnie wszyscy diabli! Co wy dwoje tutaj robicie?Odwróciłem się i nie zdziwiłem zbytnio, widząc w otwartych drzwiach Brada Dolana.Uśmiechał się jak człowiek, który wie, że udało mu się wystrychnąć kogoś na dudka.Jak daleko odjechał, kiedy skończyła się jego zmiana? Może tylko do baru Wrangler, gdzie wypił dwa piwa i jeden głębszy i zdecydował się wrócić.- Precz stąd! - oznajmiła lodowatym tonem Elaine.- Już cię tu nie ma!- Nie mów do mnie “precz”, ty stara pomarszczona dziw­ko - syknął, wciąż się uśmiechając.- Możesz do mnie tak mówić tam, w domu, ale nie jesteśmy teraz w domu.W tym miejscu nie wolno wam przebywać.Jesteście poza terenem.Uwiłeś tu sobie małe miłosne gniazdko, Paulie? Coś w rodzaju garsoniery dla geriatryków? - Na jego twarzy ukazało się zdumienie, kiedy zobaczył w końcu głównego lokatora szała­su.- Kurwa mać.Nie obejrzałem się za siebie.Wiedziałem, co zobaczę; a poza tym przeszłość nałożyła się nagle w moich oczach na teraźniej­szość, tworząc potworny trójwymiarowy obraz.W progu nie stał Brad Dolan, lecz Percy Wetmore.Za chwilę wbiegnie do środka i rozdepcze Pana Dzwoneczka (który nie miał już szans przed nim uciec).I tym razem nie będzie Johna Coffeya, żeby przywrócić go do życia.Tak jak nie było go, kiedy tak bardzo był mi potrzebny tamtego deszczowego dnia w Alabamie.Wyprostowałem się, nie czując tym razem żadnego kłucia w stawach i w mięśniach i ruszyłem na Dolana.- Zostaw tę mysz w spokoju! - zawołałem.- Zostaw ją w spokoju, Percy, bo przysięgam, że.- Do kogo mówisz “Percy”? - odparł i odepchnął mnie tak silnie, że o mało nie upadłem.Elaine złapała mnie i pomogła odzyskać równowagę, choć musiało jej to sprawić nie lada ból.- I to nie pierwszy raz - dodał.- Nie żołądkuj się tak.Nie miałem zamiaru jej dotknąć.Wcale nie muszę.Ta mysz jest martwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl