[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz - pomyślał Floyd - jesteśmy sami, dalej niż w połowie drogi na orbitę.Ponownie poczuł wzrastające przyspieszenie, gdy odpalił górny człon rakiety.Siła ciągu nie była jednak zbyt duża.Wróciło normalne ciążenie.Nie mógłby jednak chodzić, ponieważ “góra” znajdowała się z przodu kabiny.Gdyby był na tyle nierozsądny, aby opuścić fotel, rozbiłby się natychmiast o tylną ścianę.Wrażenie to było nieco dezorientujące, ponieważ mogło się wydawać, że statek stoi na ogonie.Dla Floyda siedzącego z przodu kabiny, reszta siedzeń zdawała się być umieszczona na ścianie opadającej pionowo do tyłu.Starał się za wszelką cenę zapomnieć o tym denerwującym złudzeniu, gdy nagle na zewnątrz pojazdu wybuchł świt.Przez kilka sekund przebijali się przez zasłony purpury, różu i złota w kłującą oczy biel dnia.I chociaż okna były mocno przyciemnione, aby zapobiec odblaskom, myszkujące promienie słońca, które powoli zalewały kabinę, oślepiły go na kilka minut.Znajdował się w kosmosie, nie mógł jednak zobaczyć gwiazd.Osłoniwszy oczy dłonią, spróbował wyjrzeć przez znajdujące się obok okno.Na zewnątrz, opływowe skrzydła statku lśniły w słońcu niczym rozpalony do białości metal.Wokół była ciemność, a ciemność powinny wypełniać gwiazdy - nigdzie jednak nie mógł ich dostrzec.Ciążenie powoli zmniejszało się.W momencie gdy statek znalazł się na orbicie, wyłączono rakiety.Grzmot silników przeszedł w głuchy warkot, potem w syk, wreszcie nastąpiła cisza.Gdyby nie ograniczające swobodę ruchów pasy, Floyd odpłynąłby z fotela.Poczuł, że jego żołądek ma właśnie ochotę to zrobić.Miał nadzieję, że tabletki, które zaaplikowano mu godzinę i dziesięć tysięcy mil temu zadziałają zgodnie ze specyfikacją.Tylko raz podczas całej swojej kariery cierpiał na chorobę kosmiczną i było to o jeden raz za dużo.Głos pilota, który usłyszał w głośniku, był silny i pewny siebie:- Proszę przestrzegać wszystkich reguł odnoszących się do przebywania w stanie nieważkości.Za czterdzieści pięć minut połączymy się ze Stacją Orbitalną Numer l.Stewardessa podeszła do niego wąskim przejściem z prawej strony ciasno ustawionych foteli.W jej krokach dało się wyczuć pewną elastyczność, lecz stopy z trudem odrywały się od podłogi, tak jak gdyby posmarowano je klejem.Trzymała się jasno-żółtego pasa wykładziny Yelcro, biegnącego przez całą długość podłogi i sufitu.Wykładzina i podeszwy jej sandałów pokryte były miriadami malutkich haczyków, które wczepiały się w siebie jak rzepy.Spacer w stanie nieważkości był sztuczką, która niezmiernie uspokajała zdezorientowanych pasażerów.- Czy miałby pan ochotę na kawę lub herbatę, doktorze Floyd? - spytała radośnie.- Nie dziękuję - uśmiechnął się.Zawsze czuł się jak niemowlę, gdy przychodziło mu ssać jedną z tych plastikowych tubek z napojami.Stewardessa ciągle krążyła wokół niego, gdy z trzaskiem otworzył teczkę, by wyjąć papiery.- Doktorze Floyd, czy mogę zadać panu pytanie?- Oczywiście - odpowiedział, patrząc znad okularów.- Mój narzeczony jest geologiem na Klawiuszu - mówiła, ostrożnie dobierając słowa- i od tygodnia nie mam od niego żadnych wieści.- Przykro mi.Być może pracuje poza bazą i nie ma z nim łączności.Potrząsnęła głową.- Zawsze mówi mi, gdy wyjeżdża poza bazę.Wyobraża pan sobie, jak się martwię słysząc te wszystkie plotki.Czy na Księżycu naprawdę jest epidemia?- Jeśli jest tak istotnie, nie ma powodu do obaw.Pamięta pani, w roku 1998 mieliśmy kwarantannę z powodu tego zmutowanego wirusa grypy.Wielu ludzi było chorych, ale nikt nie umarł.I to jest naprawdę wszystko, co mogę pani powiedzieć zakończył z mocą.Panna Simmons uśmiechnęła się łagodnie i wyprostowała.- Cóż, dziękuję doktorze.Przepraszam, że sprawiłam panu kłopot.- Żaden kłopot - odpowiedział uprzejmie, choć nie bardzo zgodnie z prawdą.Po czym zakopał się w niekończących się raportach technicznych, usiłując desperacko nadrobić swoje zwykłe zaległości.Na Księżycu nie będzie miał czasu na czytanie.8.ORBITALNE RENDEZ-VOUSPół godziny później pilot ogłosił:- Połączenie za dziesięć minut.Proszę sprawdzić zapięcie pasów.Floyd posłuchał i odłożył papiery.Czytanie podczas niebiańskiej żonglerki, która miała trwać jeszcze trzysta mil, było ewidentnym szukaniem guza.Najlepiej zamknąć oczy i odprężyć się, podczas gdy statek będzie wstrząsany szarpnięciami w przód i tył, spowodowanymi pracą napędu rakietowego.Parę minut później zobaczył oddaloną o kilka mil Stację Orbitalną Numer l.Słońce migotało iskrami na gładkiej, metalowej powierzchni obracającego się wolno dysku o przekroju trzystu jardów.Niezbyt daleko od siebie zauważył dryfujący na tej samej orbicie opływowy samolot kosmiczny “Titow V”, a obok prawie okrągły “Aries 1B”, który był czymś w rodzaju kosmicznego konia pociągowego z czterema przysadzistymi nogami księżycowych amortyzatorów, sterczącymi z jednego boku.Pojazd kosmiczny “Orion III” opuszczał swoją orbitę i manewr ten ukazał Ziemię, wynurzającą się za stacją, w całym jej zjawiskowym pięknie.Z wysokości dwustu mil Floyd mógł zobaczyć prawie całą Afrykę i Atlantyk.Zachmurzenie było dosyć duże, mimo to domyślał się niebiesko-zielonych zarysów Złotego Wybrzeża.Centralna oś Stacji Orbitalnej, z wysuniętymi ramionami doków, powoli płynęła w ich kierunku.W przeciwieństwie do struktury, z której wyrastała, oś centralna obracała się w odwrotnym kierunku z szybkością, która równoważyła obrót stacji.Tak więc odwiedzające ją statki kosmiczne mogły łączyć się ze stacją na okres przeładunku ludzi i towarów bez ryzyka niebezpiecznych zawirowań [ Pobierz całość w formacie PDF ]