[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedz dalej, że domy, towary, okręty i karawany, którymi zarządza Simonides i książęcegromadzi zyski, są uprawnione listem bezpieczeństwa z podpisem Cezara.Niech wie Messa-la, że go mądra głowa kupca z Antiochii uprzedziła, a Sejan był tak rozsądny, że wolał cośotrzymać drogą daru, niż wielki zysk zebrany krwią i krzywdą.W końcu powiedz mu, żegdyby rzeczy stały inaczej i cały majątek był w mym ręku, jeszcze potrafiłbym się obronić iznalazł drogę, aby on nic nie dostał bo darowałbym mienie moje Cezarowi! Tego, Egip-cjanko, nauczyłem się w Rzymie! Powiedz mu jeszcze, że nie posyłam mu przekleństwa wsłowach, ale jako uosobienie mej niewygasłej nienawiści daję mu kogoś, co jest zbioremwszelkich przekleństw i złorzeczeń.Gdy spojrzy na ciebie, córo Baltazara, a ty mu to posel-stwo powtórzysz, jego rzymska przebiegłość odgadnie, co myślę.Idz teraz i ja odchodzę.Przeprowadził ją do drzwi i z ceremonialną grzecznością przytrzymał kotarę, póki nieprzeszła progu. Pokój jej rzekł, gdy znikła.Gdy Ben-Hur wychodził z gościnnej komnaty, szedł z głową spuszczoną na piersi, dziwu-jąc się, że człowiek z połamanymi krzyżami może jeszcze mieć tak zdradne zamiary i takzgrabne narzędzia.237Pycha młodzieńca wiele ucierpiała, gdy spojrzawszy wstecz, przypomniał sobie, że nigdynie posądzał Egipcjanki o związki z Messalą i że przez parę lat szedł ślepo za nią, oddając najej łaskę i niełaskę siebie, swoich przyjaciół, a co najgorsza wielki cel, któremu się miałpoświęcić.Ciężkie nie do zniesienia było upokorzenie Ben-Hura i mówił do siebie: nie obu-rzyła się na Rzymianina, gdy jej o mało nie przejechał u kastalskiej krynicy! Rozważając towszystko, tarł ręce z zakłopotaniem, a w końcu dodał: i tajemnicze wezwanie do pałacu Ider-ne przestaje być tajemnicą.Chwała Bogu, że mnie ta kobieta bardziej nie usidliła! Widzę wyraznie, że jej nie kocha-łem wcale.Zdało mu się na razie, jakby się zbył ciężaru i z lżejszym sercem wyszedł na taras; znalazł-szy się w miejscu, z którego jedne schody wiodły w dół, a drugie na dach, obrał drugie, i sta-nął na najwyższym stopniu. Byłżeby Baltazar uczestnikiem zdrady? Nie, w jego wieku rzadko się spotyka obłudę;nie, on jest mężem czcigodnym.Z tym wewnętrznym przekonaniem spojrzał wokoło.Księżyc świecił w pełni, a jednakniebiosy, gorzały łuną palących się ognisk na ulicach i otwartych podwórzach miasta.Powie-trze brzmiało chóralnymi śpiewami prastarych psalmów Izraela, pełnych żałosnej i płaczliwejmelodii.Z rozkoszą słuchał ich Ben-Hur, niezliczone głosy zdawały się mówić; Słuchaj,synu Judy, jak czcimy Pana i Boga, dowodząc zarazem miłości dla tej ojczyzny, którą namdał.Czemuż o Panie, nie ześlesz Gedeona, Dawida lub Machabeusza, bo otośmy gotowi.Był on w wyjątkowym usposobieniu, a w takich chwilach umysł zdolny jest sobie wytwo-rzyć najnieprawdopodobniejsze fantazje, toteż powyższe słowa były niejako wstępem, poktórym ujrzał oblicze Nazarejczyka.I dziwna rzecz! Oblicze to w łzach skąpane, pełne niewieściej słodyczy, widział tuż przedsobą, gdy przechodził dach, idąc ku balustradzie z północnej strony.W wyrazie tej twarzy niebyło nic wojennego, przeciwnie opromieniał ją majestat niebios, co w ciszy wieczoru patrzyna wszystko z niczym niezmąconym spokojem.Zjawisko to przywiodło wszystko na pamięć iznów zapytał: Kimże On jest?Machinalnie spojrzał Ben-Hur poprzez balustradę na dół w ulicę, a potem zwrócił się kuletniemu domowi. Niech czynią, co chcą.Niech się odważą na najgorsze i najniebezpieczniejsze rzeczy rzekł idąc z wolna nie przebaczę nigdy Rzymianinowi, nie podzielę się z nim; ani nie po-rzucę miasta ojców moich.Raczej zwołam Galilejczyków i stoczę bitwę.Nasze bohaterskieczyny zgromadzą wszystkich, a Ten, co dał niegdyś Mojżesza, da i teraz wodza, jeśliby mniezabrakło.Gdyby nie chciał ich wieść Nazarejczyk, to pewnie nie brak jeszcze takich, co pra-gną śmierci za wolność.Letni dom mało był oświetlony, gdy Ben-Hur zbliżył się, zajrzał do wnętrza.Cień padał napodłogę od kolumn podpierających namiot; spojrzawszy do środka, ujrzał krzesło Simonide-sowe ustawione w miejscu, z którego najlepiej było widać plac targowy. Zacny mąż wrócił pomyślał pomówię z nim, jeśli nie śpi i zbliżył się ostrożnie do krzesła.Gdy się pochyliłprzez poręcz, ujrzał Esterę wciśniętą w krzesło i pogrążoną we śnie.Włosy rozwiane spadałyjej na twarz, oddychała wolno, lecz nierówno raz nawet, zdało mu się, że westchnęła i zał-kała.Może westchnienie może samotność, w jakiej ją znalazł, nasunęła mu myśl, że sen jej.to wypoczynek po cierpieniu, a nie po pracy.Natura zsyła dzieciom taką ulgę, Estera zaś byładla niego zawsze dzieckiem.Położył rękę na poręczy krzesła i myślał: Nie zbudzę jej.Cóż bym jej powiedział.nic, prócz tego chyba, że ją kocham.Tak, jestcórką Judy i w niczym nie podobną, Egipcjanki, tam próżność tu prawda, tam pycha tuobowiązek, tam samolubstwo tu poświęcenie.Po cóż mam pytać, czyją kocham, raczejdrżę, czy ona mnie kocha? Jednak, od początku okazywała mi przyjazń.Pomnę owego wie-238czora w Antiochii, gdy stojąc na tarasie, tak mnie rzewnie prosiła, bym nie zaczepił Rzymu idopytywała o willę pod Missenum i życie, które tam pędzić można.Aby jej dać poznać, iżrozumiem jej myśli i uczucia, pocałowałem ją.Czy też pamięta to pocałowanie? Może zapo-mniała ja nie.i kocham ją.Nikt jeszcze nie wie, że odzyskałem moich.Egipcjancewzdrygałem się to powiedzieć, ale ona, ta maleńka, ucieszy się wraz ze mną, przyjmie je zmiłością i usłuży sercem i ręką.Dla matki mojej będzie córką; w Tirze znajdzie siostrę.Zbu-dzę ją i powiem.nie, jeszcze nie.niech wpierw przepadnie czarodziejka Egiptu! Poczekamna lepszą chwilę, a ty śnij słodko, piękna Estero, dziecię obowiązku, córo Judy!I wyszedł równie cicho, jak wszedł.239ROZDZIAA XLNa ulicach świętego grodu roiło się od ludzi.Jedni szli w tę stronę, drudzy wracali, inniznów, i tych było najwięcej, gromadzili się u ognisk, gdzie pieczono mięso, śpiewano i roz-mawiano.Zapach pieczystego, palmowego i cedrowego drzewa, napełnia powietrze, a że tochwila, w której wszyscy Izraelici są sobie braćmi, to i gościnność nie ma granic.Ben-Hurapozdrawiano co kroku i zapraszano do ognisk.On jednak dziękował uprzejmie, bo spieszył,by dosiąść konia i wrócić do namiotów nad Cedronem.By tam stanąć, trzeba mu było przejechać drogę, co się wkrótce stać miała widownią naj-smutniejszego w chrześcijaństwie zdarzenia.I na tej drodze uroczystości właśnie dochodziłynajwyższego punktu, bo oto patrząc na górę ulicy, dojrzał Ben-Hur poza ogniskami, rząd za-palonych pochodni; gdziekolwiek pochód zbliżał się do gromady świętujących, milkły śpiewyi uciszyły się wrzawy.Zdziwienie patrzącego wzrosło, gdy dostrzegł wśród dymu i płomieniświecące tarcze i końce włóczni, zdradzające obecność rzymskich żołnierzy.Co oni tu majądo czynienia, rzymscy legioniści, wśród świątecznej procesji żydowskiej? Było to coś takniesłychanego, że zgoła nikt nie mógł pojąć znaczenia tego wypadku.Chociaż księżyc świecił jasno i rozniecono na ulicach ognie, kilku z orszaku niosło za-świecone latarnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]