[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Roztropny chłopiec tylko uśmiechnął się smutnie i nie próbował ani sów łowić, ani nietoperzów.Nieraz mu opowiadał Witalis o zabobonach ludzkich nieszczęsnych i śmiesznych.Czekał tedy, wciąż uparcie czekał.Od owego wieczora, kiedy z głębi studiu głos usłyszał, minął dzień jeden i drugi, i dziesiąty.Czasem, kiedy noc rozszumiała się cichym drżeniem wśród liści, a ojciec usypiał, Janek pochylał się nad studnią i długo nasłuchiwał.Czasem usłyszał jęk głęboki, czasem gniewne bulgotanie, lecz nikt już do niego nie przemówił.Chłopiec żył, jak w gorączce, choć usiłował nakazać spokój czekającemu cudów sercu.Wychudł bardziej jeszcze, nad wiek swój spoważniał, a uśmiechał się wtedy tylko, kiedy przemawiał do ślepego ojca.Zdawać by się mogło, że Witalis ociemniałymi oczyma widzi ten uśmiech, bo mu jakaś śliczna promienność zjawiała się na bladej twarzy, jak uśmiechnięta zorza zjawia się na perłowym niebie.Gładził chłopca po twarzy, dotykał jego oczów i mówił do niego głosem pełnym słodyczy:- Uważaj, chłopczyno, jak dziwne są zrządzenia Boże.Zabrał mi Bóg moje oczy, ale pomyślał o tym, aby mi dać jasne oczy twoje; dlatego ciebie znalazłem… Czy wiesz, że już lat czternaście mija, kiedy wędrowałem wśród boru, gdzie ty spałeś snem niewinnym obok matki, co spała snem wiecznym… czternaście to już lat… Przeżyliśmy je rapośnie i w wielkiem szczęściu.To nic, że nam cokolwiek przybyło zgryzoty… To nic… Będziemy dalej szczęśliwi, a kiedyś, kiedy cię nauczę wszystkiego, co wiem sam, dokończysz mego dzieła.Dlatego spokojnie patrzę w przyszłość.Janek drgnął.- Ach! - rzekł Witalis z uśmiechem - ty drżysz? To z dawnego nawyku powiedziałem, że „patrzę”, bo ja już patrzeć nie mogę.Są jednak takie rzeczy, które można widzieć i ślepymi oczyma.Ja martwymi źrenicami widzę na przykład, że będziesz kiedyś szczęśliwy i choćbym miał sto par oczów, nie ujrzałbym niczego innego.Ale powiedz mi, jak dziś wygląda niebo?Janek spojrzał na niebo, które było pełne świateł i wspaniałości.Nisko nad ziemią wisiał księżyc, dobrotliwy i złotym milczeniem milczący.Kilka białych chmurek wybrało się w podróż po niebie i wyglądały tak, jak białe piany na niezmiernym morzu.Chciał o tym wszystkim powiedzieć Witalisowi, lecz nagle postanowił nie powiedzieć prawdy.- Bóg mi to wybaczy - pomyślał i mówił: - Nie martw się, ojcze, że nie widzisz nieba.Zasnute jest chmurami i zwisa nisko.Nie widać ani jednej gwiazdy.Smutne jest dzisiaj niebo, a dzisiaj właśnie księżyc na nim być powinien.Witalis uśmiechnął się dziwnie i rzekł:- Księżyc jest na nim.- Jest, ojcze, ale go nie widać, bo niebo jest czarne.- O, dziecko drogie, niebo jest jasne i księżyc po nim wędruje wspaniały.- Na Boga, ojcze, ty widzisz! - krzyknął Janek.- Nie, synu, ja nie widzę, tylko ty nie umiesz kłamać.Dziecino dobra… Chciałeś mnie pocieszyć, wiem o tym.Ale głos twój jest niepewny i drży, kłamstwa choćby tak niewinnego nienawykły.Prawda tedy, że widać księżyc?- Tak, ojcze… Przebacz mi…- Co ci mam przebaczyć, czy to, że jesteś szlachetny? Powiedz mi, jak wygląda dzisiaj mój przyjaciel księżyc?- Jest wielki i cały ze złota…- Jest to dobry druh ziemi.Jest przedziwnie piękny i przedziwnie smutny, bo wygląda jak umarły.Uśmiecha się uśmiechem łagodnym i milczy.Pięknie to nazwał jeden wielki łaciński poeta: amica silentia lunae, co się wykłada: „przyjazne milczenie księżyca”.- Patrz, patrz, ojcze, na te chmurki! - szepnął w zachwycie Janek.- Jak rzekłeś? Teraz i ty zapomniałeś, że jestem ślepy - zaśmiał się Witalis.- Wiele razy będziemy jeszcze wspominać te oczy nadaremno.Chłopiec aż pobladł na myśl, że tak nieopatrznie wspomniał o tych oczach nieszczęsnych.Witalis pogładził go po głowie i już milczeń.Noc już była wielka, kiedy mędrzec usnął głęboko.W powietrzu była srebrzysta poświata.Cisza nocy też się wydawała srebrna.Dokoła było wielkie milczenie, owo „przyjazne milczenie księżyca”.Czasem wielki ptak przeleciał w miesiącu, lecz ciszy nie zmącił puszystym lotem, jak duch nocy.Janek nie mógł zasnąć, lecz leżał z otwartymi szeroko oczyma, rozmyślając o przenikliwej Witalisowej mądrości, co bez oczu widzi głąb serca.Nasłuchiwał jego spokojnego oddechu.- Daj mu Boże - myślał - chociażby sny słoneczne.W tej chwili cień ogromny padł na księżycową poświatę.- Kto tu? - szepnął Janek zdławionym głosem.Dziwna postać pochyliła się nad nim i położyła ostrzegawczo palec na ustach:- Nie budź go… Nie mów nic… I chodź za mną! - rzekła postać cicho.Chłopiec wstał i jak urzeczony szedł za nią [ Pobierz całość w formacie PDF ]