[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mało kto wiedział o tej umowie, a jeszcze mniej ludzi znało prawdę o akcji, w której zginął Buck.Ryan byt jednak niezmiernie dumny z funkcji opiekuna.Obecnie Carol Zimmer wzięła w ajencję sklepik sieci handlowej “7-11” przy trasie z Waszyngtonu do Annapolis, dzięki czemu jej rodzina zyskała stałe i legalne źródło dochodów.W połączeniu z rentą po mężu i z funduszem oszczędnościowym, założonym przez Jacka Ryana, pieniądze te gwarantowały, że każde z ośmiorga dzieci Carol stać będzie w przyszłości na wyższe studia.Najstarszy syn już je nawet rozpoczął.Do końca pozostawała jednak daleka droga, bo najmłodsze dziecko Zimmerów było dopiero w pieluchach.- Te bandziory molestują ich jeszcze? - zapytał kierowcę Jack.John Clark spojrzał tylko na niego z pełnym politowania uśmiechem.Tuż po otwarciu sklepu zaczęła go nachodzić zgraja miejscowej żulii, której nie w smak było, że Laotanka z chmarą kolorowych dzieciaków stała się właścicielką czegokolwiek w tej wciąż na poły wiejskiej okolicy.Wreszcie Carol poskarżyła się na nich Clarkowi, który udzielił miasteczkowym frantom jednego ostrzeżenia.Zlekceważyli je w swojej głupocie.Być może wzięli Clarka za emerytowanego policjanta, kogoś, kim nie warto zawracać sobie głowy.Wówczas John i jego hiszpańskojęzyczny przyjaciel zrobili porządek, a kiedy prowodyr bandy wyszedł już ze szpitala, wizyty młodzieńców w sklepie ustały jak nożem uciął.Miejscowa policja podeszła do zajścia ze zrozumieniem, a obroty sklepu natychmiast podskoczyły o dwadzieścia procent.Ciekawe, czy temu cwaniakowi będzie się zginać kolano, pomyślał Clark w rozmarzeniu.Może weźmie się teraz do uczciwej pracy.- Jak tam dzieciaki?- No, trochę się trudno przyzwyczaić do tego, że najstarsze już studiuje.Sandy nieco markotno samej.Doktorze?- O co chodzi, John?- Przepraszam, że się wtrącam, ale wygląda, że się pan sforsował.Może by tak trochę poluzować?- Cathy powtarza mi to samo.- Jack Ryan miał oczywiście ochotę powiedzieć kierowcy, żeby pilnował swego nosa, ale facetom w rodzaju Clarka trudno się było postawić.Poza tym, Jack traktował go jak przyjaciela.I w dodatku, Clark miał świętą rację.- Jest lekarką, to pewnie wie, co mówi - zauważył Clark.- Jasne, jasne.Wszystko przez to, że mam.Mam trochę pilnej roboty.Tyle się ciągle dzieje, że.- Trzeba ćwiczyć, wtedy gorzała nie szkodzi.Cholera, nie znam bystrzejszego faceta niż pan.Trzeba wziąć się w garść.Koniec kazania.- Clark wzruszył ramionami i skoncentrował całą uwagę na porannych zatorach.- Wiesz co, John? Gdybyś zdecydował się za młodu zostać doktorem, wszystkich byś uzdrowił - zauważył Jack Ryan i zachichotał.- A to dlaczego?- Gdybyś z równym przekonaniem walnął im taki tekst u wezgłowia, baliby się zachorować.- Jestem najspokojniejszym facetem pod słońcem - sprzeciwił się Clark.- Jasne, nikt jeszcze nie dożył chwili, kiedy robisz się naprawdę wściekły.Korkują już wtedy, kiedy wpadasz w lekką irytację.Oto dlaczego Clark został kierowcą Jacka Ryana.Jack sam załatwił mu przeniesienie z pionu operacyjnego na etat agenta ochrony.Cabot, nowy dyrektor Agencji, zwolnił ze służby aż dwadzieścia procent kadry operacyjnej, a ludzie z doświadczeniem wojskowym poszli pierwsi pod nóż.Nie chcąc ryzykować utraty talentów Clarka, Ryan nagiął dwa przepisy i bezwstydnie złamał trzeci, wszystko po to, by zrobić z Johna szofera.Dopomogli mu w tym Nancy Cummings i dobry przyjaciel w pionie organizacyjnym.Co więcej, Jack mógł się czuć zupełnie swobodnie przy swoim kierowcy, który w wolnych chwilach szkolił młokosów z jednostki ochrony.Na dodatek okazało się, że Clark wyśmienicie prowadzi i, jak zwykle, również i dziś punktualnie zwiózł Ryana do podziemnego parkingu w Langley.Buick należący do Agencji zatrzymał się w wydzielonym sektorze.Ryan wysiadł i zadzwonił kluczami.Ten, który uruchamiał dyrektorską windę, znalazł, oczywiście, na końcu.Dwie minuty później Jack Ryan był już na siódmym piętrze i maszerował korytarzem do swojego gabinetu.Biura zastępcy dyrektora sąsiadują z długim, wąskim apartamentem zajmowanym przez szefa Agencji, który dziś jednak nie spieszył się z przybyciem.Okna niewielkiego i, jak na funkcję człowieka numer dwa w głównej agencji wywiadowczej kraju, zaskakująco skromnie urządzonego gabinetu, wychodziły na parking dla gości, za którym majaczyła kępa sosen, oddzielających tereny centrali CIA od autostrady Waszyngtona i doliny rzeki Potomac.Po swojej krótkiej karierze zastępcy szefa pionu rozpoznania, Ryan zatrzymał Nancy Cummings jako sekretarkę.Clark również zasiadł przy swoim biurku, przerzucając przyniesione mu raporty.Przygotowywał się już do porannej konferencji ochroniarzy.Tematem miały być sygnały o wzmożonej aktywności niektórych grup terrorystycznych.Nikt wprawdzie nie próbował dotąd dokonać jakiegoś poważnego zamachu na życie dyrektorów Agencji, lecz sekcja ochrony nie ma za zadanie roztrząsania przeszłości.Tematem jest przyszłość.Jeśli zaś chodzi o jej przewidywanie, z zasługami CIA bywało rozmaicie.Ryan znalazł na swoim biurku kolejny, starannie ułożony stos raportów, zbyt ważnych, by wozić je pod kluczem w samochodzie.Pospiesznie przygotował się do porannego zebrania z szefami poszczególnych pionów, któremu miał przewodniczyć wspólnie z dyrektorem.W gabinecie stał ekspres do kawy, a obok niego czysty, nigdy nie używany kubek, ofiarowany Ryanowi przez człowieka, który niegdyś wprowadził go do Agencji - wiceadmirała Jamesa Greera.To Nancy wybrała dla kubka takie miejsce, wskutek czego Jack Ryan nie mógł zacząć dnia, nie wspominając nieżyjącego szefa.Cóż, do roboty.Jack przetarł oczy i usiadł nad papierami.Jakież to nowe, interesujące niespodzianki zgotował mu dziś ziemski padół?Drwal, czego można się było spodziewać, stanowił okaz tężyzny: metr dziewięćdziesiąt dwa wzrostu, sto kilo wagi, jak przystało na byłego obrońcę w stanowej lidze futbolu amerykańskiego.Zamiast iść na studia, wstąpił do piechoty morskiej.Mógł oczywiście skorzystać ze stypendium, jakie mu ofiarowywano w Oklahomie i w Pitt University, ale nie chciał tego.Wiedział aż za dobrze, że nie ma ochoty rozstawać się ze swoim Oregonem, a tymczasem dyplom wyższej uczelni niósłby za sobą konieczność pożegnań.Może zostałby zawodowym piłkarzem, a potem wcisnął się w garnitur? Bzdura, od dzieciństwa najbardziej lubił las.Zarabiał teraz i tak nieźle, założył rodzinę w miasteczku, w którym miał pełno przyjaciół, żył zdrowo i zwyczajnie, i nie miał sobie równych, gdy szło o spiłowanie drzewa w sposób miękki i łagodny.Radził sobie z najtrudniejszymi pniami.Szarpnął za linkę potężnej, dwuosobowej piły łańcuchowej.Również pomocnik bez pytania podniósł z ziemi rękojeść po swojej stronie.Przedtem podcięli drzewo toporem o dwóch ostrzach, teraz przyszła pora na staranną robotę.Drwal śledził jednym okiem piłę, a drugim baczył na to, jak zachowuje się drzewo.Zrobić to właściwie to prawdziwa sztuka.Uważał za punkt honoru nie zmarnować ani centymetra pnia więcej niż to niezbędne, nie tak, jak chłopaki z tartaku w dolinie.Inna sprawa’ że akurat tego pniaczka tartak nawet by nie tknął.Obaj mężczyźni wykończyli pierwsze cięcie i nie odsapnąwszy nawet zaczęli żłobić drugie.Tym razem operacja zabrała im cztery minuty.Drwal w napięciu śledził każdy szczegół [ Pobierz całość w formacie PDF ]