RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Iantine ciężko pracował nad prosiaczkowatym Chaldonem i w końcu zrozumiał, że nie może sportretować go tak, aby wyglądał „naturalnie”.Postanowił więc zachować tylko tyle podobieństwa, by rodzina mogła rozpoznać, kogo obraz przedstawia.Ale portret i tak okazał się „niezadowalający”.Tylko miniatura najmłodszego, krępego trzylatka, który wymawiał jedno jedyne słowo, czyli „nie” i nie rozstawał się z pluszową zabawką, została uznana za „w miarę zadowalającą”.Właściwie najlepszy z całego portretu był nie Briskin, lecz jego wypchany miś, o ile to był miś.Iantine próbował nadać nieco romantyki niezwykłemu uczesaniu jednej z córek, ale poinformowano go, że Luccha znacznie lepiej wygląda „z normalnymi włosami”, które każdy malarz wart tej nazwy dodałby sam, bez podpowiadania.A poza tym, dlaczego Luccha ma taką niewyraźną minę, kiedy w rzeczywistości uśmiecha się ślicznie i ma uroczy charakter? Który najpełniej ujawniał się, gdy próbowała związać razem ogony wszystkich kotów w Warowni, skomentował w myśli Iantine.W ogóle, w Warowni Bitra ze świecą nie znalazłoby się zwierzęcia bez okaleczeń, a chłopak stajenny kiedyś mu powiedział, że w tym roku jedynie siedem psów zginęło w rożnych „wypadkach”.Usta Lucchy, nieco skośnie osadzone, zwykle były zaciśnięte w cienką, nieprzyjemną kreskę.Młodsza od niej Lonada miała obrzmiałą twarz i małe czarne szparki w miejsce oczu, a do tego nos ojca; nieładny w przypadku mężczyzny, lecz wprost fatalny dla kobiety.Iantine musiał także „kupić” kłódkę od zarządcy, by futra do spania nie wywędrowały z maleńkiej klitki, w której go zakwaterowano.Miał świadomość, że jego bagaże przeszukano już pierwszego dnia, pewnie kilka razy, sądząc po zamazanych odciskach palców, które pozostały na słoikach z farbami.Nie przejmował się tym, gdyż nie zabrał ze sobą nic cennego; nieliczne wartościowe rzeczy pozostawił w Akademii.W każdej Warowni był jakiś sługa, którego na widok cudzej własności swędziały ręce.Nadzorca zwykle wiedział, kto to taki i bez trudu odzyskiwał to, co zniknęło z gościnnych pokoi.Ale gdy Iantine zobaczył, że ze słoików ktoś beztrosko pozdejmował wieczka i farba wyschła, w końcu się zdenerwował i „zapłacił” za kłódkę.Nie do końca poprawiło to jego poczucie bezpieczeństwa, bo mogło być do niej kilka kluczy, ale jednak futra pozostały na swoim miejscu.Bardzo się cieszył, że je zabrał, gdyż dano mu tylko dziurawy koc, który od dawna powinien zostać podarty na szmaty.Były to najmniejsze trudności, z jakimi spotkał się w Warowni.Wysłuchawszy wszystkich krytycznych uwag na temat kolejnej serii miniatur, trzykrotnie większych niż pierwsze, wreszcie zaczął się nieco orientować, w jaki sposób rodzice widzą swoje pociechy.Piąta wersja nieomal została uznana za „zadowalającą”.Nieomal…Wtedy dzieci, jedno po drugim, zapadły na jakąś zakaźną chorobę, wywołującą taką wysypkę, że w żaden sposób nie mogły pozować.— No cóż, lepiej weź się za jakąś robotę, by zarobić na utrzymanie — powiedział Chalkin portreciście, gdy Lady Nadona poinformowała, że dzieci muszą zostać w swoich pokojach.— Według umowy mam zapewnione mieszkanie i wyżywienie… Chalkin uniósł tłusty palec z uśmiechem, w którym nie było najmniejszego śladu wesołości.— Tylko wtedy, gdy wypełniasz jej warunki.— Ale przecież dzieci są chore.Lord wzruszył ramionami:— To nie ma nic do rzeczy.Nie jesteś w stanie wypełnić konkretnych warunków tej umowy, a zatem nie masz prawa do wyżywienia i mieszkania na koszt Warowni.Naturalnie, zawsze mogę odjąć wolny czas od należnej zapłaty… — uśmiech stał się mściwy.— Wolny czas… — Rozwścieczony Iantine przez chwilę nie był w stanie się pohamować.Nic dziwnego, że nikt inny w Akademii Domaize nie chciał podpisać zamówienia z Bitry, pomyślał, trzęsąc się z tłumionego gniewu.— No cóż — kontynuował Chalkin, jakby to było najnormalniejsze w świecie zachowanie — jak inaczej nazwać czas, w którym nie wykonujesz zleconej ci pracy?Iantine zaczął się zastanawiać, czy pracodawca wie, jak bardzo potrzebna jest mu dokładnie taka kwota, jaką przewidziano w umowie.Nie wdawał się w Warowni w żadne rozmowy: wszyscy tu byli ponurzy i małomówni, nawet w chwilach najlepszego nastroju — czyli zwykle przy posiłkach.Miał nadzieję, że nigdy nie trafi na zły humor służby.Uparcie odmawiał, gdy kucharze albo strażnicy proponowali mu „maleńką partyjkę” i z tego względu wszyscy traktowali go z niechęcią.Skąd więc ktoś miałby wiedzieć coś o jego życiu osobistym albo o powodach, dla których przyjął pracę w Bitrze?Tak więc, zamiast wracać do domu po wykonaniu dobrej roboty z kieszenią ciężką od marek, Iantine spędzał „czas wolny” retuszując twarze przodków Chalkina na freskach w wielkiej sali.— Z pewnością przyda ci się takie ćwiczenie — powiedział Chalkin z fałszywą sympatią podczas codziennej inspekcji prac.— Będziesz lepiej przygotowany, gdy przyjdzie czas na malowanie zadowalających portretów obecnego pokolenia.Wszyscy mają świńskie twarze, podsumował Iantine, i rodowe mięsiste nosy.O dziwo jedna czy dwie prababki były całkiem przyjemne, o wiele za młode i za ładne dla mężczyzn o wąskich wargach, którym je oddano.Szkoda, że męskie geny zdominowały ród.Naturalnie, musiał sporządzić specjalne farby do fresków, gdyż jadąc do Warowni nie miał pojęcia, że nakłonią go do tej pracy.Zorientował się również, że ilość farb olejnych gwałtownie zmalała, bo zużył zbyt wiele na kolejne, niezadowalające portrety.Miał wybór: albo posłać do Akademii Domaize po nowe farby, zapłacić za transport i długo czekać na dostawę, albo samemu znaleźć surowce i zrobić barwniki.Doszedł do wniosku, że to lepsze wyjście.— Ile? — wykrzyknął zdumiony, gdy kuchmistrz powiedział mu, jak wiele musi zapłacić za jajka i olej, potrzebne do rozmieszania pigmentów.— Ano tyle, a jeszcze dodatek za pożyczenie garnków, nie? — oświadczył kucharz i kichnął.Miał nieustający katar, który nieraz spływał mu na górną wargę… jednak nie skapywał do przygotowywanych właśnie dań, Iantine przekonywał sam siebie z wielką stanowczością.— Muszę od ciebie pożyczać miski i garnki? — młody malarz był zdumiony, jak bardzo zaraźliwa była chciwość Chalkina.— Ano, jak ja w nich nie robię, tylko ty, to należy się za najem, nie? — tu kichnął tak gwałtownie, że w zatokach nie pozostało mu chyba wreszcie ani trochę wydzieliny.— Jak się czegoś potrzebuje, to się zabiera ze sobą, nie? Lord zobaczy, że masz u siebie statki z kuchni i za to policzy.Ale nie mnie! — i znów kichnął, podkreślając swe słowa wzruszeniem ramienia w brudnobiałym kitlu.— Przybyłem tu z odpowiednim zapasem narzędzi i materiałów do pracy, do której mnie wynajęto — odpowiedział Iantine, pohamowując gorące pragnienie, by wcisnąć twarz tego człowieka w cienką zupkę, którą mieszał chochlą.— No i co?Malarz wyszedł, sztywny z wściekłości.Próbował się pocieszać, że właśnie przechodzi najsurowszą z możliwych lekcję postępowania z klientami.Poszukiwanie surowców na pigmenty było równie trudne, gdyż na bitrańskich wzgórzach zadomowiła się już ostra zima [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl