[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Azy ustać musiały i boleście przytaić się w duszy, bo jarzmo codziennego trudu w kark się wpijałoprzypominając, że robota czekać nie może.Uwijała się też, jak mogła, choć nogi się pod nią plątały i wszystko leciało z rąk.Jeno wzdychałażałośnie, łzę jaką puszczając niekiedy, a we świat zamglony tęsknie spoglądając.- Czy to Jagusia nie wyjdzie do sadzenia? - wrzasnęła Józka przez okno.Hanka odstawiła gar z barszczem i na drugą stronę pobiegła.Stary leżał na bok, twarzą do okna, jakby patrząc na Jagnę, czeszącą długie, jasne włosy przedlusterkiem, na skrzyni ustawionym.- Czy to dzisiaj święto, że do roboty nie wychodzicie?.- Z rozplecionymi włosami nie poletę.- Od świtania, mogłaś je już dziesięć razy zapleść!- Mogłam, ale nie zapletłam!- Jagna, wy tak ze mną nie igrajcie!- Bo co? Odprawicie mnie może albo wytrącicie z zasług? - warknęła hardo nie śpiesząc się zczesaniem- nie u was siedzę i nie na waszej łasce!- A ino kaj? co?- U siebie jezdem, byście sobie to baczyli.- Niech ociec zamrą, to się pokaże, czy u siebie jesteś!- Ale póki żyją, to ja waju mogę drzwi pokazać.- Mnie! mnie! - skoczyła jakby biczem podcięta.- Przyczepiacie się cięgiem do mnie kiej rzep do ogona! Marnego słowa wam nie mówię, a wy ino huruburu jak na tego łysego konia.- Podziękuj Bogu, że gorszegoś nie oberwała! - rozczapierzyła się groznie.- Spróbujcie: inom jedna sierota, ku mojej obronie nikto nie stanie, ale uwidzicie, czyje ostanie nawierzchu!Odgarnęła włosy z twarzy i srogie, pełne zawziętości oczy uderzyły kieby nożem, jaże Hankę z miejscataka złość poniesła, iż jęła wytrząsać pięściami a krzyczeć, co ino ślina przyniesła.- Grozisz! Zacznij ino, zacznij! Niewiniątko, sierota pokrzywdzona.Juści.Dobrze ludzie wiedzą, cowyrabiasz! W całej parafii wiedzą o twoich sprawkach.Nie raz cię już widzieli z wójtem w karczmie, niedwa! A wtedy, com ci po północku drzwi otwierała, wracałaś z pijatyki, z łajdactwa, pijana byłaś kiejświnia.Do czasu dzban wodę nosi, do czasu.Nie bój się, kto w głośności żyje, o tym cicho mówią!Skończy się twoje panowanie, że ni wójt, ni kowal cię nie obronią, ty.ty!.Jaże się zakrztusiła z krzyków.- Robię, co robię, a każdemu wara do mnie jak temu psu! - wrzasnęła nagle, odrzucając włosy naplecy, kiejby tę przygarść lnu najczystszegoRozjuszona już była i gotowa nawet do bitki, bo jaże się cała trzęsła; ręce jej latały kole bioder i taksrogo ciepała ślepiami, że w Hance opadło serce, zmilkła i trzasnąwszy jeno drzwiami uciekła z izby.Ale po tej kłótni ruchać się nie mogła, siadła z dzieckiem pod oknem, a Józka zajmowała siępodawaniem śniadania.Dopiero kiej się znowu porozchodzili do roboty, zebrała się jakoś w sobie i, poniechawszy robót,wybrała się do ojca, któren zachorzał już parę dni temu, ale z pół drogi zawróciła do chałupy.Tak się w niej roztrzęsło, że ani sposób iść było.A zaś potem, choć przyszła nieco do sił, rękoma jeno robiła, bezwolnie prawie, a głównie myślała oAntku, we świat się zapatrując daleki.Pogoda się też robiła, deszcz ustał, kapało jeno z dachów i z drzew, że to wiater jął otrząsać gałęzie,drogi siwiły się kałużami, świat stawał się coraz jaśniejszy.Rachowali, co na przypołudnie słońce pokaże się niechybnie, bo już jaskółki latały górą; białe,przezłocone chmury szły po niebie stadami, a z pól ciepło buchało i ptasi wrzask podnosił się w sadach,jakby ośnieżonych kwiatami.Zaś wieś galanto pogłośniała; kurzyło się ze wszystkich prawie kominów,smaczne jadła narządzali, radość wydzierała się z chałup i babie jazgoty niesły się od chałupy dochałupy, dzieuchy przyodziewały się świątecznie; wstęgi zaplatając w kosy, niejedna w dyrdy leciała pogorzałkę, bo %7łyd, ucieszony powrotem chłopów, dawał na bórg, ile kto ino chciał, a coraz to ktosikwłaził na drabinę i z dachów przepatrywał pilnie wszystkie drogi biegnące od miasta.Tak się zajęły porządkami, że mało która szła w pole; nawet gęsi zapomniały powyganiać nad rowy, żegęgały wrzaskliwie w podwórzach, zaś dzieciska, puszczone dzisia na wolę i nie przykarcane,wyprawiały po drogach takie breweryje, że niech Bóg broni! Starsze, z długachnymi tykami; zwijały sięna topolowej, skrabiąc się na drzewa i spychając wronie gniazda, że wystraszone ptaszyska, kiejchmura sadzy; kołowały wysoko z żałosnym, jękliwym krakaniem; a znowuj drugie, mniejsze, ganiałyślepego konia księżego, założonego do beczki na saniach, chcąc go napędzić z wyższego brzegu dostawu, jeno co koń mądrala nie dał się zażyć z mańki.Niekiedy, już nad samiutką krawędzią,przystawał jakby na złość, łeb spuszczał, głuchnął na wrzaski, cierpliwie się otrząsając z błota i grud,których mu nie szczędzili.Ale skoro poczuł, że mu na beczkę włażą i do uzdy już sięgają, rżał groznie iponosił, skręcając z nagła w największą kupę zberezników iż rozlatywali się z krzykiem.Dobre parępacierzy tak się zabawiali, jaże go w końcu i zmanili podtykając pod chrapy wiecheć zapalony, żekonisko zestrachane rzuciło się w bok, akuratnie prosto na przywarte opłotki Borynowe.Wywaliłwrótnie i tak się w nie zaplątał orczykami, że go dopadły z bliska i dalejże prać batami, co ino wlazło.Kulasy byłby sobie połamał w żerdkach, kieby nie Jagna, która dosłyszawszy krzyki kijem rozpędziławisusów i wywiedła go na drogę, ale że koń wystraszony stracił wiatr, nie wiedząc, w jaką stronę sięobrócić, a chłopaczyska czaiły się za drzewami, powiedła go na plebanię.Dróżką między księżym ogrodem a Kłębami go poprowadziła, gdy właśnie bryczka organistów zajechałaprzed ich dom stojący w głębi.Organiścina już była na siedzeniu, a Jasio całował się przed progiem zrodziną.- Konia przywiedłam, bo dzieci go płoszyły.- zaczęła nieśmiało.- Ojciec, krzyknij na Walka, niech go odbierze! Te, ryfo jedna, konia samego porzucasz, żeby nogipołamał, co? - gruchnęła na parobka.Jasio, spostrzegłszy Jagnę, jeno śmignął oczyma po ojcach i rękę do niej wyciągnął.- Zostańcie, Jaguś, z Bogiem.- Do klasów to już?Za serce ją cosik ścisnęło, jakby żal cichy.- Na księdza go odwożę, moja Borynowo! - napuszała się dumnie.- Na księdza!Podniesła zdumione oczy na niego.Siadał właśnie na przednim siedzeniu, plecami do koni [ Pobierz całość w formacie PDF ]