[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spora część kartonów opatrzona była nalepkami „Przechowywać w chłodni”, więc ich pośpiech był uzasadniony.Z ciemnego wnętrza samochodu dostawczego zaparkowanego w pierwszej zatoce, znacznie mniejszego w porównaniu z osiemnastokołowym kolosem w czwartej, wyjrzał kierowca.Kiedy się zbliżyli, zeskoczył na ziemię.Wszyscy pięcioro wdrapali się do wnętrza, jak gdyby jazda w skrzyni samochodu dostawczego była rzeczą całkowicie normalną.Kierowca zamknął za nimi drzwi i po chwili byli już w drodze.Przestrzeń ładunkowa zacierała tylko warstwę wyściółki, używanej przez przewoźników mebli.Siedzieli na niej w kompletnych ciemnościach, nie mogąc rozmawiać ze względu na warkot silnika i głuche brzęczenie metalowych ścian.Po dwudziestu minutach samochód stanął.Po dalszych pięciu otworzyły się tylne drzwi.Na tle oślepiającego blasku słońca zarysowała się sylwetka kierowcy.- Szybko.Nie widać nikogo w pobliżu.Znajdowali się na rogu parkingu przy plaży publicznej.Szyby i chromowane elementy zaparkowanych samochodów skrzyły się od refleksów promieni słonecznych.W powietrzu szybowały mewy.Phil czuł słony zapach wody morskiej.- Już tylko parę kroków - powiedział Ron.Ćwierć mili od miejsca, w którym wysiedli z ciężarówki, zaczynały się tereny kempingowe.Pomalowany na brązowy i czarny kolor samochód kempingowy o nazwie Road King był wielki, ale gubił się wśród wielu innych, równie wielkich, zaparkowanych pod palmami przy stanowiskach z wodą i elektrycznością.Lekka bryza leniwie poruszała liśćmi palm.Sto jardów dalej, wzdłuż krawędzi załamujących się fal, po kobiercu z białej piany chodziły tam i z powrotem dwa pelikany.Poruszały się sztywno i majestatycznie, jak gdyby inscenizowały starożytny taniec egipski.W saloniku Road Kinga trzy osoby pracowały przy komputerach.Jedną z nich była Ellie.Podniosła się z uśmiechem i pocałowała Phila.Ten pogładził ją tkliwie po brzuchu i powiedział:- Ron ma nowe buty.- Już je widziałam.- Powiedz mu, że bardzo zgrabnie się w nich porusza.To go ucieszy.- Naprawdę?- Poczuje się Murzynem.- On jest Murzynem.- Oczywiście, że jest, ale chciałby być jeszcze bardziej.Oboje dołączyli do Rona i Padrakianów, siedzących w jadalni, mieszczącej siedem osób.Ellie usiadła obok Jean Padrakian i ujęła ją za rękę, jak gdyby Jean była dawno niewidzianą siostrą, której dotknięcie przynosiło jej otuchę.Miała w sobie owo szczególne ciepło, które wpływało rozluźniająco na całe otoczenie.Phil patrzył na nią z uczuciem dumy i miłości, chociaż odrobinę zazdrościł jej łatwości nawiązywania kontaktów osobistych.Po rozmowie Bob Padrakian, ciągle mając resztki nadziei, że kiedyś będzie mógł wrócić do dawnego życia, i nie mogąc w pełni pogodzić się z tym, które mu proponowano, powiedział:- Straciliśmy absolutnie wszystko.Zgoda, otrzymam nowe nazwisko, nowe dokumenty i życiorys, do którego nikt nie będzie mógł mieć zastrzeżeń.Ale dokąd się teraz udamy! W jaki sposób mam zarobić na utrzymanie?- Chcielibyśmy, żebyś pracował razem z nami - odparł Phil.- Jeśli ci się to nie spodoba.ulokujemy cię w nowym miejscu i damy ci pewien kapitał, żebyś mógł stanąć na nogi.Możesz żyć całkowicie odseparowany od ruchu oporu.Postaramy się nawet, żebyś dostał przyzwoitą pracę.- Ale nie będziesz czuł się spokojny - powiedział Ron - bo teraz już wiesz, że w nowych uregulowaniach naszego prawa nikt nie jest bezpieczny.- Wpadliście w kłopoty skutkiem waszych, to znaczy twoich i Jean talentów komputerowych.A ludzi z takimi kwalifikacjami ciągle mamy za mało.Bob zmarszczył brwi.- Co takiego moglibyśmy robić?- Psuć im szyki na każdym kroku.Penetrować ich komputery, żeby dowiedzieć się, kogo mają zamiar zaatakować.Gdzie tylko możliwe, wyciągać tych ludzi spod topora, zanim uderzy.Niszczyć nielegalne akta policyjne na temat obywateli, którzy nie mają na sumieniu nic innego, jak tylko to, że cieszą się poważaniem.Jest mnóstwo do zrobienia.Bob potoczył wzrokiem po wnętrzu karawanu i po dwojgu ludzi, pracujących przy komputerze.- Wydajecie się dobrze zorganizowani i odpowiednio finansowani.Czy sponsoruje to ktoś z zewnątrz? - Spojrzał znacząco na Rona Trumana.- Niezależnie od tego, co się w tym kraju dzieje teraz albo co zdarzy się w najbliższej przyszłości, uważam się za Amerykanina i takim pozostanę.Ron, zmieniając swój brytyjski akcent na przeciągły dialekt bagiennych obszarów Luizjany, powiedział:- Jestem takim Amerykaninem jak pasztet z langusty, Bob.- Przerzucił się teraz na gwarę środkowej Wirginii.- Mogę ci zacytować dowolny fragment dzieł Thomasa Jeffersona.Znam je na pamięć.Półtora roku temu nie mógłbym przytoczyć ani jednego zdania.Teraz zbiór jego prac jest moją biblią.- Nasze finanse pochodzą z okradania złodziei - wyjaśniła Bobowi Ellie.- Włamujemy się do ich rejestrów komputerowych i przenosimy pieniądze na nasze konta za pomocą wielu sposobów, które z pewnością uznasz za pomysłowe.W ich księgowości jest tyle nieujawnionych funduszów przeznaczonych na łapówki, że przeważnie nie orientują się, że zostali okradzieni.- Okradacie złodziei - zastanawiał się Bob.- Jakich złodziei?- Polityków.Organizacje rządowe finansowane z „czarnych funduszów” przeznaczonych na tajne operacje.Szybki tupot czterech łap oznajmił przybycie Zabójcy, który do tej pory drzemał w sypialni.Wszedł pod stół, chłoszcząc wszystkich ogonem po nogach i napędzając strachu Jean Padrakian.Potem wcisnął się między stół i siedzenia, wdrapując się przednimi łapami na uda Marka.Chłopiec chichotał radośnie, kiedy pies lizał go z zapałem po twarzy.- Jak on się nazywa?- Zabójca - oznajmiła Ellie.Jean zaniepokoiła się.- Czy jest niebezpieczny?Phil i Ellie spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się.- Zabójca jest naszym ambasadorem życzliwości.Od chwili gdy łaskawie przyjął to stanowisko, nigdy nie mieliśmy kryzysu dyplomatycznego.Od osiemnastu miesięcy Zabójca wyglądał inaczej.Nie był już jasnobrązowy, ciemnobrązowy, biały i czarny jak dawniej, kiedy jeszcze nosił imię Rocky [ Pobierz całość w formacie PDF ]