[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pamiętam dobrze całą tę scenę.Oboje mówili głosem przyciszonym i jak gdyby czuli napiersiach ogromny ciężar.185 Lepiej tam niż gdzie indziej odezwał się głos trzeci, Marty, która pozostała nieru-choma. Nikt mnie tam nie zna, tu znają wszyscy. Co ona tam pocznie? pytał Ham.Podniosła głowę i spojrzała nań ponuro, a potem znów spuszczając głowę porwała się zaszyję, jak gdyby udusić się chciała w przystępie szaleństwa czy rozpaczy. Postara się żyć uczciwie ozwała się Emilka. Nie słyszałeś jej zapewnień? Prawda,ciociu, prawda?Peggotty ze współczuciem potrząsnęła potakująco głową. Postaram się, jeśli mi dopomożecie rzekła Marta. Gorzej już niż tu żyć nie mogę,a może będę żyć lepiej.Och! ciągnęła drżąc na całym ciele wyrwijcie mnie z tego pie-kła, z tych ulic, gdzie mnie każdy zna od urodzenia.Emilka wyciągnęła dłoń do narzeczonego, zauważyłem, że oddał jej coś i odeszła są-dząc, że ma swą sakiewkę, lecz spostrzegłszy pomyłkę, zwróciła się pytająco do stojącegoprzy mnie Hama. Twoje to, twoje, Emilko! mówił szybko, przyciszonym głosem wszystko, co moje,twoje, nic mi niepotrzebne, tylko dla ciebie.Azy nabiegły jej do oczu.Zwróciła się milcząc do Marty.Nie wiem, co jej dała.Wi-działem, jak nachylona nad nią wsuwała jej w zanadrze pieniądze pytając szeptem, czywystarczy. Więcej, niż potrzeba mówiła tamta całując jej ręce.Wstała, otuliła się w chustkę i płacząc w głos wyszła za drzwi.Na progu zatrzymała si ę,jak gdyby czegoś zapomniała i chciała wrócić, lecz żadne słowo z ust jej nie wyszło.Za-szlochała głośniej i wybiegła na ulicę.Gdy drzwi się zamknęły, Emilka popatrzyła z kolei na nas i kryjąc twarz w dłoniachrozpłakała się. Emilko, kochanko! uspokajał ją narzeczony potrząsając łagodnie za ramię. Och, Ham! zawołała szlochając. Nie zasługuję na tyle dobroci, przywiązania, nieumiem być tak wdzięczna, jak być powinnam. Umiesz! Wiem to! upewniał ją Ham. Nie, nie, nie! szlochała trzęsąc główką niewdzięczna, niedobra ze mnie dziewczy-na! Płakała, jak gdyby jej serce pękało z żalu. Nadużywam twego przywiązania, nie zasługuję na nie szlochała. Nie jestem tym,czym być powinnam.Ty, to co innego! Ty ś zawsze dobry, ja powinnam myśleć tylko otym, aby cię uszczęśliwić. Ależ uszczęśliwiasz mnie twierdził Ham. Moje szczęście to patrzeć na ciebie, my-śleć o tobie! Ale to nie dość, nie dość.To właśnie dlatego, żeś ty taki dobry, a ja na to nie zasłu-guję.Szczęśliwiej byłoby dla ciebie, jeślibyś kochał inną, lepszą ode mnie dziewczynę,przywiązaną do ciebie i nie tak jak ja próżną i zmienną. Biedaczko ty moja! Gołąbko złota! skarżył się Ham z cicha. Ta Marta wzruszyłacię tak, rozdrażniła. Ciociu! łkała Emilka. Ciociu, chodz tu bliżej, niech położę głowę na twym ramie-niu.Tak mi smutno, tak gorzko.O, wiem ja, wiem, że nie jestem tym, czym być powin-nam.Peggotty przysunęła krzesło, posadziła na nim Emilkę, objęła ją czule za szyję, patrzącjej w oczy. Ratuj mnie, ciociu! błagała ta ostatnia. Ham, kochanku, ratuj! Davy, przez pami ęćdawnych czasów, ratujcie! Pomóżcie! Chcę się poprawić, być lepsza, wdzięczniejsza.Coto za szczęście być żoną takiego poczciwego człowieka i wie ść życie ciche, spokojne! Oj,serce! Biedne ty moje serce!186Opuściła głowę na łono starej mej piastunki i w żalu swym na poły kobiecym, dziecię-cym na poły, takie w istocie było dotąd całe jej zachowanie (z czym jej zresztą bardzo byłodo twarzy), płakała długo i rzewnie.Dobra Peggotty uspokajała ją, jak się uspokaja dziecko, pieszcząc, gderając, żartując naprzemian.Stopniowo uspokajała się, podniosła głowę, zaczęła odpowiadać nam.Wkrótceuśmiech zjawił się na jej ustach.Siedziała zawstydzona, a Peggotty poprawiała jej włosy,ocierała łzawe jeszcze oczy, aby się stryj nie przestraszył, gdy wracając do domu, ujrzy jązapłakaną.Wieczoru tego dostrzegłem to, czegom przedtem nie dostrzegł był jeszcze.Dostrz e-głem, jak pocałowała szczerze w twarz przyszłego swego m ęża, tuląc się do silnych jegoramion, a gdy odchodzili w srebrnym świetle miesiąca, porównałem odejście ich z odej-ściem Marty.Emilka obiema rączkami zawisła u ramienia narzeczonego.187Rozdział XXIIIWysłuchuję rad pana Dickai obieram zawódPrzebudziwszy się nazajutrz, długo jeszcze myślałem o Emilce, jej łzach po odejściuMarty, i zdawało mi się, że tajemnicy jej serca nie mam prawa zdradzić przed nikim, aninawet przed przyjacielem moim.Dla nikogo nie czułem w sercu tyle tkliwo ści, jak dla tejdziewczynki, która dzieliła dziecięce moje zabawy i którą wówczas, przekonanie to za-chowam do grobowej deski, z całego kochałem serca [ Pobierz całość w formacie PDF ]