[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To właśnie było wspaniałe u Annie.Wiedziała, że są rzeczy, które człowiek po prostu zrobi i już, i nie marnowała pary na daremne kłótnie - chyba że tym kimś była Lizzie.Właściwie to od niej spodziewałem się teraz dalszych kłopotów.Ale Lizzie siedziała na kanapie z terminalem bibliotecznym na kolanach i jak zwykle coś tam studiowała.Tylko od czasu do czasu rzucała okiem na drzwi, czekając na doktor Turner, którą zaraz zasypie tysiącem pytań.I to był ten następny powód, żeby iść teraz.Raz dla odmiany nie było w pobliżu doktor Turner.Zapiąłem kurtkę i wziąłem do ręki laskę, którą przyniosła mi Lizzie.Dobry kawał kija.Używałbym go tak czy inaczej, bo przyniosła mi go Lizzie, ale faktycznie jest dobry.Wysoki i gruby dokładnie tak, jak trzeba.Ta Lizzie to ma oko.Kiedy tylko odwróci je na chwilę od swojej biblioteki i doktor Turner.- Uważaj na siebie, Billy Washingtonie.Nie chcemy, żeby ci się coś stało - powiedziała Annie łagodniej, jakby wiedziała, że i tak nie pójdę do kafeterii, i jakbyśmy wcale nie pokłócili się okropnie o to, czy wyjechać z East Oleanty.Otoczyła mnie ramionami.Przez chwilkę trzymałem Annie Francy przy piersi.Oparła mi głowę tuż pod brodą, a ja zamknąłem oczy.- Och, ty - odezwałem się idiotycznie, ale może to było w porządku, bo Annie się uśmiechnęła.Czułem na szyi, że się uśmiecha.Powiedziałem więc jeszcze raz: - Och, ty.- Sam jesteś „ty” - rzuciła, odsuwając się ode mnie.W jej czekoladowych oczach zobaczyłem czułość.Wyszedłem przez drzwi, jakbym spacerował po chmurach.I nawet nie czułem się już taki słaby.Nogi spisywały się lepiej, niż myślałem.Przeszedłem całą drogę, aż do samej rzeki, a serce w ogóle nie przyśpieszyło.Tylko myśli pędziły jak oszalałe.Dlaczego nie wyjechać z East Oleanty? Annie naprawdę chciała pojechać gdzieś, gdzie Lizzie będzie lepiej.Została tylko ze względu na mnie.A dlaczego ja uparłem się zostać? Bo ta dziewczyna z dużą głową, pewnie sama Miranda Sharifi, mogła mnie potrzebować.Mnie, Billy’ego Washingtona, który nawet nie może przynieść wody, założyć sideł na króliki ani przenieść grzejników Y tam, gdzie są potrzebne.To przecież śmieszne, kiedy o tym pomyśleć.Miranda Sharifi, z Huevos Verdes i z Edenu, miałaby potrzebować Billy’ego Washingtona.To wcale nie jest śmieszne.Pomacałem końcem kija miękkie błoto i oparłem się na nim, żeby swemu staremu ciału trochę ulżyć.Sam siebie oszukuję.Bo prawda wygląda tak, że to mnie potrzebny jest Eden.W każdym razie gdzieś tam w mojej głowie.I tak naprawdę to sam nie wiem po co.Od kilku dni mieliśmy odwilż, więc błoto nad rzeką, upstrzone łatkami śniegu, było gęste jak zupa.Świeciło słońce, a woda płynęła wysoka; zimna i zielona, pędziła naprzód jak grawpociąg.Zobaczyłem, że na śniegu leży coś ciemnego, więc powlokłem się w tamtą stronę, żeby się przyjrzeć.To był królik.Z długimi, pazurzastymi łapkami.Leżał na boku, na białym śniegu, z wydartymi wnętrznościami.Błoto upstrzone było śladami lisich łap.Królik był rudobrązowy.Za moimi plecami ktoś schodził po stromym brzegu.Pomacałem zwierzątko końcem laski i odwróciłem je.Brązowy królik.- Fuj! - odezwała się doktor Turner podchodząc.- Co go zabiło?- Lis.- No to czemu masz taką pogrzebową minę? Z pewnością takie rzeczy zdarzają się bez przerwy na tej bożej ziemi.Myślałeś, że będziemy mogli go zjeść?- Nie.Tego królika na pewno nie.- No cóż.Jeśli możesz na chwilę oderwać myśli od lokalnej fauny, to mam dla ciebie wiadomość.Prezydent ogłosił stan wyjątkowy.Wyglądała na zmartwioną.Nie odezwałem się.- Kongres go poparł.W myśl starego, dobrego artykułu pierwszego, paragraf osiem.To ta wczorajsza rozpierducha na Wall Street.No i wykończyła się dostatecznie duża liczba budżetów stanowych, co oznacza, że nie są w stanie opłacić ławników, a to z kolei oznacza, że nawet tam, gdzie nie wybuchły jeszcze głodowe zamieszki, sądownictwo przestało funkcjonować, a to wystarczy, aby Głównodowodzący Cudny Profil uznał, że władze cywilne nie są w stanie.Cholera jasna, czy ty w ogóle wiesz, o czym ja mówię, Billy? Wiesz, co to stan wyjątkowy?- Nie, doktor Turner.- Prezedent zlecił armii utrzymywanie porządku.Żeby przywrócić spokój tam, gdzie wybuchły zamieszki.I to bez względu na to, jakie przy tym zastosują środki.- Tak, doktor Turner.Spojrzała na mnie z ukosa.Ja nigdy niczego nie potrafię ukryć.- O co chodzi, Billy? Co jest nie tak z tym królikiem?- Jest brązowy - odpowiedziałem o wiele wolniej, niż chciałem.- No i? Widzieliśmy już mnóstwo brązowych królików.Lizzie mówiła mi, że nawet oswoiła sobie jednego zeszłego lata.- Teraz nie jest lato.A ona dalej tylko gapiła się na mnie i widziałem w jej oczach, że naprawdę nic nie rozumie.Te Woły czasem nie rozumieją najprostszych spraw.- Ten królik to śnieżny królik.Powinien był zmienić futro.W lecie jest rudobrązowy, a w zimie biały.Mamy początek listopada.Powinien już zmienić futro.- Zawsze tak jest, Billy?- Zawsze.- Jest genomodyfikowany.Doktor Turner przyklękła i uważnie obejrzała królika.Nie było tam nic do oglądania poza tym rudobrązowym futrem.Miało prawie ten sam kolor co małe kosmyki włosów, które wymykały się spod czapki na jej kark.Zobaczyłem je, kiedy tak uklękła tuż przede mną.Mógłbym ją teraz zabić, strzaskać jej kark swoją laską - gdybym był z tych, co potrafią zabić.No i gdybym myślał, że to by się na coś przydało.- Billy.Czy jesteś absolutnie pewien, że to futro już nie ma prawa być brązowe?Nawet nie odpowiedziałem.Przysiadła na piętach i zamyśliła się głęboko.Potem podniosła głowę, a miała przy tym taki jakiś diabelski wyraz twarzy, jakiego jeszcze u nikogo przedtem nie widziałem.Nie miałem pojęcia, co to ma znaczyć - wiedziałem tylko, że przypominała mi trochę Jacka Sawickiego, kiedy grał w szachy.Ludzie kiedyś podśmiewali się z Jacka, że tak lubi szachy.To przecież gra nie dla Amatora.Potem uśmiechnęła się, nie wiedzieć dlaczego.- Och, na me uszy i wąsiki, jak strasznie jestem spóźniony! - powiedziała, co już nie miało za grosz sensu.- Billy, musisz mnie zabrać do Edenu.Oparłem się mocniej o swój kij.Od tego przewracania królika miał ubabrany koniec.- Nie ma żadnego Edenu, doktor Turner.Rządowi go wysadzili [ Pobierz całość w formacie PDF ]