RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Morgan zaczął coś mruczeć pod nosem, lecz przerwał, widząc na twarzy tamtego ironiczny uśmiech.- No, no.Chciałem tylko trochę się z tobą podrażnić, góralu - uspokoił go Padishar.- Nie zaczynajmy dnia od swarów, mamy zbyt wiele do zrobienia.Wysłałem zwiadowców, żeby przeczesali Parma Key.Chcę się upewnić, czy przeczucie nie myliło mnie co do grożącego nam niebezpieczeństwa.Posłałem też po Hirehone'a.Zo­baczymy, co z tego wyniknie.Tymczasem trolle nadal czekają, Axhind i jego familia.Mówiono mi, że wszyscy oni są blisko ze sobą spokrewnieni.Wczoraj to był tylko wstęp.Dzisiaj będziemy rozmawiać o warunkach i celach całego przedsięwzięcia.Chcesz pójść ze mną?Morgan przytaknął.Przypasawszy pochwę zawierającą szczątki Miecza Leah, który nosił teraz głównie z przyzwyczajenia, podążył za Padisharem skrajem cypla w stronę obozowiska, gdzie zbierały się już trolle.Po drodze zapytał, czy są jakieś wieści o Parze i Collu.Nie było.Rozglądał się wkoło za Steffem i Teel, lecz żadnego z nich nigdzie nie było widać.Obiecał sobie, że poszuka ich później.Kiedy podeszli do trolli, Axhind objął herszta banitów, po czym przywitał górala uroczystym skinieniem głowy i żelaznym uściskiem dłoni.Następnie poprosił ich gestem, by usiedli.Po paru chwilach pojawił się Chandos z kilkoma towarzyszami, ludźmi, których Mor­gan nie znał, i spotkanie się rozpoczęło.Trwało przez resztę poranka i większą część popołudnia.Morgan znów nie był w stanie zrozumieć, o czym mówiono, a Chandos tym razem był zbyt zajęty rozmową, żeby się nim zajmować.Mimo to Morgan z uwagą słuchał, obserwując gesty i poruszenia niedźwie-dziowatych trolli i usiłując odgadnąć, jakie myśli skrywają ich po­zbawione wyrazu twarze.Przeważnie mu się to nie udawało.Wyglą­dały jak wielkie pniaki, które pobudzono do życia i wyposażono w najbardziej podstawowe znamiona ludzkiej postaci, by mogły się poruszać.Większość z nich poprzestawała na przypatrywaniu się roz­mawiającym.Te, które mówiły, czyniły to zwięźle, nawet Axhind.Wszystko, co robiły, cechowała jakaś oszczędność wysiłku.Morgan zastanawiał się przez chwilę, jakie są w walce, i uznał, że już to potrafi sobie wyobrazić.Słońce przesuwało się po niebie, zmieniając światło z przyćmio­nego na jaskrawe i z powrotem na przyćmione, skracając, a potem wydłużając cienie, wypełniając dzień upałem, a potem każąc mu się ciągnąć w skwarnej duchocie, w której wszyscy wiercili się niespo­kojnie, daremnie szukając wytchnienia.Urządzono krótką przerwę na obiad, podczas której częstowano się nawzajem piwem i winem.Ktoś poczynił nawet jakąś aluzję do górala, by dać wyobrażenie o rozmia­rach poparcia, jakim cieszy się Ruch.Morgan roztropnie zachował milczenie podczas wymiany zdań na ten temat.Wiedział, że przy­prowadzono go tutaj, by udzielał poparcia, a nie zaprzeczał.Popołudnie miało się ku końcowi, kiedy pojawił się zdyszany i wystraszony goniec.Ujrzawszy go, Padishar zmarszczył czoło, roz­drażniony, że im przerwano, i na chwilę przeprosił zebranych.Wy­słuchał z uwagą informacji posłańca, zawahał się, po czym spojrzał na górala i skinął nań ręką.Morgan poderwał się na nogi.Nie podo­bało mu się to, co widział na twarzy Padishara Creela.Kiedy Morgan podszedł, Padishar odprawił gońca.- Znaleźli Hirehone'a - rzekł cicho.- Na zachodnim skraju Parma Key, w pobliżu ścieżki, którą szliśmy, wracając.Nie żyje.- Jego oczy poruszyły się niespokojnie.- Patrol, który go znalazł, twierdzi, że wyglądał tak, jakby wywrócono go na nice.Morgana ścisnęło w gardle, gdy sobie to wyobraził.- Co się dzieje, Padisharze? - zapytał cicho.- Sam nie wiem, co o tym myśleć, góralu.Ale jest jeszcze gorsza wiadomość.Przeczucie nigdy mnie nie myli.O dwie mile stąd znajduje się armia federacji: garnizon z Tyrsis albo nie jestem ulu­bionym synem swojej matki.- Jego twarz wykrzywił ironiczny gry­mas.- Idą prosto po nas, chłopcze.Nie zbaczają ani na włos w swoim pochodzie.W jakiś sposób odkryli, gdzie jesteśmy, i myślę, że obaj wiemy, jak to się mogło stać, nieprawdaż?Morgan zaniemówił ze zdumienia.- Kto? - zdołał wreszcie z siebie wykrztusić.Padishar wzruszył ramionami i zaśmiał się cicho.- Czy to naprawdę ma teraz jakieś znaczenie? - Obejrzał się przez ramię.- Trzeba już tutaj kończyć.Nie sprawi mi przyjemno­ści powiadomienie Axhinda i jego ludzi o tym, co się stało, ale nie miałoby sensu ich zwodzić.Na ich miejscu zniknąłbym stąd szybciej niż zając w swej norze.Trolle były jednak innego zdania.Po zakończeniu spotkania Axhind i jego towarzysze nie przejawiali chęci opuszczenia Występu.Poprosili natomiast o zwrot swej broni - imponującej kolekcji to­porów, włóczni i mieczy - a po jej otrzymaniu usiedli i zaczęli niespiesznie szlifować ich ostrza.Wydawało się, że szykują się do walki.Morgan poszedł poszukać karłów.Biwakowali w niewielkim, ustron­nym zagajniku świerkowym na drugim końcu podnóża urwiska, gdzie nawis skalny tworzył naturalną osłonę przed wpływami pogody.Steff powitał go bez zbytniego entuzjazmu.Teel siedziała na ziemi.Z jej dziwnej, zamaskowanej twarzy nie sposób było niczego wyczytać,I chociaż jej oczy połyskiwały czujnie.Wydawała się silniejsza, jej j ciemne włosy były wyszczotkowane, a jej ręce nie drżały, kiedy podała je na powitanie Morganowi.Porozmawiał z nią krótko, przy czym ona prawie się nie odzywała.Morgan przekazał im wiadomość o Hirehone'ie i nadciągającej armii federacji.Steff z powagą skinął głową; Teel nie zrobiła nawet tego.Opuścił ich z niejasnym uczuciem niezadowolenia z odwiedzin.Armia federacji przybyła wraz z nastaniem zmroku.Żołnierze rozlokowali się w lasach pod skalnymi ścianami Występu i zaczęli oczyszczać teren dla swoich potrzeb, pracując z mozolną determinacją mrówek.Tysiącami wyłaniali się spośród drzew, z powiewającymi proporcami i połyskującym orężem.Przed każdą kompanią niesiony był sztandar - czarna flaga z jednym czerwonym i jednym czarnym pasem tam, gdzie znajdowali się zwykli żołnierze federacji, i jaskrawobiała głowa wilka tam, gdzie znajdowali się szperacze.Wznoszono namioty, ustawiano broń w kozły, rozmieszczano na tyłach zaopatrzenie i rozpalano ogniska.Niemal od razu zespoły ludzi zaczęły budować machiny oblężnicze i ciszę wypełniły odgłosy pił ścinających drzewa i siekier rąbiących powalone pnie.Banici przyglądali się temu z góry.Ich własne umocnienia były już gotowe.Morgan patrzył wraz z nimi.Wydawali się odprężeni i spokojni.Były ich zaledwie trzy setki, lecz Występ stanowił naturalną redutę mogącą się oprzeć armii pięć razy silniejszej niż ta na dole.Windy zostały wciągnięte na cypel i nie było już żadnej innej drogi na górę ani w dół poza wspinaczką po skalnych ścianach.Oznaczałoby to jednak konieczność pięcia się w górę za pomocą rąk, drabin i haków.Nawet garstka ludzi byłaby w stanie powstrzymać taki atak.Było już zupełnie ciemno, kiedy Morgan miał znowu sposobność i porozmawiania z Padisharem.Stali obok wind, znajdujących się teraz pod silną strażą, i spoglądali na rozsiane światełka ognisk w dole.Żołnierze federacji wciąż pracowali.Z ciemnych lasów dochodziły odgłosy budowy, zakłócając nocny spokój.- Nie muszę ci mówić, że cała ta ich aktywność bardzo mnie niepokoi - mruknął herszt banitów, marszcząc brwi.Morgan również zmarszczył czoło.- Nawet ze swoim sprzętem oblężniczym nie mogą chyba mieć nadziei, że nas tutaj dosięgną?- Nie mogą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl