[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie ! - cudeńka prawicie ! Jakże by to, dzieci dorosłe i sam już w latach!- Juści że niemłody, ale mu nie odmówią.nie, gospodarz taki, bogacz!- Albo i ta Jagna! Widzieliście, moi ludzie! To się łachała z tym i owym.a teraz gospodynią pierwsząbędzie! Jest to na świecie sprawiedliwość? Co?.A tyla dzieuch siedzi.choćby i te siostrzyne.- A moje po bracie! A Koprzywianki! A Nastusia! A drugie! To nie gospodarskie? Nie śwarne? Niepoczciwe? Co?.- Będzie się ona dopiero nadymała! I tak kiej ten paw chodzi a głowy zadziera.- Bez obrazy boskiej się też obyć nie obędzie - kowal ni drugie dzieci nie darują swojego macosze, nie!- Hale, poredzą to co? Gront starego, to i wola jego.- Juści, że po prawie jego, ale po sprawiedliwości i dzieciński też.- Moiściewy, sprawiedliwość ma zawżdy ten, kogo stać na nią.Nawyrzekały, nażaliły się na świat i jego sprawy i rozeszły się, a z nimi rozlała się ta wieść po wsi całej.%7łe roboty było niewiela i niepilne, a ludzie siedzieli po chałupach, bo drogi były do cna rozmiękły, topogwarzano o tych zmówinach po chałupach wszystkich.Wieś całą ogarnęła ciekawość, na czym się toskończy; spodziewali się z góry, że nastąpią bitki a procesowanie, a historie różne.Jakże, znaliBorynową gwałtowność, że jak się zawezmie, to i dobrodziejowi nie ustąpi, a i Antkową hardość teżznali.Nawet ludzie spędzeni do szarwarku, na rozerwaną groblę za młynem, poprzystawali i jęli o tymzdarzeniu poredzać.Przerzekł coś niecoś jeden, przerzekł i drugi, aż w końcu stary Kłąb, że to mądry chłop był i poważany,powiedział surowo:- Z tego padnie złe na wieś całą, baczcie ino.- Antek nie ustąpi, jakże? Nowa gęba do miski- rzekł któryś.- Głupiś, u Boryny starczyłoby i la pięciu - o działy pójdzie.- Bez zapisu się tam nie obejdzie.- Dominikowa nie głupia, już ona wszystkich wyrychtuje.- Matką jest, to jej psie prawo o dziecko stoić - rzucił Kłąb.- W kościele przesiaduje, a chytra na grosz kiej ten %7łyd.- Nie powiedaj leda co na ludzi, żeby ci ozór nie odjęło.I tak całe popołudnie zajmowała się wieś zmówinami, co i nie dziw, bo Borynowie byli rodowi, starzygospodarze, a Maciej, chociaż urzędu nijakiego nie sprawował, a gromadzie przewodził.Jakże, naodwiecznych kmiecych rolach siedział, z dziada pradziada we wsi był, rozum miał, bogactwo miał - żechcąc nie chcąc, a słuchali i uważali go wszyscy.Jeno nikt z dzieci, ni kowal nawet, o zmówinach nie wiedział, bali się do nich z nowiną bieżyć, bych wpierwszej złości czego nie oberwać.Więc też w chałupie Borynów cicho było jeszcze, ciszej dzisiaj nizli zazwyczaj - deszcz był przestałpadać i od rana przecierało się na niebie, to zaraz po śniadaniu Antek z Kubą i z kobietami pojechali dolasu zbierać susz na opał i probować, czyby się nie dało kolek ugrabić.Stary pozostał w domu.A już od samego rana był dziwnie przykry, dziwnie zezlony, że ino szukał okazji, na kogo by wywrzećniepokój i złość, jakie go roztrzęsały; Witka sprał, bo pod krowy słomy nie przyrzucił i leżały do półboków w gnoju, z Antkiem się pokłócił; Hankę wykrzyczał za chłopaka, któren wybałykował przed dom iutytlał się w błocie; nawet na Józkę powstał, że się długo guzdrała.a konie czekały na nią.A gdy wreszcie pozostał sam, z Jagustynką ino, która była ostała z wczoraj, żeby doglądnąćinwentarza, to już całkiem nie wiedział, co robić ze sobą.Przypominał sobie cięgiem, co mu Jambrożprawił o przyjęciu przez Dominikową, co rzekła Jagna, a mimo to dufności w siebie nie miał i dziadowiwierzyć nie bardzo wierzył, że to mógł za ten kieliszek ocyganić ino.To łaził po izbie, oknem na pustądrogę wyglądał abo zgoła i z ganku na Jagusiną chałupę niespokojnie spozierał - a zmierzchuwyczekiwał kiej zmiłowania.Sto razy chciało mu się bieżyć do wójta i pognać, by poszli prędzej - ale ostał w domu, bo gopowstrzymywały oczy Jagustynki, co za nim chodziły cięgiem; oczy zmrużone, a świecące urągliwością inaśmiechliwe.- Czarownica jucha, wierci ślepiami kiej świderkiem - myślał.A Jagustynka łaziła po chałupie i obejściu z prząślicą pod pachą i naglądała - przędła, aż wrzecionoturkotało w powietrzu, nawijała nić i szła dalej, do gęsi, do świń, do obory, a Aapa włóczył się za niąsenny i ociężały- nie odzywała się do starego, choć dobrze wiedziała, co go tak rozbiera i markoci, conim tak rzuca, że aż wziął się do zabijania kołów pod ścianą do ogacenia.Przystawała ino przy nim raz w raz, aż w końcu rzekła:- Nie idzie wama dzisiaj robota.- A nie idzie, psiachmać, nie idzie.- Sodoma tutaj będzie, mój Jezu! Sodoma! - myślała odchodząc.- Dobrze stary robi, że się żeni,dobrze! A to by mu dały taki wycug dzieci jak mnie! Całe dziesięć morgów pola jak złoto dałam, i co?.- splunęła ze złością.- Na wyrobki chodzę, na komornicę zeszłam!.A stary, że to już wydzierżeć nie mógł, gruchnął siekierę o ziemię i krzyknął:- Na psa taka robota!- Gryzie was coś na wnątrzu.- A gryzie, gryzie.:.Jagustynka przysiadła na przyzbie, wyciągnęła długą nić, zwinęła na wrzeciono i cicho, trochę z obawąrzekła:- Przeciech nie macie się z czego markocić ni turbować.- Wiecie to?- Nie bójcie się, Dominikowra mądra, a Jagna też po myślenie ma.- Rzekliście! - zawołał radośnie i przysiadł w podle.- Jakże, mam oczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]