[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Idź i przetrwaj.Posuwałem się naprzód.Nie znałem dobrze tej trasy, gdyż były to kanały boczne, ale wówczas jedynie możliwe do przebycia.Szedłem pod ulicą Przebieg.Przy pierwszym wyjściu nie zaopatrzonym w granaty uczepiłem się żelaznej drabiny.Po nogach spływała mi woda i ekskrementy, byłem spocony, śmiertelnie zmęczony.Chciało mi się pić i mdliło mnie z głodu.Wytarłem się, jak mogłem, przygładziłem trochę włosy, po czym karkiem podważyłem płytę włazu.Na dworze noc, eksplozje, strzelanina, jakieś błyski o parę metrów dalej.Trzeba było zaryzykować, wylazłem z kanału i położyłem się płasko na jezdni.Wkoło mnie i w głębi, w boksach stoją tramwaje; miałem szczęście, znalazłem się w zajezdni, nie narażony na niczyje spojrzenia.Zamknąłem klapę.Tam bili się jeszcze, ale ja chciałem przeżyć, żeby zwyciężyć, a tam walka już się kończyła.Należało bić się dalej gdzie indziej.Śmierć mnie ominęła, nie uciekłem przed nią, ale nie chciałem wyjść jej naprzeciw.Patrzyłem na łuny nad gettem, słuchałem strzałów.Żegnaj ojcze, żegnajcie towarzysze, żegnaj getto!Przeskoczyłem przez mur remizy; w aryjskiej Warszawie panował spokój, obowiązywało zaciemnienie, ale znałem miasto, a ciemność była mi sprzymierzeńcem.Strzegłem się patroli, na widok jakiejś podejrzanej grupki ludzi dawałem nura do piwnicy.Potem przeszedłem Wisłę i znalazłem się na Pradze.Przez chwilę, stojąc po przeciwległej stronie ulicy, obserwowałem dom, w którym mieszkał Mokotów.Świtało, dokoła była pustka, cisza.Szybko wbiegłem na górę po schodach.Zdążyłem tylko raz zapukać, a już otworzyły się drzwi i przede mną stał Mokotów.- Czekałem na ciebie co noc - powiedział.Wziąłem go za ręce.- Widzisz, Mokotów, nie udało im się mnie zakatrupić, bo chcę się jeszcze bić, pomścić moich braci, wszystkich moich bliskich.- Wiem, Mietek.Ty jesteś uparty.Trzymałem jego dłonie w swoich.Jakie to mocne.Jakie dobre - żywy człowiek.Część drugaZemstaWitaj, towarzyszu!Biją się Jeszcze.Co dzień Mokotów udaje się na zwiady w pobliże getta, a gdy wraca wieczorem, domyślam się, dlaczego jest w rozterce.Chciałby opowiedzieć mi o strzelaninie, o rozrywających się granatach, o załadowanych żołnierzami ciężarówkach i dymie pożarów, ale obawia się, że zechcę tam wrócić, przyłączyć się do ostatnich straceńców, których wróg będzie musiał zabijać kolejno, bo wiem, że się nie poddadzą.Niepotrzebnie się niepokoi: dla mnie front jest teraz gdzie indziej.Razem z towarzyszami pomagałem wznosić ten pomnik z ciał naszych braci, pomnik, który został w sercu getta.Jest tam mój ojciec, głaz na rumowisku.Po jego śmierci chcę nie tylko bić się, co przecież czyniliśmy wszyscy, i nie tylko żyć, wszak jestem żywy - chcę zwyciężyć.Ludobójcy są śmiertelni, jak inni ludzie.Widziałem, jak uciekają, widziałem ich wykrwawione zwłoki.Chcę ich pokonać; dlatego tam nie wrócę.Zamelinowany u Mokotowa odzyskuję siły.Jem, śpię.Wyli niosłem z getta więcej pieniędzy, niż mi potrzeba.Któregoś wieczoru Maria szepnęła:- Mógłbyś gdzieś przeczekać.W jakimś małym miasteczku.Któregoś dnia Niemcy odejdą, a ty masz tyle pieniędzy, że wystarczyłoby ci.Przecież zrobiłeś już swoje i.Ledwie miała odwagę mówić, ale widocznie uważała to za swój obowiązek.Chciała mówić dalej, ale Mokotów skrzywił się, jakby zamierzał splunąć.- Kobiety nie mają głosu - rzekł.- Zamknij się.Zawstydzona swoim wystąpieniem Maria ukryła twarz w dłoniach l zaczęła płakać.Musiałem opowiedzieć jej o Rywce, o Soni, o mojej matce, a także o tych dwóch dziewczynkach, które trzymając się za ręce wyszły spod stosu trupów koło jakiegoś domu w getcie; okryte były zaschniętą krwią, jakimś cudem uniknęły śmierci, a jedna z nich powtarzała: „Moja mamusia umarła.Niemcy zabili tatę, nie chcę dłużej żyć, nie chcę żyć".Czy można wobec tego wszystkiego pozostać biernym, czy wolno czekać, myśląc jedynie o ocaleniu swojej własnej, drogocennej skóry? A w jej oczach cóż byłoby warte życie okupione tchórzostwem?Przytuliłem do siebie Marię, a ona objęła mnie za szyję, wstrząsana łkaniem.- Nie chcę, żebyś zginął.Nie powinieneś umrzeć.- Nie martw się.przepuścili odpowiedni moment.Teraz już mnie nie dostaną.Byłem tego pewien, jak również tego, że dojdę do końca, jakby wszystko, co przeżyłem dotąd, było najeżoną przeszkodami wspinaczką, która doprowadziła mnie wreszcie na szczyt: zobaczyłem ich porażkę, nasze zwycięstwo i naszą zemstę.Szesnastego maja Mokotów zaprowadził mnie na Stare Miasto do swoich towarzyszy z Armii Ludowej.Opowiedziałem o naszych walkach, o Treblince, Zambrowie, o postawie niektórych wieśniaków, jak również niektórych żołnierzy Armii Krajowej.- Zbudujemy inną Polskę - powtarzał dowódca grupy, Witold.- Chcę się bić jako Żyd - powiedziałem.- Jako Żyd i Polak.Zgodzili się, ale musiałem zaczekać jeszcze kilka dni, aż wyrobią mi fałszywe dokumenty.Miałem pieniądze i zapłaciłem, aby mogli to przyspieszyć.Wracaliśmy z Mokotowem na Pragę, gdy wkoło nas szyby zadrżały od eksplozji w getcie; następnie rozległy się jeszcze dwie, słabsze.Przechodnie zatrzymywali się na ulicy, spoglądali w niebo, zamieniali z sobą kilka słów, po czym szli dalej w swoje własne życie.Nazajutrz dowiedziałem się, że Niemcy wysadzili wielką synagogę na Tłomackiem; nie wystarczyło im zabijanie ludzi, chcieli uśmiercić także kamienie.Ale to im się nie uda, nasze życie miało teraz odporność głazu, a nasze kamienie pozostaną wieczne, Jak życie.W kilka dni później Mokotów przyniósł mi triumfalnie dwa paszporty: Jeden polski na nazwisko Zamojski, drugi, według którego byłem volksdeutschem i nazywałem się Krause.- Znowu zacznę grać - powiedziałem.- Jak dawniej.Musiałem udać się do Lublina pod wskazany adres w śród-^ mieściu, skąd zostanę skierowany do oddziału partyzantów w lesie.Nareszcie zacznę się bić z otwartą przyłbicą.Mokotów odprowadził mnie na dworzec.Pociągi chodziły rzadko, pełne powracających do domu chłopów ł uciekinierów, którzy wyjeżdżali z Warszawy na wieś.Z trudem można było zamknąć drzwi wagonów.Mokotów czekał do ostatniej chwili.Uścisnęliśmy się mocno.Kto wie, czy nasze drogi jeszcze się kiedyś spotkają?- Każ im drogo zapłacić, Mietek - powiedział.- Jeśli mi się to uda, to dzięki tobie.Wzruszył ramionami.- Maria i ja bardzo cię lubimy.Zwłaszcza ona.Roześmiał się.- Znasz przecież kobiety.Żegnaj, Mietek!Odwrócił się.Wskoczyłem do pociągu i ze stopnia wagonu patrzyłem na przesuwające się ostatnie domy Warszawy.Zatrzymywaliśmy się kilkakrotnie, pociąg musiał omijać uszkodzone mosty, przepuszczać jadące na wschód transporty materiału wojskowego i żołnierzy.Parę razy mnie kontrolowano; polskim policjantom okazywałem mój paszport volksdeutscha, niemieckim żandarmom - paszport polski.Na pierwszych spoglądałem z wyższością, drudzy widzieli w moich oczach naiwność i pokorę młodego człowieka niższej rasy.Dojechaliśmy do Lublina.Był wczesny ranek i miasto okrywała lekka sina mgiełka.Chodziłem po ulicach, piłem z wieśniakami, czekałem zmierzchu, a gdy się ściemniło, odnalazłem w pobliżu katedry niski dom, gdzie mnie oczekiwano.Pamiętam to stare polskie małżeństwo: kobieta była siwowłosa, wyprostowana i szczupła, mąż przeciwnie, przygarbiony, ale jego zaciśnięte szczęki wyrażały stanowczość.Do późnej nocy siedzieliśmy przy świecy i musiałem im opowiadać [ Pobierz całość w formacie PDF ]