[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I tak już miało być do śmierci: ciągłe planowanie, jak obronić się przed wrogiem.- Zanim gdziekolwiek pojedziesz, powinieneś coś zjeść - zaproponowała kobieta Ledebura - zostało jeszcze trochę gulaszu z nerek.Miałam go dać kotom, ale miło mi będzie cię poczęstować.- Dziękuję - odparł, próbując powstrzymać mdłości.Ale miała rację.Musiał nabrać trochę energii, inaczej padłby na miejscu.Dziwne, że tak się jeszcze nie stało, biorąc pod uwagę to, co mu się przydarzyło.Po zjedzeniu pożyczył od Ledebura reflektor, podziękował mu za ubranie, maść i posiłek, a potem piechotą ruszył przez wąskie, kręte i pełne śmieci ulice Gandhitown.Na szczęście jego samochód był jeszcze tam, gdzie go zostawił.Ani Hebowie, ani Terranie nie mieli ochoty go zwinąć, porznąć na kawałki lub zamienić w proch.Wsiadł i odjechał drogą na wschód do Hamlet-Hamlet.Znowu z żałosną prędkością siedemdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę, przez otwartą przestrzeń między osadami.Jechał z przeczuciem, że musi się spieszyć.Terranie najechali Da Vinci Heights, być może osada już upadła.Co pozostało? Jak mogą przetrwać bez fantastycznej energii klanu Mansów? A jeżeli na przykład samotny terrański statek zamierzał coś.Lecz może była jeszcze jakaś nadzieja.W każdym razie nikt się go nie spodziewał, więc może mimo niepowodzenia planu, jeszcze nie wszystko było stracone.Nie był Skitzem ani Hebem, ale na swój mglisty sposób także doświadczył wizji.Była to wizja jeszcze jednej szansy.Jego plan zawiódł, ale pozostało jeszcze to.I on w to wierzył, chociaż nie potrafiłby powiedzieć dlaczego.11Wracając do domu ze spotkania z Adolfville, na którym ujrzało światło dzienne ultimatum postawione Terranom i ich plan ruszenia do ataku na Da Vinci Heights, Annette Golding rozważała możliwość samobójstwa.To, co im się przytrafiło, nawet dla Mansów było przytłaczające; czyż można stawić opór planecie, która zwyciężyła w boju całe alfańskie imperium?Oczywiście sytuacja jest beznadziejna.Uznała to.i zamierzała ulec.„Jestem jak Dino Watters” - powtarzała, pilnie przyglądając się ciemnej drodze przed sobą.Światła reflektorów omiatały plastikową wstęgę szosy, łączącej Adolfville z Hamlet-Hamlet.„Kiedy nadchodzi kryzys, zamiast walczyć, wolę się poddać.I nikt mnie do tego nie zmusza, sama podejmuję taką decyzję.- Łzy napłynęły jej do oczu, gdy zdała sobie z tego sprawę.- Chyba muszę z gruntu podziwiać Mansów.Czczę to, czym nie jestem.A nie jestem szorstka, pełna rezerwy, nieustępliwa, choć teoretycznie, jako Poly, mogłabym się taka stać.Właściwie mogę stać się wszystkim, czym bym chciała, a zamiast tego jestem.”Nagle z prawej strony zobaczyła smugę spalin retrorakiety, rozciągających się na nocnym niebie.Statek wylądował bardzo blisko Hamlet-Hamlet.Gdyby dalej podążała tą samą drogą, trafiłaby prosto na niego.Od razu poczuła - typowo dla Poly - dwie sprzeczne emocje.Strach kazał jej skulić się i przypaść do ziemi, z kolei ciekawość, siostra ochoty, oczekiwania i podniecenia, sprawiła, że nacisnęła gaz.Zanim jednak dotarła do statku, strach zniknął.Zwolniła, zjechała na miękkie pobocze i wyłączyła silnik.Samochód ślizgał się cicho przez chwilę, aż się zatrzymał.Wyłączyła światła; siedziała, nasłuchując dźwięków nocy i zastanawiając się, co zrobić.Z miejsca, w którym się znajdowała, ledwie widziała statek, wokół którego czasami błyskały światła.Ktoś tam coś robił.Może terrańscy żołnierze przygotowywali się do oblężenia Hamlet-Hamlet? Nie słyszała jednak żadnych głosów, a statek nie wyglądał na duży.Oczywiście była uzbrojona.Każdy z delegatów zgromadzenia musiał mieć broń, chociaż reprezentant Hebów przeważnie jej zapominał.Sięgnęła na półeczkę i wyłowiła staromodny pistolet.Nigdy przedtem go nie używała i wydawało się jej nieprawdopodobne, że może to zrobić.Ale wyglądało na to, że nie będzie miała wyboru.Cicho podkradła się do kępy karłowatych krzaków i niespodziewanie znalazła się tuż przy statku.Przestraszona cofnęła się, gdy nagle rozbłysło światło.Obok podstawy statku coś się działo.Mężczyzna, całkowicie pochłonięty swą pracą, kopał szufelką dół.Twarz miał spoconą i napiętą z wysiłku.Wtem przerwał i pobiegł do statku.Gdy pojawił się ponownie, w rękach trzymał pudełko, które postawił obok dziury w ziemi.Błysnął latarką do wnętrza kartonu i Annette Golding zobaczyła pięć kulek wielkości grejpfruta, wilgotnych i pulsujących.Były żywe i zidentyfikowała je natychmiast.Początkowe stadium ganimedejskich galaretniaków - widziała takie na edukasetach.Mężczyzna oczywiście je zakopywał; w ziemi wyrosną bardzo szybko.Ta część ich cyklu życiowego zachodziła prawie natychmiast i dlatego mężczyzna się tak spieszył; kulki mogły umrzeć.- Nie uda ci się umieścić ich wszystkich w ziemi na czas - odezwała się, sama się sobie dziwiąc.Jedna kulka rzeczywiście pociemniała i skurczyła się; umierała na ich oczach.Podeszła do mężczyzny nie przestającego kopać.- Słuchaj, podleję je.Masz trochę wody? - Przykucnęła obok niego, czekając.- Inaczej one naprawdę zginą.On oczywiście także o tym wiedział.- Na statku - odparł szorstko.- Weź duże naczynie.Zobaczysz kran; jest oznakowany.- Chwycił obumierającą kulkę i delikatnie umieścił ją w dołku.Annette weszła do wnętrza statku; znalazła kran, a potem miskę.Na zewnątrz szybko zrosiła gasnące kulki, rozmyślając filozoficznie, że tak to jest z grzybami.Wszystko dzieje się u nich tak szybko - narodziny, wzrost, nawet śmierć.Być może właśnie na tym polegało ich szczęście.- Dziękuję - powiedział mężczyzna, podnosząc drugą, teraz już wilgotną kulkę i zakopując ją w ziemi.- Nie mam nadziei, że uda mi się uratować je wszystkie.Zarodki zakiełkowały podczas mojej podróży.Nie miałem gdzie ich umieścić.Miałem tylko naczynie na mikroskopijne zarodki.- Przyjrzał się jej uważnie, gdy kopała, powiększając dołek.- Panna Golding - rzekł.Annette, siedząca w kucki koło pudełka z kulkami, zapytała:- Jak to się stało, że mnie znasz, a ja nigdy przedtem cię nie widziałam?- To moja druga podróż tutaj - odparł zagadkowo.Pierwsza zakopana kulka zaczynała już rosnąć.W świetle latarki Annette zobaczyła, jak ziemia drga i wybrzusza się, jakby średnica kulki gwałtownie się powiększała.Widok był dziwny i zabawny, i Annette roześmiała się.- Przepraszam - powiedziała - ale wpadłeś tu, wepchnąłeś je w ziemię i teraz stoisz i się gapisz.Za chwilę będą naszej wielkości, a potem zaczną się poruszać.- Wiedziała, że galaretniaki były jedynymi poruszającymi się grzybami.Dlatego ją fascynowały.- Skąd tyle o nich wiesz? - zapytał mężczyzna.- Przez lata nie miałam do roboty nic innego, jak tylko uczyć się.Z.chyba nazwalibyście to szpital.W każdym razie stamtąd, zanim go zburzyli, wynieśli kasety z biologii i zoologii.Czy to prawda, że dojrzały ganimedejski galaretniak jest tak inteligentny, że można z nim rozmawiać?- Więcej niż inteligentny.- Mężczyzna szybko zasadził następną kulkę.Drżała w jego rękach, galaretowata i miękka.- To wspaniałe - rzekła.- Myślę, że to strasznie fascynujące.Warto było tu zostać, by to zobaczyć.Czy to nie urocze? - dodała, klękając z drugiej strony pudełka i obserwując jego pracę [ Pobierz całość w formacie PDF ]