[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niestety, prawa ręka wciąż była do niczego.Włożyła szpadę Benny pod pachę iściągnęła rękawiczkę.Nawet to sprawiało jej ból.Poskręcana kończyna drżała, słaba i blada,a blizna po strunie Gobby opasywała ją jaskrawofioletową linią.Monza skrzywiła się,zaciskając powykrzywiane palce, wszystkie oprócz małego, który wciąż uparcie sterczał.Myśl, że będzie skazana na to ohydne kalectwo do końca życia, wywołała w niej nagłyprzypływ wściekłości.- Drań - syknęła przez zaciśnięte zęby, po czym ponownie włożyła rękawiczkę.Przypomniała sobie, jak ojciec po raz pierwszy dał jej ostrze do potrzymania, zaledwie osiemlat temu.Pamiętała, jakie było ciężkie, jak dziwnie i niewygodnie leżało w prawej dłoni.Teraz niedużo lepiej leżało w lewej.Ale Monza nie miała wyboru, musiała się nauczyć.Zacząć od zera, jeśli to konieczne.Stanęła naprzeciwko przegniłej okiennicy i skierowała w jej stronę ostrze, trzymającnadgarstek zwrócony płasko w stronę ziemi.Wykonała trzy szybkie dzgnięcia i czubekszpady wydarł trzy kawałki drewna z ramy, jeden pod drugim.Warknęła, skręcając dłoń itnąc ku dołowi, rozcinając ramę na dwie części, posyłając w powietrze drzazgi.Lepiej.Każdego dnia lepiej.- Wspaniale.- Morveer stanął w drzwiach, na policzku miał kilka świeżych zadrapań.- %7ładna okiennica w Styrii nie odważy się nam przeciwstawić.- Wyszedł na dziedziniec,trzymając dłonie złączone za plecami.- Podejrzewam, że robiłaś jeszcze większe wrażenie,kiedy miałaś sprawną prawą rękę.- To już mój kłopot.- I to duży.Już doszłaś do siebie po swoich.nocnych szaleństwach z naszymprzyjacielem z Północy?- Moje łóżko, moja sprawa.A ty? Doszedłeś do siebie po tym, jak wpadłeś przez mojeokno?- Skończyło się na kilku zadrapaniach.- Szkoda.- Wsunęła ostrze do pochwy.- Zrobione?- Już niedługo.- Nie żyje?- Już niedługo.- Kiedy?Morveer z uśmiechem podniósł wzrok na kwadrat bladego nieba.- Cierpliwość jest najważniejszą spośród cnót, pani generał Murcatto.Bank dopierootworzył podwoje, a środek, którego użyłem, działa z opóznieniem.Pośpiech nie służyskuteczności.- Ale uda się?- Och, jak najbardziej.To będzie.mistrzostwo.- Chcę to zobaczyć.- Ależ oczywiście.Nawet w moich rękach śmierć bywa nieprecyzyjna, ale szacuję, żenajlepszy moment nadejdzie mniej więcej za godzinę.Jednak stanowczo odradzam dotykanieczegokolwiek w banku.- Odwrócił się, grożąc jej palcem przez ramię.- No i postaraj się,żeby nikt cię nie rozpoznał.Nasza współpraca dopiero się rozpoczęła.* * *W głównym holu panował duży ruch.Kilkudziesięciu urzędników pracowało przyciężkich biurkach, pochylając się nad wielkimi księgami, skrobiąc i grzechocząc piórami.Znudzeni strażnicy podpierali ściany, obserwując wnętrze banku bez entuzjazmu bądz wogóle go nie obserwując.Monza kluczyła wśród grupek wystrojonych, atrakcyjnych bogaczy,prześlizgując się między rzędami klientów pachnących wonnymi olejkami i ozdobionychklejnotami.Dreszcz przepychał się za nią.Byli tutaj kupcy i sprzedawcy, żony bogaczy, ichochroniarze oraz słudzy dzwigający kasetki i worki z pieniędzmi.Wyglądało to na typowydzień olbrzymich zysków w domu bankierskim Valint i Balk.Stąd książę Orso dostawał pieniądze.Nagle Monza zauważyła szczupłego mężczyznę o haczykowatym nosie,rozmawiającego z grupą ubranych w futra kupców, otoczonego urzędnikami, z których każdytrzymał pod pachą księgi rachunkowe.Sępia twarz wyróżniała się w tłumie jak iskra wciemnej piwnicy i rozpaliła ogień w piersi Monzy.Mauthis.Człowiek, którego zamierzałazabić w Westporcie, a który najwyrazniej był cały i zdrowy.W rogu holu rozległo się czyjeś wołanie, ale Monza wbiła wzrok przed siebie, mocnozaciskając zęby.Zaczęła przepychać się między kolejkami petentów w stronę bankiera księciaOrso.- Co ty robisz? - Dreszcz syknął jej do ucha, ale go zlekceważyła, odpychając z drogimężczyznę w wysokim kapeluszu.- Dajcie mu trochę powietrza! - krzyknął ktoś.Ludzie rozglądali się, szepcząc i wyciągając szyje, równe kolejki zaczęły sięrozpraszać.Monza nie zatrzymywała się, była coraz bliżej.Bliżej niż nakazywał rozsądek.Nie miała pojęcia, co zrobi, gdy dotrze do Mauthisa.Ugryzie go? Przywita się? Dzieliło ją odniego niecałe dziesięć kroków - równie niewiele, jak wtedy, gdy patrzył na jej konającegobrata.Nagle bankier się skrzywił.Monza zwolniła kroku, ostrożnie przeciskając się przeztłum.Zobaczyła, jak Mauthis zgina się wpół, jakby ktoś uderzył go w żołądek.Zakaszlał, pochwili ponownie - to był ostry kaszel przypominający torsje.Zachwiał się i oparł o ścianę.Ludzie krążyli wokoło, hol rozbrzmiewał echami zaciekawionych szeptów i nielicznychokrzyków.- Cofnijcie się!- Co się dzieje?- Odwróćcie go!Oczy Mauthisa lśniły wilgocią, żyły na szyi napęczniały.Kurczowo przytrzymał sięjednego z urzędników, gdy ugięły się pod nim kolana.Mężczyzna zatoczył się, po czympowoli opuścił przełożonego na podłogę.- Proszę pana? Proszę pana?Wydawało się, że cały hol ogarnęła atmosfera fascynacji graniczącej z lękiem.Monzapowoli się zbliżyła, po czym zerknęła przez czyjeś ramię odziane w aksamit.Wytrzeszczoneoczy Mauthisa napotkały jej spojrzenie.Bankier miał ściągniętą twarz, jego skórapoczerwieniała, włókna mięśni zesztywniały.Uniósł dygoczącą rękę i wskazał kobietękościstym palcem.- Mu.- wykrztusił.- Mu.Mu.Jego zrenice uciekły do tyłu i zaczął podrygiwać, wymachując nogami, wyginającplecy, rzucając się wściekle na marmurowych płytach jak ryba wyrzucona na brzeg.Otaczający go ludzie patrzyli przerażeni.Nagle jeden z nich zgiął się wpół w ataku kaszlu.Wcałym holu rozlegały się krzyki.- Pomocy!- Tutaj!- Niech ktoś przyjdzie!- Mówiłem, więcej powietrza!Jeden z urzędników zerwał się zza biurka, przewracając krzesło i chwycił się zagardło.Jego twarz przybrała fioletową barwę.Zrobił kilka chwiejnych kroków, po czym runąłna ziemię, gubiąc but, który spadł z wierzgającej stopy.Kolejny urzędnik pomagającyMauthisowi uklęknął, z trudem łapiąc oddech.Jakaś kobieta wrzasnęła przeszywająco.- Na spokój zmarłych.- szepnął Dreszcz.Z szeroko otwartych ust bankiera wydobywała się różowa piana.Przestał się rzucać itylko lekko drgał.Potem znieruchomiał.Jego ciało zwiotczało, puste oczy zatrzymały się nauśmiechniętych popiersiach otaczających ściany za plecami Monzy.Dwóch nie żyje.Zostało pięciu.- To zaraza! - krzyknął ktoś, a wtedy, niczym za sprawą rozkazu generaławzywającego do ataku, w holu zapanował chaos.Jeden z kupców, którzy rozmawiali z Mauthisem, rzucił się do ucieczki, niemaltratując Monzę.Dreszcz zastąpił mu drogę i pchnął go prosto na trupa bankiera.Po chwilikurczowo uchwycił się jej mężczyzna w przekrzywionych okularach.Miał różową twarz iwytrzeszczone oczy makabrycznie powiększone przez szkła.Monza instynktownie uderzyłago prawą pięścią, po czym głośno westchnęła, gdy powykręcane knykcie trafiły w policzek icałą rękę przeszył ból.Szybko zdzieliła natręta kantem lewej dłoni, przewracając go na plecy [ Pobierz całość w formacie PDF ]