[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zrobię to.Gdzie on jest?- Zaszył się w starej stajni.Na strychu.Śpi na sienniku jak stary pies w kącie.Wtem Bomanz usłyszał jakiś szelest, a potem odgłos kroków.Wycofał się najciszej, jak potrafił i ukrył w cieniu.Niezgrabna postać przecięła drogę.Blask komety odbił się w nagim ostrzu.Bomanz skulił się jak mysz pod miotłą i gorączkowo myślał.Co to miało znaczyć? Z pewnością chodziło o zamordowanie kogoś.Ale kogo? Dlaczego? Kto wprowadził się do opuszczonej stajni? Pielgrzymi i przyjezdni przez cały czas korzystali z pustych miejsc.Kim byli ci mężczyźni?Możliwości było wiele.Bomanz odrzucał je kolejno, gdyż były zbyt okrutne.Kiedy odzyskał równowagę, pospieszył do wykopu.Latarnia stała tam, gdzie zwykle, ale nigdzie nie zauważył syna.- Stance? - Żadnej odpowiedzi.- Stance? Gdzie jesteś? - Nadal cisza.Ogarnięty paniką krzyknął: - Stancil!- To ty, tato?- Gdzie jesteś?- Poszedłem za potrzebą.Bomanz odetchnął i usiadł.Chwilę później pojawił się jego syn, ocierając pot z czoła.Dlaczego? Przecież noc była chłodna.- Stance, czy Upiaszczony zmienił zdanie? Widziałem, jak opuszczał miasto, a kilka minut temu podsłuchałem jakichś mężczyzn.Planowali morderstwo i brzmiało to tak, jakby właśnie jego mieli na myśli.- Morderstwo? Kto?- Nie wiem.Jednym z nich mógł być Men fu, a było ich tam trzech czy czterech.Czy on wrócił?- Nie sądzę.Nic ci się nie śniło, prawda? A właściwie, co tu robisz w środku nocy?- Znów śnił mi się ten koszmar.Nie mogłem spać.Nie wymyśliłem sobie tego.Ci ludzie zamierzają kogoś zabić, ponieważ nie chce wyjechać.- To nie ma sensu, tato.- Nie troszczę się.- kręcił Bomanz, gdy znów usłyszał dziwny hałas.Ktoś zataczając się dotarł w obręb światła, zrobił jeszcze trzy kroki i upadł.- Upiaszczony! To Upiaszczony.A nie mówiłem?- Nic mi nie jest - odpowiedział były Monitor.- Nic mi nie będzie.To tylko szok.Nie jest aż tak źle, jak wygląda.- Co się stało?- Próbowali mnie zabić.Mówiłem ci, że rozpęta się tu piekło.Mówiłem ci, że coś knują.Tym razem udało mi się ich przechytrzyć i zamiast mnie zginął skrytobójca.- Myślałem, że wyjechałeś.Widziałem, jak opuszczałeś miasto.- Zmieniłem zamiar.Nie mogę odejść, Bo.Złożyłem przysięgę.Odebrali mi pracę, ale nie sumienie.Muszę ich powstrzymać.Bomanz napotkał spojrzenie syna.Stancil potrząsnął głową.- Tato, spójrz na jego pierś.- Nic nie widzę - stwierdził Bomanz.- No właśnie.Nie ma amuletu.- Zwrócił go, kiedy odchodził.Prawda?- Nie - zaprzeczył Upiaszczony.- Zgubiłem go w czasie walki i nie mogłem odnaleźć po ciemku.- Tato, on jest ciężko ranny.Lepiej pójdę do koszar.- Stance - wydyszał Upiaszczony.- Nie mów mu.Sprowadź Kaprala Zdrowie.- Dobrze - przytaknął Stancil i poszedł.Światło komety wypełniło noc cieniami.Kraina Kurhanów zdawała się skręcać i pełzać.Wśród krzaków przepływały cienie.Bomanz zadrżał i próbował przekonać samego siebie, że wyobraźnia płata mu figle.Nadchodził świt.Upiaszczony otrząsnął się już z szoku i popijał polewkę, którą przyniosła Jasmine.Kapral Zdrowie przyszedł zdać raport ze swych poszukiwań.- Niczego nie mogłem znaleźć, Sir.Żadnego ciała ani amuletu, ani nawet śladów walki.Miejsce wygląda tak, jakby nigdy nic się tam nie wydarzyło.- Do diabła, przecież nie próbowałem sam się zabić.Bomanz zamyślił się.Gdyby nie podsłuchał konspiratorów, zwątpiłby w słowa Upiaszczonego.Ten człowiek był zdolny upozorować napad, żeby tylko zdobyć sympatię.- Wierzę ci, Sir.Powiedziałem tylko, co znalazłem.- Stracili najlepszą szansę.Zostaliśmy ostrzeżeni, więc bądź w pogotowiu.- Lepiej nie zapominać, kto jest teraz u władzy - wtrącił Bomanz.- Nie pakujcie nikogo w kłopoty z naszym nowym przywódcą.- To zakuta pała.Rób, co możesz, Zdrowie, i nie wpakuj się na niego.- Tak jest, Sir - odpowiedział Kapral i odszedł.- Tato, powinieneś wracać do domu.Jesteś siny ze zmęczenia.Bomanz wstał.- Jak się czujesz? - zapytał.- Nic mi nie będzie - odpowiedział Upiaszczony.- Nie martw się o mnie.Wschodzi słońce.Te dranie nie będą niczego próbować w świetle dnia.Nie licz na to - pomyślał Bomanz.Jeśli są poddanymi Dominatora, to nawet w samo południe ściągną ciemności.- Tato, dużo rozmyślałem ostatniej nocy, zanim się to zaczęło - odezwał się Stancil, kiedy oddalili się na tyle, że Upiaszczony nie mógł ich słyszeć.- A dokładniej o naszym problemie i nagle coś mi się przypomniało.W Wiośle jest stary kamień.Duży, rzeźbiony i pokryty magicznymi znakami.Był tam od zawsze i nikt nie wie, skąd się wziął.Właściwie nikt się nim nie interesuje.- No i?- Pozwól, że pokażę ci, co jest na nim wyrzeźbione.- Stancil podniósł patyk, oczyścił kawałek piaszczystej ścieżki i zaczął rysować.- Na górze jest gwiazda w okręgu.Potem kilka linijek zaklęć, których nikt nie potrafi odczytać.Niestety, nie pamiętam ich.A potem obrazki.- Skopiował je błyskawicznie.- Jest bardzo pobieżny - stwierdził Bomanz, przyglądając się rysunkowi.- Możesz obejrzeć oryginał.Ale popatrz na tę wyprostowaną postać ze złamaną nogą.Tutaj.Albo ten.Sylwetka człowieka nałożona na sylwetkę zwierzęcia.A ten ślimak? Tutaj jest człowiek z piorunem.Widzisz? To Kulawiec, Zmiennokształtny, Nocny Pełzacz i Władczyni Burz.- Możliwe, że trafiłeś w sedno.Stancil rysował dalej.- Dobrze.Tak są przedstawieni na głazie.Czterech nazwałem w takiej samej kolejności jak na twoim planie.A teraz popatrz na twoje puste punkty.To mogą być Schwytani, których nie zidentyfikowaliśmy [ Pobierz całość w formacie PDF ]