[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chociaż blanki wieży zasłaniały płomienie, widać było wzbijającą się pionowo w nieruchomym powietrzu kolumnę żółto podświetlonego dymu.Podszedłszy bliżej, Conan ujrzał, że jednym z mężczyzn na szczycie wieży był Agohoth.Wysoki, chudy czarnoksiężnik gestykulował zawzięcie.Nie wyglądało na to, by wykonywał magiczne gesty; wydawał raczej instrukcje otaczającym go ludziom.Paru mężczyzn przeciągnęło nad skraj wieży coś ciężkiego.Popędzani przez Agohotha, dźwignęli na parapet wielkie naczynie ze spiżu lub innego metalu.Conan zdołał dojrzeć w blasku ognia rozszerzający się lejkowato wlot i wypukłe boki.W chwili, gdy się zatrzymał, mężczyźni przechylili naczynie do przodu.W mrok za krawędzią wieży zaczęła wylewać się powoli szarawa substancja.Nie była to ciecz, lecz raczej coś w rodzaju mgły, która osuwała się powoli wzdłuż muru, rozsnuwając wijące się, chwiejne pasemka jak macki.Opadłszy do podstawy wieży, opar kłębił się i wirował przez chwilę w miejscu, jak gdyby był obdarzony rozumem i wahał się, co ma zrobić, po czym przetoczył się przez osłaniający bramę mur w dół stoku - w kierunku obozu najemników.Struga oparu nadal nieprzerwanie wylewała się z naczynia na szczycie wieży.Agohoth przychylił się przez skraj parapetu i z natężeniem przyglądał się zjawisku, mówiąc coś po cichu do towarzyszących mu ludzi.Conan odniósł wrażenie, że zza ramienia czarnoksiężnika dojrzał księcia Nora.Nie sposób było orzec, co może zdziałać niesamowita mgła, lecz Conan nie wątpił, że niesie ona śmierć.Żałował, że nie może wedrzeć się na szczyt wieży i złamać Agohothowi karku gołymi rękami, lecz wiedział, że taka próba byłaby skazana na niepowodzenie.Zrezygnowawszy z tej myśli, Cymmerianin starannie rozejrzał się dookoła.Przed zamkniętą bramą miejską stało zaledwie paru wartowników, nie odrywających wzroku od przesuwającego się obok nich ociężale, sięgającego na wysokość dorosłego człowieka oparu.Strażnicy starannie unikali znalezienia się na jego drodze.Również ludzie na szczycie wieży pochłonięci byli bez reszty obserwowaniem niezwykłego dymu.Conan zsunął się ze skraju tarasu i niepostrzeżenie ruszył w stronę obozu.Nim dotarł do podnóża wzniesienia, zamarł.Dostrzegł przed sobą mężczyznę stojącego obok osiodłanego konia.Bez wątpienia był to żołnierz z kordonu, ustawionego przez kompanię Braga.Ukryty za krzakiem najemnik nosił proporzec zdradzieckiego dowódcy, twarzą zwrócony był w stronę namiotów.Na szczęście w pobliżu nie było widać jego kompanów.Conan ruszył na ugiętych kolanach w dół stoku.Po chwili rozległ się zduszony krzyk i trzeszczenie łamanych kręgów.Cymmerianin opuścił trupa na murawę i odpiął jego pas z mieczem.Koń najemnika zaczął parskać i drobić nogami, lecz Conan sięgnął po wodze i ściągnął w dół jego łeb.Wskoczył na siodło i pogonił wierzchowca w kierunku obozu, wołając wystarczająco głośno, by pobudzić pijanych i umarłych:- Do broni, bracia! Zostaliśmy zdradzeni! Obóz jest otoczony! Wyłaźcie z wyr, leniwe psy!Krzycząc z całych sił, nie oglądając się na boki, Conan wjechał między namioty.Przerażony koń potykał się o krzyżujące się linki i kołki, rozlegały się wołania wyrwanych ze snu najemników.- Wstawać, łotry! - nie przestawał krzyczeć Conan.- Wstawajcie i walczcie z bandą Braga, ale strzeżcie się czarnoksięskiej mgły!W blasku księżyca obóz wyglądał jak szachownica cieni i lśniących od rosy namiotów.Tu i ówdzie zaczęły rozlegać się trzeźwiejsze głosy.Nieliczni wartownicy, którzy wybiegli na spotkanie Cymmerianina, spiesznie uskakiwali przed jego rozpędzonym wierzchowcem.Gdy przed barbarzyńcą z mroku wyłonił się skraj tarasu, Conan stanął w strzemionach i zmusił wystraszonego konia do szaleńczego skoku na wyższy poziom.- Pobudźcie się, wojowniczki! Książę rozkazał Bragowi i czarnoksiężnikowi powybijać nas!Gdy Conan wjechał do obozu kobiet, ujrzał, że Drusandra wystawiła już głowę ze splątanymi od snu włosami przez klapę namiotu.Cymmerianin ściągnął wodze tak mocno, że koń stanął dęba.- Do broni! Ostrzeż swoje towarzyszki, że Agohoth zesłał na nas trującą mgłę!Gdy Cymmerianin odczytał zrozumienie w jej wzroku, zawrócił konia w stronę namiotów kompanii Hundolfa.- Hej, tam! Wyłazić śpiochy!Śladem przejazdu Cymmerianina przez obóz niosły się krzyki i szczękanie broni.Wkrótce rozległo się również rżenie siodłanych koni.Słysząc, że najemnicy przekazują dalej jego ostrzeżenie, Conan zawrócił w stronę górnej części obozu.Gdy dojechał do jego środka, na drodze stanęła mu płynąca między namiotami struga szarego oparu.Ściągnął wodze; koń stanął w miejscu, wzbijając kłęby pyłu.- Strzeżcie się mgły! Zesłał ją na nas Agohoth! - krzyknął Conan do wychodzących z pobliskich namiotów mężczyzn.Mgła spływała teraz szybciej, była jednak rzadsza, niemal przezroczysta.Upiorna powódź spadała kaskadami z tarasów i opływała namioty, rozsnuwając wszędzie wzbijające się w górę wąskie pasma [ Pobierz całość w formacie PDF ]