[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mogłam teraz uwierzyć, że jedzenie tutejszej żywności i picie wody doprowadza do cielesnej przemiany.Zatem, jeśli przesłanki mojego rozumowania były prawdziwe, to owłosione stworzenie mogło mógł?, mogła? - być ongi człowiekiem.To wyjaśniałoby (z jakiegoś powodu myślałam o obcym jak o mężczyźnie) jego szalone próby zdobycia żywności pochodzącej nie z tego świata, w nadziei, że to pomoże mu wrócić do własnej postaci.Kwiaty działały na moją korzyść - dlaczego więc nie pomagały jemu? Być może zaszedł w przemianie tak daleko, że uniemożliwiało mu to ich użycie.Mogłam się tylko domyślać, lecz nie miałam pewności, jak wygląda prawda.Wzdrygnęłam się, poderwałam głowę, wytężyłam słuch.Coś poruszało się we mgle.Uważnie obserwowałam ów niewyraźny cień.Zbyt dobrze pamiętałam, co kręciło się wokół pierścienia, kiedy wraz z Oomarkiem schroniliśmy się tam, i na co natknęłam się wśród pagórków.Jakiś ciemny kształt zbliżał się prosto ku mnie! Wstałam, z obciążoną torbą w ręce.Ucieczka na oślep przez mgłę nic by nie dała.Już lepiej stawić czoło niebezpieczeństwu, choć miałam niewielką nadzieję, że to, co nadchodzi, będzie przeciwnikiem, z którym mogłabym dać sobie radę.Postać zbliżała się wolno, słaniając się na nogach, jakby była ranna lub okaleczona.Potem zobaczyłam ją na tyle wyraźnie, na ile pozwalała mi na to mgła.Owłosiony stwór! Zakołysałam ostrzegawczo torbą, a on zatrzymał się.Jego pierś przewiązywały postrzępione bandaże, które mogły opatrywać ranę.Był wyraźnie zmieniony! A przynajmniej nie pamiętałam, by tak bardzo przypominał człowieka.Głowę trzymał bardziej wyprostowaną, ramiona nie były tak pochylone.I jego owłosienie nie wydawało się tak gęste jak przedtem.- Przyjaciel… - Słowo było wyraźne, brzmiało tak, jakby wypowiedział je Oomark lub Bartare.Ponownie wyciągnął ku mnie puste dłonie w geście przyjaźni.Czy mogłam mu zaufać? Gdybym znalazła towarzysza, przewodnika przez ten koszmarny świat, wówczas miałabym większe szansę na odnalezienie dzieci, a może nawet udałoby mi się wrócić do normalnego świata.- Kim jesteś? - zapytałam.Zawahał się, jak gdyby nie wiedział, czy ma się zbliżyć, a potem zrobił kilka kroków.Zobaczyłam ciemną plamę na szmatach, którymi przepasał swoje ciało, i dodałam niemal mimowolnie: Jesteś ranny! Złożoną w kubek rękę przyłożył do zabandażowanej rany.- Shuck ma kły.W jego głosie słychać było znużenie.- Shuck… Skark.- Powtórzyłam słowa, które przyciągnęły uwagę potworów, umożliwiając mi ucieczkę.- Czy to ty wołałeś tak ze szczytu kopca?- Muszą odpowiadać na swoje prawdziwe imiona.Takie jest prawo - odpowiedział wymijająco.- To dlatego tak bardzo strzegą swych imion, żeby nikt nie mógł uzyskać władzy nad nimi.Być może miałoby to jakiś sens, gdybym wiedziała tyle, co on.Ale to on uratował mnie przed potworami czającymi się wśród pagórków.Więc gdy tak stał przede mną, nie mogłam uwierzyć, że chce mnie skrzywdzić.- Czego chcesz?Być może słowa te zabrzmiały zimno i twardo.Jednak nie byłam jeszcze gotowa traktować obcego jak towarzysza podróży.- Masz… jedzenie.Oblizał wargi.- Już bardzo mało - odpowiedziałam szybko.- I po co ci ono? Wydaje się, że jest go tutaj mnóstwo.- Jeśli będziesz jadła tutejsze jedzenie, staniesz się częścią tego świata - rzekł wolno.- Możesz wtedy pożegnać się z nadzieją, że wrócisz.- A zatem istnieje powrotna droga? - zapytałam z ożywieniem.- Gdzie?- Oni wiedzą.Wielcy tego Ludu.I istnieją sposoby, żeby nakłonić ich do zdradzenia tej tajemnicy.Ale o tym dowiedziałem się zbyt późno.Byłem już wówczas taki jak teraz.Jednak ktoś, kto je prawdziwe jedzenie, ma ponoć możliwość złamania ich czarów.- Wskazał na ukwieconą gałązkę.- Nie mogłabyś tego trzymać, gdybyś była jedną z nich.Boją się notusa, ponieważ przeciwstawia się ich mocy.- Zachwiał się, jak gdyby nie mógł dłużej utrzymać się na nogach, a potem upadł, wyrzucając ramiona ku mnie i temu, co miałam.Rozwaga nakazywała mi zostawić go samemu sobie.Lecz w owej chwili współczucie przeważyło nad rozwagą.Uklękłam przy nim, ciągnąc za masywne ramiona, dopóki nie przewróciłam go na plecy.Oczy miał zamknięte, oddychał płytko.Plama na bandażach była sucha, więc nie próbowałam ich odsunąć, żeby zbadać ranę, bowiem mogło to przynieść więcej szkody niż pożytku.Tym razem znalazłam się wystarczająco blisko, żeby stwierdzić, że szmaty zastępujące mu ubranie są zwyczajną tkaniną.Na jednym ze strzępów widniał jakiś znak.Znałam go.Ten z trudem przypominający człowieka stwór nosił odznakę Zwiadu!Zwiad! Zetknięcie się z tym symbolem przeszłości dało mi impuls do działania, wzmocniło postanowienie, by przeciwstawić się niebezpieczeństwom tej krainy.Doprawdy, był to symbol zdrowych zmysłów i normalnego życia, choć mogło się wydawać, że ten, kto go nosił, nie miał dość szczęścia, by pozostać sobą.Poruszył się, a powieki na zapadniętych oczach drgnęły.Nie miałam nawet pewności, czy potrafi mnie zrozumieć, ale musiałam się przekonać.- Należysz do Zwiadu, kim jesteś? - I myślę, że wytrząsnęłabym z niego odpowiedź, gdyby nie powiedział wolno: - Jorth Kosgro.Pierwszy Zwiadowca, Wydział Dwudziesty Piąty, Sektor Argol…Tylko jedna rzecz miała dla mnie znaczenie - Sektor Argol.Gdyby działał właśnie tam, mógłby znaleźć się na Dylanie.Ale po co? Dylan widniał na mapach gwiezdnych już od ponad stu lat.A zwiadowcy penetrowali obszary nieznane.O ile nie został wysłany tutaj z jakąś misją administracyjną, znajdował się niezmiernie daleko od miejsca, gdzie powinien był wykonywać swoją pracę.- Ja przybyłam tu z Dylana.A jak ty tutaj trafiłeś?Gdyby potrafił odpowiedzieć na to pytanie, być może uzyskałabym jakąś wskazówkę co do możliwości powrotu.Jego gadanie o tych z Ludu, których ewentualnie dałoby się nakłonić do udzielenia informacji, niewiele znaczyło.Pragnęłam faktów.- Jorth Kosgro, Pierwszy Zwiadowca, Wydział Dwudziesty Piąty, Sektor Argol…To mechaniczne powtórzenie zirytowało mnie.Pochyliłam się nad nim.- Jorth Kosgro!W odpowiedzi wytrzeszczył oczy, a ja odniosłam wrażenie, że wcale mnie nie widzi.Rozgoryczona, przykucnęłam na piętach.Może byt to skutek rany, a może przemiana posunęła się już tak daleko, że nie pamiętał dobrze przeszłości.Dużo dałabym, żeby mieć wodę - to skrzywienie jego twarzy mogło oznaczać…Co on powiedział? Chciał jedzenia, jakie miałam przy sobie.Otworzyłam zawiniątko z prowiantem.Zostały mi trzy kawałki czekolady i resztka wafli.I jeszcze coś - tubka dżemu z jeżyn, przeznaczonego do posmarowania nim wafli, oraz tubka koncentratu mięsnego, który zamierzałam wykorzystać w tym samym celu.Wybrałam koncentrat, z uwagi na jego wartość odżywczą.Jednak zawahałam się przez chwilę, zanim zdjęłam zakrętkę.Prowiantu miałam tak niewiele.Musiałam go oszczędzać, bo inaczej nie mogłabym pomóc ani sobie, ani dzieciom.Odnalezienie dzieci to mój podstawowy obowiązek.Z drugiej strony, ten obcy znał grożące tutaj niebezpieczeństwa.Już raz mnie uratował i mógł pomóc w znalezieniu drogi powrotnej.Moją pomoc uzasadniałam sobie takimi właśnie względami.Wśród nich był również i fakt, że nie mogłam odwrócić się od kogoś, kto przyszedł do mnie z prośbą o pomoc i właściwie należał do mojego gatunku.Wsunęłam rękę pod jego kudłatą głowę, uniosłam go odrobinę, tak że oparł się o moje ramię, i włożyłam koniec tuby między jego na wpół otwarte wargi, wciskając miękką pastę do ust.Nie dałam mu dużo, wiedząc, że muszę ją oszczędzać [ Pobierz całość w formacie PDF ]