[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasem musieliśmy się posługiwać urokiem osobistym, żeby uzyskać informacje lubpoznać szczegóły jakiejś transakcji.Pewnego razu wezwał mnie wysoki urzędnik komisji.Przedstawił problem , z którym się borykał.Trzeba było przyspieszyć jakąś sprawęw amerykańskiej Komisji Produkcji Wojennej, a jedną z najważniejszych osób w zajmującym siętą sprawą biurze była młoda kobieta. Chcę, żebyście spotkali się z tą kobietą, Wiktorze Andriejewiczu powiedział i zaprzyjaznili się z nią.Zabierajcie ją do nocnych klubów, kupujcie jej prezenty i oczarujcie ją.Reszta pójdzie łatwo, jestem tego pewien.Był wstrząśnięty, kiedy kategorycznie odmówiłem odegrania roli Don Juana w tymspisku.Tłumaczyłem się brakiem zdolności w tej dziedzinie i niedostateczną znajomościąangielskiego i w końcu udało mi się uniknąć nieprzyjemnego zadania.Kiedy wracałem za biurko po tygodniu czy dwóch spędzonych w podróży, zwyklew towarzystwie amerykańskich inżynierów i przemysłowców, atmosfera panująca w komisjizawsze wydawała mi się jeszcze bardziej przytłaczająca.Czułem się tak, jakbym wracałdo więzienia po urlopie.Musiałem się na nowo przyzwyczajać do uciążliwego regulaminu, którydla wielu przyzwoitych Rosjan w komisji był trudny do zniesienia.Podobnie jak w ZSRR, my,poddani totalitarnego reżimu za granicą, musieliśmy zachowywać swoje myśli dla siebie,odsłaniając kawałeczek duszy i serca tylko z rzadka i przed nielicznymi osobami, którymufaliśmy.Pod takim zaufaniem zawsze czaiła się, w najlepszym razie, dręcząca niepewność.Udawaliśmy, że jesteśmy ślepi na swobody, z jakich korzystają Amerykanie.Wyrażając sięz podziwem, czy choćby okazując tolerancję dla amerykańskiego sposobu życia, popełnilibyśmypolityczne samobójstwo.Wiem, że nie jest łatwo wyjaśnić naszą sytuację Amerykanom.Jak mogliby uwierzyćw moją zabawną, a mimo to niebywale tragiczną przygodę z Mitią? On też był obywatelemradzieckim za granicą pracował dla Amtorgu, radzieckiej centrali handlowej.Pewnego dnia,podczas służbowego pobytu w Nowym Jorku, odwiedziłem go bez zapowiedzi w hotelu.Przyłapałem go na straszliwej zbrodni: czytał rosyjskojęzyczny magazyn, kontrrewolucyjnewydawnictwo, którego nie wolno nam było nawet dotykać. A więc to czytasz! zawołałem, udając, że jestem wstrząśnięty.Mój przyjaciel zbladł.Azy napłynęły mu do oczu.Wiedział, że w tym momencie jego losjest w moich rękach.Gdybym zameldował o tym bluznierstwie, zostałby z pewnością odwołanyz powrotem do Rosji, a pózniej czekałoby go wykluczenie z partii, niełaska, być może nie tylkojego, lecz całą jego rodzinę.Próbował się bronić, język mu się plątał.W panicznym strachubłagał mnie, żebym go oszczędził. Wierz mi, Wiktorze Andriejewiczu, daję ci na to słowo komunisty, chciałem po prostuwiedzieć, co ci szubrawcy o nas piszą.Błagam cię, zapomnij o tym.Znamy się od tylu lat.Jeślio tym zameldujesz, zniszczysz mi życie.Patrząc na jego przerażenie, poczułem skruchę.Zapewniłem go, że nie mam zamiaruna niego donieść, a co więcej, sam czytam ten magazyn. Jakimi jesteśmy niewolnikami, Mitiu westchnąłem. Boimy się siebie nawzajem,a nawet własnych myśli.Kogo oni chcą z nas zrobić? Szpiegów, kłamców, podlecówniezdolnych do prawdziwej lojalności i przyjazni.Dlaczego nasi przełożeni nie pozwalają namczytać tego, co chcemy? Boją się, że poznamy jakieś nieprzyjemne prawdy? Wystarczającotrudno jest być niewolnikiem w Moskwie tutaj, w Ameryce, jest to tysiąc razy trudniejsze.Ale nawet mój przypływ szczerości nie uśmierzył jego niepokoju.Wręcz przeciwnie,zaczął się zastanawiać, czy nie próbuję wciągnąć go w pułapkę, skłonić do bardziejniebezpiecznych wynurzeń.Nie uspokoił się całkowicie, dopóki nie zaprowadziłem godo swojego pokoju w hotelu Pennsylvania, nie otworzyłem teczki i nie pokazałem, że mam tosamo czasopismo.Dopiero wtedy otworzył się i podczas długiej nocnej rozmowy od serca dowiedziałem się,że nienawidzi reżimu radzieckiego tak samo szczerze jak ja.Tylko fakt, że ma w Rosji licznąrodzinę, powiedział, powstrzymuje go przed zerwaniem pęt i ogłoszeniem swojej niezależności [ Pobierz całość w formacie PDF ]