[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja uczyłamsię fizyki, James uczył się mnie. Nie lubię mieć takiego bzika na czyimś punkcie - odezwał się.Nie lubię poczucia, że moje szczęście jest tak bardzo zależne od innejosoby.Odparłam, żeby się nie martwił.James usiadł na łóżku.- Ale ja mówię poważnie.Dzisiaj prawie zapomniałem wziąć le-karstwo.To, co do ciebie czuję.czasami mnie przeraża.Zaczęłam go całować.Nie tylko w usta - moim zdaniem poświęca sięim zdecydowanie zbyt wiele uwagi.Istnieje milion równie interesującychi rozkosznych miejsc, którymi można się zająć.Całowałam zagłębienia zakolanami i na dole pleców, które okazały się wąskie, lecz zdumiewającomuskularne.Całowałam okrągłą kość, wystającą z boku jego stopy.Całowałam jego brwi, ciemne i bujne - brakowało im zaledwie kilkuwłosków, by stworzyć nad oczami jedną, szeroką kreskę.Złożyłam teżpocałunek na jego nadgarstku, na pięciocentymetrowej poziomej bliznie,która przez niego przebiegała.James wyrwał mi swoją rękę.- Nie rób tego poprosiłam.Roześmiał się.- Boże, byłem wtedy taki głupi.- Dlatego, że próbowałeś się zabić?Zmiał się jeszcze przez chwilę, jednak tym razem jakby smutniej.- Nie.Miałem na myśli to, że jeśli podcinasz sobie żyły, powinnaś tozrobić pionowo, a nie poziomo.Jeśli tniesz poziomo, nie krwawiszdostatecznie mocno.Rana sama zaczyna się zablizniać.Przedmiotem, który sprawiał mi najwięcej kłopotów, poza fotografią,był francuski.Musiałam zakuwać jak szalona, żeby tylko zdać, a nawetwtedy nie znałam wystarczająco dużo słów, by poradzić sobie znajprostszymi rozmowami.Traf chciał, że James świetnie mówił po francusku.W prywatnejszkole, do której uczęszczał w Kalifornii, nauka francuskiego rozpoczy-nała się niemal równocześnie z nauką angielskiego.Czasami pomagał miw nauce, rozmawiając ze mną en franęais i wprowadzając słówka,których jeszcze nie znałam.Jechaliśmy samochodem, kiedy zapytał mnie po francusku:- Winisz za swój wypadek Willa Landsmana czy schody? Musiałamgo poprosić o tłumaczenie, ponieważ wyraz schody"znajdował się poza moim ograniczonym słownictwem.Znałam jednakfrancuskie określenie wypadku.Kiedy już spełnił moją prośbę, odparłam bez zastanowienia:- Ni lun, ni 1'autre.Lappareil-photo - co znaczyło: Ani jedno, anidrugie.Obwiniam aparat'.James roześmiał się.- Hej, dobrze sobie poradziłaś.O dziwo, nie miałam pojęcia, że znam francuskie określenia słów ani" i aparat", dopóki ich nie wypowiedziałam.Jechaliśmy do pracy Jamesa, publicznego collegeu (w tamtym seme-strze zajmował się kinem amerykańskim) i pamiętam, jak spojrzałam nadrzewa i przypomniałam sobie nazywające je francuskie słowo - arbres.Oraz że droga to route.A niebo - ciel.I marmur.I rzut monetą.Ifiliżanka kawy.I pozostałe francuskie słowa, opisujące każdą rzecz pod słońcem.Właśnie zamierzałam powiedzieć Jamesowi, że ni stąd, ni zowąd wróciłcały mój francuski, kiedy moją głowę zalała lawina wspomnień.Przypomniałam sobie wszystko.Naprawdę WSZYSTKO.Włącznie ztamtym dniem.Will i ja kłóciliśmy się o to, kto powinien wrócić do biura po aparat.Will wyciągnął dwudziestopięciocentówkę z kieszeni i bez pytaniaoznajmił, że on wybiera orła, a dla mnie zostaje reszka.Zażartowałamwięc:- Kto mianował cię Bogiem?- Naomi, czy chcesz powiedzieć, że wolisz orła?Niekoniecznie o to mi chodziło - w gruncie rzeczy było mi wszystkojedno - ale mój przyjaciel (i drugi szef redakcji) bywał czasami apo-dyktyczny, a wręcz despotyczny, i jako pierwszy szef redakcji (oraz jegoprzyjaciółka) doszłam do wniosku, że powinien nad tym popracować.- Ludzie lubią, kiedy ktoś pyta ich o zdanie - powiedziałam.- Zezwykłej uprzejmości, wiesz?Will westchnął.- Orzeł czy reszka?Krzyknęłam: orzeł" w chwili, gdy podrzucił monetę.Można po-wiedzieć, że był to całkiem porządny rzut - dostatecznie wysoki, bymnatychmiast straciła monetę z oczu, chociaż mogła to być iluzja spowo-dowana tym, że srebro kiepsko widać o zmierzchu.Dostatecznie wysoki,że nie byłam pewna, czy Willowi, który nie słynął ze zręczności, uda sięją złapać.Nie udało mu się.Moneta wylądowała ze wstydliwym pluskiemw kałuży kilka metrów od nas, na granicy między parkingiem dlauczniów i parkingiem dla nauczycieli.Rzuciliśmy się do niej, żebysprawdzić, kto wygrał.Treningi tenisa sprawiły, że biegałam szybciej odWilla i pierwsza dotarłam na miejsce.Nawet przez mętną wodę kałużydostrzegłam niewyrazny zarys reszki.- Powinnaś była zostać przy reszce - oznajmił Will, wyławiającGeorge'a Washingtona z kałuży. Tak, tak.Pożegnaliśmy się uściskiem dłoni, zgodnie z naszym stałymzwyczajem [ Pobierz całość w formacie PDF ]