RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie dadzą rady!- Dadzą! Grupy terrorystyczne na całym świecie, takie jak te, które wchodzą w skład Czerwonych Brygad, otrzymują informacje, pieniądze, broń, specjalistyczny sprzęt.Na ogół sami nawet nie wiedzą skąd i dlaczego.Są pionkami, zaledwie pionkami, na tym polega cała ironia; ale potrafią cię odnaleźć.- Czyimi pionkami?- Spadkobierców Matarese'a.- Bzdura!- Chciałbym, żeby tak było, ale niestety to prawda.Zbyt wiele się wydarzyło, żeby w grę mógł wchodzić przypadek.Zamordowano lu­dzi wierzących w pokój, a kiedy polityk szanowany przez obie strony zaczął zadawać pytania, nagle znikł.Matarezowcy są wszędzie, w Waszyngtonie, w Moskwie.we Włoszech, na Korsyce, wszędzie.Obe­cni, lecz niewidoczni.Wiem tylko jedno: musimy ich znaleźć.Twoja babcia podała nam pierwsze konkretne informacje, jakie mamy.Mogła dożyć w spokoju swoich dni, ale wybrała śmierć, bo chciała przekazać nam, co wie.Niewidoma staruszka widziała, co się dzie­je.widziała, bo była obecna, kiedy się wszystko zaczęło.- Słowa!- Fakty.Nazwiska.Jakiś odgłos.Nie za oknem, na gwarnym placu, lecz za drzwiami zastawionymi kanapą.Dźwięki albo powtarzają się, tworząc pewien ciąg, albo występują pojedynczo; ten za drzwiami należał do drugiej kategorii.Brzmiał jak skrzypnięcie buta; jakby ktoś zrobił ostrożnie jeden krok lub przestąpił z nogi na nogę.Bray przyłożył palec do ust i skinął na Antonię, żeby podeszła do końca kanapy; sam podszedł szybko z drugiej strony.Dziewczyna zdziwiła się, bo nic nie słyszała, ale kiedy pokazał jej na migi o co chodzi, pomogła mu przestawić kanapę.Cicho, bezszelestnie.Już.Scofield wskazał gestem, żeby dziewczyna cofnęła się w róg poko­ju, wydobył browninga, po czym odwrócił twarz od drzwi i zbliżając się do nich wolno, centymetr po centymetrze, powiedział takim tonem, jakby prowadził z Antonia zwyczajną rozmowę:- O tej porze w restauracjach nie powinno być tłoku.Chodźmy coś zjeść do “Tre Scalini”.Jestem tak głodny, że.Otworzył drzwi.W hallu nie było nikogo.A jednak Bray wiedział, że się nie przesłyszał - lata doświadczenia nauczyły go nie mylić się w takich sprawach.Nauczyły go też, kiedy wyrzucać sobie nieostroż­ność.Gdy dotarli do Fiumicino, odprężył się, gdyż nie spodziewał się w Rzymie żadnego zagrożenia.Jeszcze cztery lata temu stolica Włoch była siedliskiem szpiegów, ale od tego czasu CIA, OPKON i KGB ograniczyły do minimum swoją działalność.Bray był tu jedenaście miesięcy temu; kiedy przeglądał wówczas wydruki komputerowe z nazwiskami aktualnie przebywających w Rzymie agentów, nie trafił na nikogo, kto by się liczył w tym fachu.Z tego co się orientował, w ciągu ostatnich miesięcy służby wywiadowcze jeszcze bardziej zmniej­szyły swoją obecność w Rzymie; czyżby jednak ktoś się pojawił? Najwyraźniej tak; co więcej, ten ktoś go zauważył.Przed chwilą stał pod drzwiami i podsłuchiwał, żeby się upewnić, czy to na pewno Scofield.Nagła przerwa w rozmowie spłoszyła go, ale był gdzieś w pobliżu, przyczajony za zakrętem korytarza lub na schodach.Cholera jasna, ale ze mnie idiota, pomyślał gniewnie Bray, kieru­jąc się ku schodom.Przecież mieli dość czasu, żeby zaalarmować wszystkie placówki! Był zbiegiem, więc powinien ustawicznie mieć się na baczności.Kiedy go zauważono? Na Via de Condotti? Na Piazza Navona?Usłyszał nagły pęd powietrza i instynkt podpowiedział mu, że nie zdąży już uniknąć ciosu.Naprężył mięśnie, obracając się nieco w prawo i spuszczając głowę, żeby zniwelować siłę uderzenia.Kątem oka ujrzał zamazaną postać, która przed ułamkiem sekun­dy pchnęła gwałtownie drzwi za jego plecami i wypadła na korytarz.Mignęła mu jej uniesiona do góry ręka; potem fala straszliwego bólu, który zaczynał się u nasady czaszki, przeniknęła mu klatkę piersio­wą, wlała się w nogi; Bray poczuł, że miękną mu kolana i zaczyna upadać, pogrążając się w mroku.Zamrugał oczami; łzy bólu, które napłynęły do nich, sprawiły, że przez moment nic nie widział, ale przyniosły też pewną ulgę.Ile minut leżał tak na korytarzu? Nie potrafił odgadnąć, sądził jednak, że niewiele, bo nie czuł w ustach charakterystycznej suchości, jaką się ma, kiedy się długo było nieprzytomnym.Podniósł się wolno, usiadł na podłodze i popatrzył na zegarek, z trudem koncentrując wzrok na tarczy.Okazało się, że leżał bez czucia mniej więcej kwadrans; gdyby nie obrócił się i nie spuścił głowy, leżałby nieprzytomny pewnie z godzinę.Ale dlaczego był na korytarzu? W dodatku sam? Gdzie znikł napa­stnik? To nie miało sensu! Ktoś go pozbawił przytomności, a potem, zamiast zarzucić go sobie na plecy i zabrać, po prostu zostawił.Więc dlaczego w ogóle go zaatakował?Nagłe usłyszał krzyk, krótki, stłumiony.Wciąż oszołomiony, Bray obrócił się w stronę, skąd pochodził dźwięk.I raptem pojął, co się stało.Napastnikowi nie chodziło o niego.Chodziło o nią.O Antonię.To ją wypatrzono, nie jego.Wstał, oparł się o balustradę biegnącą wzdłuż schodów i spojrzał na podłogę.Oczywiście, browninga mu zabrano, a innej broni nie miał przy sobie.Był jednak przytomny; to było najważniejsze.Napa­stnik na pewno się tego nie spodziewał; ktoś, kto tak dokładnie wie, gdzie uderzyć kolbą pistoletu, ma prawo oczekiwać, że powalony długo będzie leżał bez czucia.Wywabienie drania z pokoju nie powinno stanowić problemu.Podszedł cicho do drzwi i przyłożył do nich ucho.Usłyszał jęki, potem kilka krótkich, zduszonych okrzyków bólu.Ktoś zatkał ofierze usta ręką, wbijając jej palce w policzki: krzyki przeszły w chrapliwy świst.Towarzyszył mu męski glos, gniewnie mówiący po włosku.- Dziwka! Suka! Miałaś być w Marsylii! Sto milionów lirów! Góra dwa, trzy tygodnie! I co?! Posłaliśmy ludzi; ciebie nie było.jego nie było, handlarz nie widział was na oczy! Oszustka! Dziwka! Gdzie byłaś? Co zrobiłaś? Zdrajczyni!Znów rozległ się krzyk, stłumiony jak poprzednie; jedynie gardło­wy charkot wydobywający się z głębi krtani ofiary świadczył o jej straszliwym cierpieniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl