[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chodź tu do mnie, zamelduj się, natychmiast!Pewnie nadal by krzyczał, lecz Arth potężnym wymachem nogi uderzył go z tym za kolanami i Dennis runął jak długi.Mały złodziej był silny i sprężysty.Zanim Dennis zdołał się na tyle oswobodzić, żeby znowu spojrzeć na sąsiedni dach, robot i chochlak zniknęli z pola widzenia.Arth przeklinał go soczyście.Dennis siedział ogłupiały, pocierając skronie i potrząsając głową.Uczucie oderwania od rzeczywistości zniknęło niemal tak szybko, jak się pojawiło.Jednak już mogło być za późno.„O, rany - pomyślał.- Co ja narobiłem”.- Dobra - powiedział do Artha.- Puść mnie! Zwiewajmy stąd.Teraz już możemy iść.Jednak chwilę potem, gdy zobaczyli głowy wspinających się na dach żołnierzy, Dennis zrozumiał, że znowu się pomylił.VII.MĘDRZEC NERONRankiem, następnego dnia po tym, w którym po raz drugi go uwięziono, Dennis obudził się z bólem karku i ze słomą w nosie.Usiłował usiąść i skrzywił się, gdy ruch podrażnił liczne stłuczenia i zadrapania na jego ciele.Opadł z powrotem na słomiane posłanie i westchnął.- Ooooch - powiedział zwięźle.Z zadziwiającą łatwością rozpoznał otoczenie.Jakkolwiek nigdy nie zdarzyło mu się osobiście przebywać w lochach, jednak odwiedzał je po wielekroć dzięki opowiadaniom i filmom.Rozejrzał się po pomieszczeniu, do którego teraz los go rzucił, i stwierdził, że jest pod wrażeniem wręcz podręcznikowej czystości jego formy.Zapewne było ono długo zużywane w charakterze więziennego lochu.Było ciemne, wilgotne i najwyraźniej zawszone.Dennis podrapał się gwałtownie.Nawet dźwięki były tutaj typowe - od powolnego, monotonnego kapania przesiąkającej przez sufit i ściany wody do głuchego stuku butów w korytarzu i grobowych głosów strażników.-.nie wiem, dlaczego musieli przysyłać nam tutaj do pomocy tego dziwnie wyglądającego cudzoziemca.Nawet jeżeli ma jak najlepsze referencje - powiedział jeden z głosów.- Tak - zgodził się drugi.- Przecież radziliśmy sobie zupełnie dobrze.trochę tortur, kilka nieszczęśliwych wypadków w odpowiednim czasie, sama przyjemność.Ale od czasu jak ten Yngvi się tu zjawił, to miejsce stało się po prostu wstrętne.Głosy przycichły wraz z oddalającymi się w dół korytarza krokami.Dennis podniósł się wreszcie, drżąc na całym ciele.Był zupełnie nagi - nie chcieli, pozostawiając czarownikowi jego własność, popełnić drugi raz tego samego błędu.Pomacał wokół dłonią, szukając straszliwie brudnego koca, który zostawili mu strażnicy.Stwierdził, że jest owinięty wokół współtowarzysza z celi.Dennis trącił stopą leżącą sylwetkę.- Arth.Hej, Arth! Masz teraz dwa koce! oddaj mi mój!Złodziej otworzył oczy i przez chwilę, zanim zebrał myśli, patrzył na Dennisa pustym wzrokiem.Potem oblizał wargi.- A niby dlaczego? To przez ciebie tutaj wylądowałem.Powinienem powiedzieć ci „do widzenia” i puścić cię swoją drogą zaraz po tym, jak uciekliśmy przez palisadę.Dennis skrzywił się.Oczywiście Arth miał rację.Wtedy na dachu, wrzeszcząc na chochlaka i robota, nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co robi.Żaden z książkowych poszukiwaczy przygód nie zachowałby się w ten sposób.Jednak Dennis był tylko człowiekiem.Znajdował się w ciągłym napięciu psychicznym, wywołanym niezwykłą i wysoce niebezpieczną sytuacją.Mógł sobie wmawiać, że już się przystosował do życia w świecie rządzonym dziwnymi zasadami gdzie wrogowie ścigali go z powodów, które ledwo pojmował - a potem jakiś wstrząs burzył jego chwiejną równowagę i nagle Dennis czuł się zdezorientowany, zagubiony, zniechęcony.Tego wszystkiego nie mógł jednak wytłumaczyć Arthowi.W każdym razie nie w trakcie stopniowego zamarzania.Tak czy inaczej, jeżeli chcieli jakoś się z tej sytuacji wygrzebać, musieli współdziałać.A to oznaczało zmuszenie Artha do respektowania jego, Dennisa, praw.- Przykro mi z powodu tego zamieszania, Arth.Masz moje czarnoksięskie słowo, że kiedyś ci to wynagrodzę.A teraz oddaj mi mój koc albo zamienię cię w żabę i wezmę sobie obydwa.Powiedział to tonem tak obojętnym, tak spokojnie, że Arth wytrzeszczył oczy, kompletnie zaskoczony [ Pobierz całość w formacie PDF ]