[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aryfron, który podbiegł natychmiast, wykręcił dziewczynie ręce w tył i unieruchomił ją z wprawą, a Bomilkar bił z całej siły.Co gorsza – śmiał się przy tym i okrzyki bólu wydawane przez ofiarę zdawały się go tylko podniecać.Po chwili wrócił na poprzednie miejsce przy drzwiach, skąd najlepiej widział wszystkich pasażerów, zaskoczonych, przerażonych, nic jeszcze nie rozumiejących.– To była mała lekcja.Ta głupia dziewka winna być wyrzucona za burtę, ale daruję jej, bo taka moja wola.A może i dla czego innego, o czym się dowiecie! Ale teraz nie ma czasu na drobiazgi.Czujecie, jak galera nierówno płynie? Wioślarzy mamy mało.A raczej wiosłują chwilowo tylko moi dozorcy i ludzie z załogi.Pora już zwolnić ich i zacząć płynąć normalnie.– Czemuż więc tego nie czynisz, Bomilkarze? – zapytał Eszmunazar stojący najbliżej i wciąż jeszcze traktujący właściciela galery z lekceważeniem i wyższością.– Musimy przecież jak najszybciej.Wrzasnął, chlaśnięty batem przez Aryfrona.Bomilkar nawet nie spojrzał na bogacza, przed którym kiedyś się płaszczył.– Nie gadać bez mego zezwolenia! Macie to zapamiętać sobie! Chyba już zrozumieliście sytuację?Gdy nie odpowiedział nikt, a twarze wyrażały tylko przerażenie i zdumienie, zaśmiał się krótko i rozkazał:– Oddać swoje torby czy tam inne zawiniątka! Aryfron, zabrać i zamknąć w moich skrzyniach! Milczeć! – wrzasnął, tłumiąc nieśmiały szmer protestu i oporu.– Przy kim znajdę jeden kawałek złota, zawiśnie za jedną nogę na maszcie! Tak, oddawać wszystko: pierścienie, naszyjniki, zausznice, co tam kto ma!– Ależ, Bomilkarze! – począł Eszmunazar, zapominając w oburzeniu o otrzymanej już nauczce i natychmiast oprzytomniał, z okrzykiem przestrachu zasłaniając głowę.– Milcz, psie! – rzucił się ku niemu Bomilkar.– Tyś ośmielił się zgubić niesione złoto! Moje złoto! Tyle talentów! Ty opasły, wstrętny wieprzu! Aryfron! Za burtę tę padlinę! Tę kupę gnoju!Jeszcze nie rozumieli, jeszcze nie mogli zrozumieć, że to wszystko dzieje się naprawdę, że zbrojni pomocnicy Aryfrona porywają i wywlekają skomlącego grubasa na śmierć.Dopiero wrzask straszliwego przerażenia, dobiegający z pokładu, urwany raptownie, i powrót obojętnych oprawców uświadomił im prawdę.A Bomilkar, rozjaśniający się coraz bardziej w miarę jak twarze jego „pasażerów” bladły i oczy stawały się nieprzytomne z przerażenia, rozkazywał dalej:– Rację miał ten podły łotr, co zdechł właśnie i mureny będzie radował swoim cielskiem: wioślarzy trzeba zmienić! Już rozumiecie chyba, kto będzie wiosłował? Wy, piękne panie i dostojni panowie! Czyż myśleliście naprawdę, że na moją galerę mogę zabrać aż tylu pasażerów? Przecież to mała łódź, do specjalnych tylko celów! Chcieliście wydostać się z miasta? Dobrze! To wam obiecałem.– Zapłaciliśmy ci! Po talencie! – załkała Stratonika.– Za przejazd! Zorganizowałem go wam! Ale o szczegółach nie było mowy! Dość! Marsz do wioseł i porządnie pracować! Przed świtem musimy być daleko!Gdy nie ruszali się, nie wiedząc, co czynić – dodał śmiejąc się:– Nie rozumiecie? Macie pracować przy wiosłach! Jak niewolnicy! Bo jesteście moimi niewolnikami! Głupcy! Z takimi skarbami oddać się w moje ręce! Chcieliście żyć wygodnie w Egipcie? A ja sprzedam was w Mauretanii.Tam cenią białe ciała.Te opasłe grubasy pójdą na eunuchów, młodzi do pracy, dziewki do lupanarów! Ale tym razem nie z kaprysu i dla mocnych wrażeń, jak to niektóre z was, wiem, że czyniły!– Jak śmiesz takim tonem do nas mówić? – dumnie przerwała Laodyka, a Bodeszmun, młody bogacz, który wyśmiewał nowe wojsko Hasdrubala i nie chciał w nim służyć, zaśmiał się:– Dobry żart! Nie spodziewałem się tego po tobie, Bomilkarze! – zaczął, ale zaraz urwał.Bo pan galery uchwycił go za szatę na piersi i z nieoczekiwaną mocą jął szarpać i trząść młodym siłaczem.– Żart? Skończyły się żarty! Śmieliście się ze mnie na ucztach, na zebraniach geruzji, wszędzie! Teraz ja się śmieję! Śmiała się twoja siostra, Metamira, ta suka, gdym chciał ją wziąć za żonę! Teraz zapłacze przy wiośle! Aryfron, to ta, o, co tak dygoce ze strachu! Poucz dozorców – walić batem za byle co! Mogą nawet zatłuc!Napierał na przerażoną gromadę, spychając ją w głąb kabiny.Syczał:– Ciasno wam tu? Już któryś śmiał protestować? Dobrze! Zaraz będzie luźniej! Aryfron, tego grubasa, Klejtomachosa, za burtę! Tyś śmiał, zgniły szakalu, szczekać kiedyś na mnie i protestować, gdym został gerontem! Teraz pożałujesz! Precz z nim! A wy, prostibule, suki, gnoju ludzki, chciałyście wygodnych kabin w podróży? Cha! cha! cha! Ta jest tylko wygodna, moja! Jedna z was może tu pozostać, jako moja kochanka! No, która ma ochotę? Reszta pójdzie do wioseł! Milczycie? Więc ja wybieram tymczasem tę oto! Może później zmienię!Porwał za ramię śliczną, młodziutką, ale słynną z rozpusty Mitellę i pchnął w bok, na łoże stojące pod ścianą.Do Aryfrona, który powrócił z pokładu po utopieniu Klejtomachosa, mówił zimno, spokojnie, opanowany i stanowczy:– Wiązać mężczyzn i sprowadzić na dół! Przykuć do ciężkich wioseł.Tak.Prędzej! Ktokolwiek by się opierał, zatłuc! Dobrze.A teraz te piękne damy! Do lżejszych wioseł.Też przykuć za nogi! Marsz!Gdy wahały się, zbite w przelękłą, półprzytomną gromadę, Bomilkar porwał bat z ręki Aryfrona i jął siec bez litości, zimno, z całej siły, po tych twarzach, o których uśmiech zabiegał latami, po tych ciałach pielęgnowanych, pięknych, pożądanych i zawsze dlań niedostępnych.Pisk, jęk, krzyk rozpaczy zdawały się go upajać i nasycać.– Prędzej! Tak każę, a moja wola jest prawem! Precz stąd! Dalej! Do pracy! Ja was nauczę posłuszeństwa! A to co? Kto to? Nie znam jej!– To fryzjerka, którą zastałem u Laodyki.Nie można było już jej puścić, więc związałem i przypędziłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]