RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy w deszczowe dni drzwi i okna były w domuszczelnie zamknięte, zapach wielkich różanych bukietów był tak intensywny, że czułam się całkiem pod psem.Tędy, gdy pójdziesz w dół rzeki, spotkasz ogromnydąb.Kiedyś w koronie drzewa Rett zbudował wielki szałas, który potem przeszedłna własność Rossa.Wspinałam się tam z książką pod pachą i ciastkami zmarmoladą, i mogłam tak siedzieć cały Boży dzień.Było to znacznie lepsze niżdomek, który na rozkaz Papy zbudowali dla mnie stolarze.Ten był zbyt delikatny,miał dywany na podłodze, meble dostosowane do mojej wielkości, serwisy doherbaty, było też mnóstwo lalek.A teraz chodz tędy, tam są bagna.Może udasię nam zobaczyć aligatory.Tak dzisiaj ciepło, że pewnie nie siedzą w swychzimowych leżach.- Ach, nie, dziękuję! - zawołała Scarlett.- Rozbolały mnienogi.Chyba sobie usiądę na chwilę na tym wielkim kamieniu.Wielki kamień okazałsię być postumentem leżącego na ziemi, rozbitego posągu jakiejś dziewicy wklasycznie udrapowanych szatach.Głowa leżała w krzakach jeżyn - Scarlett mogłanawet dojrzeć zarysy kamiennej twarzy.Tak naprawdę wcale nie była zmęczonaspacerem.Rosemary ją zmęczyła.Poza tym z całą pewnością nie miała ochoty narendez_vous z aligatorami.Siedziała zatem na kamieniu, grzejąc plecy w cieplezimowego słońca i myślała o tym, co przed chwilą dane było jej zobaczyć.DunmoreLanding powoli zaczynało ożywać w jej umyśle.Teraz już pojęła, że życie tutaj wniczym nie było podobne do tego, które znała z Tary - wszystko było tu nawiększą skalę, wszystko było tu urządzone w stylu, którego nigdy jeszcze niemiała okazji poznać.No tak, nic dziwnego, że charlestończycy mieli opinię ludziuważających się - wszyscy razem i każdy z osobna - za alfy i omegi.No tak,przecież żyli po królewsku.Zmarzła, choć słońce grzało mocno.Nawet gdyby Rettharował dzień i noc do końca życia, i tak nie przywróci tego miejsca do stanudawnej świetności, a właśnie to zamierzał zrobić.Wobec tego raczej nie znajdziezbyt wiele czasu dla niej.Zaś wiedza o cebuli i ziemniakach niewiele jej pomożedzielić wspólną dolę.Wróciła Rosemary - rozczarowana, bo nie udało się jejzobaczyć aligatora.Po drodze do domu gadała jak najęta: jednym tchem recytowałanazwy ogrodów, które teraz były ogromnym zagonem chwastów porośniętych dzikimbluszczem, zanudzała Scarlett szczegółowymi opisami odmian ryżu rosnącego napolach, które teraz były jedynie bagnistymi grządkami porośniętymi trawą,wspominała czasy dzieciństwa.- Nienawidziłam lata! - oznajmiła tonem skargi.-Dlaczego? - spytała Scarlett, której lato kojarzyło się z tym, co najmilsze, zprzyjęciami co tydzień, mnóstwem gości i wyścigami na polnych drogach,obiegających pola dojrzewającej bawełny - biegami pełnymi pohukiwań i krzyków.To, co usłyszała w odpowiedzi od Rosemary, kazało jej zapomnieć o tych pogodnychskojarzeniach, jakie budziły w niej wspomnienia lata.Na Nizinach - usłyszała odsiostry Retta - w lecie życie przenosiło się do miasta.Z bagien, leżących wzagłębieniach terenu, podnosiło się złe powietrze roznoszące zarazki malarii.Dlatego w połowie maja wszyscy opuszczali plantacje i powracali nie wcześniejniż z pierwszymi mrozami, w póznym pazdzierniku.Aha, jednak Rett znajdzie dlaniej czas.No i jeszcze zimowy sezon, to ponad dwa miesiące.Rett musiał być wtym czasie w mieście, bo któż by inny dotrzymał towarzystwa jego matce, siostrze- i jej.Owszem, z przyjemnością da mu wychodne na pięć miesięcy w roku: niechtam się babrze w ziemi z tymi swoimi kwiatami, byleby tylko pozostałe siedemmiesięcy należało wyłącznie do niej.Proszę bardzo, żeby mu wyświadczyćgrzeczność, nauczy się nawet nazw tych jego kamelii.- A to co znowu? -spojrzała na ogromną budowlę z białego kamienia.Wyglądało to tak, jakby nawielkiej skrzyni stanął anioł.- Ach, to nasz grób rodzinny - wyjaśniłaRosemary.- Kilka pokoleń rodu Butlerów, wszyscy jedno przy drugim.Kiedy umrę,mnie też tam zamkną.Jankesi odstrzelili aniołowi skrzydła, lecz mieli na tyle taktu, żeby zmarłych zostawić w spokoju.Bywało i tak, jak słyszałam, żeprzekopywali groby w poszukiwaniu biżuterii.Jako córka irlandzkiego imigranta,Scarlett była przytłoczona ciężarem grobu.Wszystkie te pokolenia, pokolenia,które nadejdą, wszystkie one - nieodmiennie zawsze i na zawsze - spoczną w tymmiejscu.Amen."Wracam do miejsca, gdzie zapuściłem korzenie" - powiedział jejkiedyś Rett.Teraz wiedziała, co miał na myśli.Przykro jej było z powodu tego,co stracił, opadła ją zazdrość, że nigdy tego nie miała.- Chodz, Scarlett.Stoisz tu tak, jakbyś wrosła w ziemię.Jesteśmy już prawie w domu.Chyba niezmęczyłaś się aż tak bardzo, by nie móc przejść tego kawałka.Scarlettprzypomniała sobie, dlaczego tak chętnie przystała na propozycję spaceru zRosemary.- Nie, wcale się nie zmęczyłam! - zaprzeczyła gwałtownie.- Myślę, żepowinnyśmy narwać trochę gałęzi sosnowych i nazbierać zieleni, żeby przystroićdom.W końcu to święta.- Dobry pomysł.Zapach jedliny zabije ten smród.Dośćmamy sosen, bluszcze rosną w tym lasku nie opodal dawnych stajni.I jemioły -dodała Scarlett w duchu.Nie, nie zaniedba żadnej z szans, jakie dawały jejobrzędy nocy sylwestrowej.** ** ** - Bardzo pięknie - westchnął Rett wchodzącdo domu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl