[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po prostu.nie mogę nie przyjść.Jakby coś mnie tu ciągnęło.Ty też tak masz?Błagała mnie oczami, żebym potwierdziła, ale ja nie chciałam jejokłamywać.- Jest tu ktoś, z kim powinnaś porozmawiać - zaproponowałam.-Ona ci wszystko wyjaśni.Dostrzegłam Katrinę i chciałam już podnieść rękę, żeby na niąkiwnąć, kiedy zauważyłam znak na barku Jude, wyłażący gałęziściespod jej długich włosów, niemal całkowicie zasłonięty.Zobaczyła, żesię gapię i przesunęła włosy, zakrywając krętą, czerwoną linię.- To się nazywa figura Lichtenberga - burknęła urażonym tonem,jakbym patrzyła na jej bliznę z obrzydzeniem.- Mam ją od czasuburzy.Powinna już zniknąć, ale.nie zniknęła.- Mówisz, że byłaś w centrum w czasie trzęsienia ziemi? Skinęłagłową.- A czy.?- Czy trafił mnie piorun? - dokończyła za mnie.- Nie, ale trafiłkobietę, która stała obok mnie.Dostała zawału i umarła na miejscu.Próbowałam ją reanimować, ale pstryk i było po niej.- Jude pstryknęłapalcami.- Ale kiedy w nią trafiło, poczułam coś jakby wstrząselektryczny, jakby coś mnie ugryzło.Lekarz mówi, że ta błyskawicamogła mnie porazić pośrednio.Przeskoczyć z niej i trafić we mnie,chociaż słabiej.- Przepraszam na chwilę - powiedziałam do dziewczyny izostawiłam ją ze skołowaną miną.Podbiegłam do Katriny, złapałam ją za łokieć i odciągnęłam odgościa, na którym była uwieszona.- Co? - spytała zirytowana.Ruchem głowy wskazałam jej Jude.- Pierwsza.Katrina się uśmiechnęła.- Szybko ci poszło.- Ruszyła do Jude, ale nie puszczałam jejłokcia, aż strząsnęła z siebie moją dłoń, krzywiąc się, jakbym jąuszczypnęła.- Ona mi coś powiedziała - zaczęłam wyjaśniać.- W czasietrzęsienia ziemi została.- Przełknęłam ślinę.- Została trafiona przezpiorun.Katrina skinęła głową.Szukałam na jej twarzy jakichś oznakzaskoczenia, ale nie znalazłam.- Czy to.- Znów musiałam przełknąć.- Czy to ci coś mówi?Przypomniałam sobie słowa, które pan Kale wypowiedziałw mojej głowie - te, które sprawiły, że chciałam uciec od niego,gdzie pieprz rośnie. Wiem, kim jesteś.Wiem, czym jesteś.I wiem o piorunie".Katrina pokręciła głową, jakbym ją rozczarowała.- Przecież Iskra musi się skądś brać, nie? Myślałam, że już na towpadłaś.Naprawdę masz talent do samooszukiwa-nia się, Mia.Stałam osłupiała, kiedy odwróciła się ode mnie.Patrzyłam, jakspokojnie rozmawia z Jude.Wciąż widziałam czubek rozgałęzionejblizny od pioruna, wystający spod włosów Jude.Ta energia, która drażniła mi skórę, ten magnetyzm, który czułamod chwili wejścia na gruzowisko, jeszcze przybrały na sile, kiedyzbliżyliśmy się do celu.Całą grupą dotarliśmy pod obrotowe drzwi Wieży, które, kiedyśszklane, teraz były zabite deskami, choć w jednym ze skrzydełbrakowało zabezpieczenia.Nerwowo strzelałam oczami, kiedy roversi jeden po drugimprzechodzili przez drzwi.Ta scena była totalnie surrealistyczna.Wieżawznosząca się nad nami, otaczające nas Rumowisko, ten niesamowityłańcuch górski z porozrywanego betonu, granitu i żelastwa, pokrytyrozmigotanym szklanym pyłem.Zniszczenia były tak kompletne, iżwydawało się, że są normą, naturalnym krajobrazem, i tylko Wieżasprawiała wrażenie czegoś nie na miejscu.Katrina pociągnęła mnie za rękaw, więc weszłam za nią doogromnego holu, oświetlonego księżycem zaglądającym przezwysokie okna.- To najlepsze miejsce na Rove jak do tej pory - powiedziała.-Zwykle to jest jakiś opuszczony magazyn czy loft.Rozmawiałam zjednym roversem, który powiedział, że jakiś miliarder kupił Wieżę inie ma nic przeciwko Rove, dopóki wszystko odbywa się po cichu.Uniosłam brew.- Korporacyjny sponsoring? Jakież to pospolite.Nie będą musielizmienić nazwy, skoro Rove przestało wędrować?2- Nie, jeśli każdej nocy będzie na innym piętrze.Pomyślałam otym, co zobaczyłam, kiedy dotknęłam dłoniJeremy'ego.kiedy położył mi je na oczach.Stałam na szczycieWieży, sięgałam do chmur i przyzywałam błyskawicę.Przełknęłamślinę.- A na którym piętrze jest dzisiaj?- Sześćdziesiątym dziewiątym, oczywiście.- Jesteś pewna, że to nie dach? - spytałam, a kiedy skinęła głową,wypuściłam oddech, który uwięziłam w płucach.- Ale nie rozumiemtego - powiedziałam, kiedy szłyśmy w stronę rzędu wind.- Dlaczegowłaściciel Wieży pozwala bandzie roversow imprezować tutaj? To sięnie trzyma kupy.Katrina wzruszyła ramionami.- Darowanemu miliarderowi nie patrzy się w zęby.- Popchnęłamnie do zapchanej windy i drzwi zasunęły się za nami.- To przynajmniej wyjaśnia, dlaczego w tym budynku jest prąd.Patrzyłam, jak numerki pięter przeskakują coraz wyżej.Czułamdreszcze podniecenia.A może to była ta dziwna energia, emanująca zziemi Rumowiska?Kiedy dojechaliśmy na sześćdziesiąte dziewiąte piętro, windazatrzymała się, drzwi się otworzyły.Zamrugałam, czekając, aż oczy mi przywykną.Nie było tuświatła.Zwiatło zdradziłoby miejsce pobytu Rove.Ale wokół salizamontowano ultrafioletowe lampy, więc względną2 Rove (ang.) - włóczyć się, błądzić, wędrować.ciemność wypełniały upiorne, lewitujące uśmiechy i białe oczy,które przypominały mi oczy Proroka.Było tu może ze dwieście osób - nie tak znów wiele, biorąc poduwagę, jak zatłoczone bywały niektóre kluby.Ale Rove było impreządla wybranych, choćby tylko dlatego, że tak trudno tu było dotrzeć.Weszłyśmy do sali.Dwaj didżeje pracowali ramię w ramię przykonsoletach niczym barowi kucharze nad grillem, produkując tłuste,elektryczne bity [ Pobierz całość w formacie PDF ]