RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pospiesznie przeprowadzono inwentaryzację zapasów, ale wynik nie był zachęcający.Większość jedzenia shan-kossief z wdzięcznością by skonsumował i czekał na więcej.Może dałoby się coś osiągnąć za pomocą niektórych mocnych przypraw, ale na składzie mieli tylko niewielkie porcje.Przydałoby im się parę baryłek pieprzu albo jakiegoś jego lokalnego odpowiednika.– Zaraz, przecież nie zabieraliśmy samej aparatury – przypomniała Cheela Hwang swoim kolegom, kiedy tak rozważano pomysł nakarmienia kossiefa.– Oprócz kombinezonów mamy noże i inne narzędzia.– A piecyk? – Jacalan powiedziała to z podnieceniem.– Może moglibyśmy go jakoś wykorzystać?September wydał z siebie pogardliwe parsknięcie.– Z łatwością.Wsadzimy kochanego staruszka do garnka i ugotujemy go.– Nie.Pomysł Almery nie jest zły.– Hwang okazywała cały entuzjazm, na jaki ją było stać.– Ten piecyk działa na paliwowe ogniwo termoelektryczne, z którego wiele można wycisnąć.Zaprojektowano go tak, żeby dało się na nim ugotować dość jedzenia dla tuzina ludzi równocześnie.A gdybyśmy tak zablokowali go na maksymalnym nastawieniu, a potem jakoś nakłonili tego stwora, żeby go połknął?Ethan usiłował znaleźć błąd w jej rozumowaniu.– Ale czy wydziela on dość ciepła, żeby zrobić temu stworzeniu krzywdę, a co dopiero żeby je zabić?– Nie musimy zrobić ani jednego, ani drugiego – argumentowała Hwang.– Chcemy tylko, żeby zostawiło nas w spokoju.Żeby się zniechęciło, jak to wcześniej powiedziałeś.Statek zachybotał się na prawą stronę; z trudem utrzymali na nogach.Hunnar popatrzył na Ethana.– Jak myślisz?– To będzie zależało od ilości ciepła, jakie wydziela ta maszyna.Pamiętaj, że shan-kossief sam z siebie wydziela sporo ciepła.Może w ogóle nie odczuć różnicy.– Powinien odczuć.– Hwang była nieugięta.– To mocne urządzenie, zaprojektowano je tak, żeby funkcjonowało w różnych warunkach.Powinno przetrwać na tyle długo, żeby zwrócić na siebie uwagę nawet w czyimś brzuchu.– Nie mamy lepszego pomysłu, możemy więc wypróbować twój, przyjaciółko Hwang.– Rycerz rzucił okiem w kierunku schodni.– A więc przynieście go i zobaczmy, co zdoła zdziałać.Moware i Jacalan pospieszyli pod pokład.Tymczasem Ta-hoding polecił kucharzowi przynieść największą tuszę z zapasów.Piecyk był nie większy od bloku pamięciowego komputera, u góry miał szczelnie wpasowaną płytkę grzewczą.Po krótkiej dyskusji Jacalan nastawiła kontrolki, a wątpliwości tranów rozwiało intensywne ciepło, jakie piecyk zaczął z siebie wydzielać.Przy maksymalnym nastawieniu nie można było przysunąć rąk bliżej, jak na pięć-sześć centymetrów do płyty, jeśli nie chciało się sparzyć.Wcisnęli piecyk do środka tuszy, a otwór zaszyli.Ethan, September i Hunnar powlekli ją do poręczy.– Teraz ostrożnie, mój chłopcze – szepnął September, kiedy coś poruszyło się na lodzie.– Już!Wydźwignęli tuszę nad poręcz.Uderzyła w zbliżającą się mackę i odbiła się od niej.Przez chwilę obawiali się, że tusza potoczy się po lodzie i potwór ją zignoruje.Ale zmysły shan-kossiefa były zbyt czułe.Wyczuł obecność czegoś jadalnego i zaczął wytapiać lód pod tuszą, który zniknęła w kałuży, jeszcze zanim Ethan i jego towarzysze spuścili ją z oka.Cofnęli się od skraju statku w obawie, że mogą w ślad za masakrowaną tuszą pogrążyć się w zapomnieniu.Nikt się nie odzywał.Przez kilka twarzy przemknął wyraz rozpaczy, kiedy minęła spora chwila i statek zatrząsł się na nowo.– Nie podziałało – wymamrotał Ethan.– Będziemy musieli wymyślić coś innego.– Nie rozumiem.– Blanchard potrząsał w zakłopotaniu głową.– Na takim świecie jak ten różnicę kilkuset stopni powinno się odczuwać jak kilka tysięcy.– Poczekajcie.– Ta-hoding nie patrzył na nich.Nadsłuchiwał, nadsłuchiwał, a może posługiwał się zmysłami, które mógł posiadać tylko ktoś, kto spędził całe życie na żeglowaniu po tafli lodowej.I znowu Slanderscree zadygotała.– Ethan ma rację – powiedział Hunnar.– Nie działa.– Coś się dzieje.Spokojnie, odprężcie się i wczuwajcie się w ruchy statku.Hunnar zmarszczył się, potem lekko przygarbił.I znowu kliper lodowy się zatrząsł.Ethan wpatrywał się to w jednego, to w drugiego, aż nie mógł już dłużej wytrzymać milczenia.– Czy któryś z was mógłby mi, proszę, powiedzieć, co się dzieje?– Te kilka ostatnich razy, kiedy statek się poruszył, to nic na skutek osiadania – powiedział Ta-hoding nie odrywając wzroku od lodu na dole.– Jestem tego pewien.Wyczuwam równowagę tego statku równie dobrze jak własną, a może nawet lepiej.– Kiedy skończył, Slanderscree szarpnęła się gwałtownie, ale w bok, a nie w dół.Wszyscy zachowując ostrożność popędzili ku poręczy.Nie podniosły się żadne macki, żeby ich zaatakować.Wystarczyło rzucić okiem, żeby przekonać się, że w polarnym powietrzu woda, która wsysała lewą dziobową płozę, już z powrotem zamarza, a naokoło duramiksu tworzy się znów lodowa tafla.Hal Semkin, asystent Hwang, wyciągnął niewielką latarkę i potężnym snopem światła oświetlił warstwę podpowierzchniową.Ona też już zamarzała.Nie było widać żadnych cieńszych miejsc, przez które mogłyby wydobyć się macki.– Sukinsyn – wymamrotał Ethan z zaskoczeniem.– Ale udało się.– Nie tak szybko.– Seesfar deptała im po piętach i wpatrywała się w lód na dole.– Shan-kossief to chytrus.Mógł po prostu zagłębić się bardziej w lód i teraz czeka tam, żebyśmy popełnili jakąś nieostrożność.– Jeżeli usiłuje właśnie się pozbyć tego piecyka, to na pewno nie czeka – sprzeciwiła się Hwang.– Obojętne, jakiej to coś jest wielkości.Przez jakiś czas ten jego powolny móżdżek nie będzie się w stanie zajmować niczym innym.– Nic nie wiesz o shan-kossiefie – warknęła Seesfar.– Może nie, ale znam się trochę na biochemii.Stworzenia z waszego świata nie bardziej różnią się budową niż ty i ja.Są z krwi i kości, nawet jeżeli we krwi mają pełno borygo.– Nie możemy jednak wysłać ludzi za burtę, by uwolnili nas od lodu, dopóki nie będziemy mieli pewności, że shan-kossief się oddalił – powiedział Hunnar.– Wy nie możecie.– Ethan wyciągnął urękawiczoną dłoń w kierunku Semkina.– Daj mi tę latarkę.– Meteorolog posłusznie mu ją wręczył.– Niech ktoś przyniesie linę.Jeżeli wpadnę tam w dole w tarapaty, ktoś z was poderwie mnie w górę.September odgadł zamiary swego przyjaciela.– Może być za mało czasu, żeby cię poderwać, mój chłopcze.– Nie sądzę, żeby to miało jakieś znaczenie.Myślę, że Cheela ma rację.Nasza podpowierzchniowa nemezis oddaliła się w poszukiwaniu jakiego sympatycznego, zacisznego kącika, żeby tam puścić pawia.– Pokazał za burtę.– Wszystko już z powrotem zamarzło.Przecież gdyby ten shan-kossief był jeszcze w okolicy, nie dopuściłby do tego.Będzie musiał wszystko zaczynać od początku.Zamocujcie mi linę pod pachami i naokoło ramion i w ten sposób, jeżeli mnie złapie, to nie wyślizgnę się z kombinezonu.– Jeżeli on wciąż jeszcze jest tam na dole, nie będzie to miało najmniejszego znaczenia – ostrzegł go September.– Nie starczy połączonych sił wszystkich tranów na pokładzie, żeby cię wyrwać z jego uścisku.– Ktoś musi się upewnić, czy on sobie poszedł.Jestem lżejszy od was, a nasi jajogłowi przyjaciele nie mają mojego doświadczenia.Poza tym zawarłem już znajoność z kossiefem, chociaż nie znam jeszcze jego straszego braciszka.I wcale nie mam zamiaru spędzać całej nocy na rozważaniu tego.Jeżeli go tam nie ma, a my będziemy tu siedzieć i debatować, jakie on może mieć zamiary, to gotów wrócić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl