[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Quinn wybrał w sklepie wolnocłowym mnóstwo rzeczy: przybory toaletowe, koszule, krawaty, bieliznę osobistą, skarpety, buty, płaszcz przeciwdeszczowy, walizę i mały magnetofon z tuzinem baterii i taśmami.A gdy przyszło do płacenia, kciukiem wskazał na człowieka z Secret Service.- Przyjaciel uiści - oznajmił.Pijawka odessała się w drzwiach Concorde.Angielska stewardesa, nie poświęcając Quinnowi więcej uwagi niż innym, skierowała go na miejsce z przodu.Usadowił się w fotelu u przejścia.Chwilę później ktoś usiadł z drugiej strony.Zerknął.Krótkie, lśniące blond włosy, około trzydziestu pięciu lat, dobra, mocna twarz.Ubranie odrobinkę za siermiężne, obcasy, jak na ten typ sylwetki, ciut przypłaskie.Concorde pokołował na stanowisko, wyhamował, zadygotał, wreszcie runął swoim pasem.Dziób drapieżnego ptaka uniósł się, szpony tylnych kół straciły kontakt z ziemią, świat nachylił się pod kątem czterdziestu pięciu stopni i Waszyngton szybko zmalał.I jeszcze coś.Dwa maciupeńkie otworki w klapie marynarki współpasażera, rodzaj dziurek, które mogła zostawić agrafka.Taki rodzaj agrafki, który mógł przytrzymywać legitymację identyfikacyjną.Pochylił się.- Z jakiej pani jest sekcji?Spojrzała wystraszona.- Proszę?- Z jakiej sekcji FBI?Raczyła się zapłonić.Przygryzła wargę i medytowała.Cóż, wyda się wcześniej czy później.- Przepraszam, panie Quinn.Jestem Somerville.Agent Sam Somerville.Powiedziano mi.- W porządku, panno Samanto Somerville, wiem, co powiedziano.Zgasł napis “Nie palić”.Ofiary nałogu w tylnym sektorze ożywiły się.Nadeszła stewardesa z kieliszkami szampana.Biznesmen, siedzący przy oknie po lewej od Quinna, wziął ostatni.Kiedy odwróciła się, by odejść, Quinn zatrzymał ją, przepraszając, chwycił srebrną tacę i zerwawszy serwetkę uniósł.W odbiciu przepatrzył tylne rzędy.Zajęło to siedem sekund.Następnie podziękował zdziwionej stewardesie i oddał tacę.- Jak zgaśnie napis “Zapiąć pasy”, powiedz lepiej temu żółtodziobowi z dwudziestego pierwszego rzędu, żeby się tu przeniósł z tym swoim petem - warknął do agentki Somervi1le.Pięć minut później wróciła z młodym człowiekiem.Czerwony jak burak, skonsternowany, odrzucając to tyłu puszyste blond włosy, wykrzesał z siebie uśmiech a la swój chłop.- Przepraszam, panie Quinn.Nie zamierzałem przeszkadzać.Po prostu powiedzieli mi.- Dobra, wiem.Siadaj.- Wskazał wolne miejsce przed sobą.Ktoś tak dotkliwie nękany papierosowym dymem wyróżnia się tam z tyłu.- Yhm.- Pokonany młodzieniec spełnił polecenie.Quinn wyjrzał.Concorde szybował nad wybrzeżem Nowej Anglii, sposobiąc się do lotu ponaddźwiękowego.Nie zdążył opuścić Ameryki, a obietnic już nie dotrzymano.Była 10.15 czasu wschodnio-amerykańskiego, 3.15 po południu londyńskiego i trzy godziny do portu Heathrow.ROZDZIAł SZóSTYPierwsze dwadzieścia cztery godziny po porwaniu Simon Cormack spędził w totalnej izolacji.Eksperci wiedzą, że jest to część procesu rozmiękczania ofiary, która ma dosyć czasu, żeby zdać sobie sprawę ze swego odosobnienia i bezsilności.Osłabiona jest przez głód i zmęczenie.Zakładnik pełen animuszu, gotów do sporów pretensji, a nawet planujący sposoby ucieczki, może przysporzyć porywaczom wielu problemów.Znacznie łatwiej postępować z ofiarą pozbawioną nadziei i okazującą żałosną wdzięczność za każdą najmniejszą łaskę.O dziesiątej rano drugiego dnia, w chwili gdy Quinn wchodził właśnie do Sali Posiedzeń Gabinetu, Simon był pogrążony w niespokojnej drzemce.Nagle usłyszał trzaśniecie zasłonki przy wizjerze.Ukazało się w nim pojedyncze, obserwujące go oko; łóżko stało dokładnie naprzeciw drzwi i nawet przy maksymalnym rozciągnięciu liczącego dziesięć stóp łańcucha był wciąż w zasięgu wzroku człowieka, który obserwował go z drugiej strony drzwi do piwnicy.Po kilku sekundach usłyszał zgrzytanie dwu zasuw.Drzwi uchyliły się na trzy cale i ukazała się w nich ręka w czarnej rękawiczce, trzymała białą kartkę, na której dużymi literami napisano flamastrem przeznaczoną dla niego wiadomość, a właściwie instrukcję: SŁYSZYSZ PUKANIE TRZY RAZY - ZAKŁADASZ KAPTUR.ZROZUMIAŁEŚ? POTWIERDŹ.Czekał kilka sekund, nie wiedząc, co ma zrobić.Ręka trzymająca kartkę potrząsnęła nią niecierpliwie.- Tak - powiedział.- Rozumiem.Trzy puknięcia do drzwi i zakładam kaptur.Kartkę zabrano i na jej miejscu pojawiła się następna.Napis na siej brzmiał: SŁYSZYSZ PUKANIE DWA RAZY - MOŻESZ Z POWROTEM ZDJĄĆ KAPTUR.NIE PRÓBUJ ŻADNYCH SZTUCZEK, BO UMRZESZ.- Rozumiem - krzyknął w stronę drzwi.Kartka zniknęła.Drzwi zamknięto.Po kilku sekundach rozległy się trzy głośne puknięcia.Chłopak posłusznie sięgnął po gruby czarny kaptur leżący na łóżku.Naciągnął go na głowę aż do ramion, położył dłonie na kolanach i czekał wystraszony i drżący.Nic nie słyszał przez gruby materiał, czuł tylko po prostu, że ktoś w miękkim obuwiu wszedł do piwnicy.Porywacz, który wszedł do środka, był ubrany cały na czarno i mimo że Simon Cormack nie był w stanie niczego zobaczyć, wciąż nosił na głowie kominiarkę z wyciętymi dwoma otworami na oczy.Takie były instrukcje przywódcy.Mężczyzna położył coś obok łóżka i wycofał się.Pod kapturem Simon usłyszał, jak zamykają się drzwi i zgrzytają zasuwy.Potem ktoś zapukał wyraźnie dwa razy.Powoli zdjął kaptur.Na podłodze leżała plastykowa taca.Były na niej plastykowy talerz, nóż, widelec i kubek z tego samego materiału.Na talerzu były parówki, pieczona fasola, bekon i kromka chleba; w kubku woda.Był głodny jak wilk.nie jadł nic od kolacji w dniu poprzedzającym bieg.- Dziękuję - bez zastanowienia krzyknął w stronę drzwi.Zaraz potem miał ochotę dać sobie kopa.Nie powinien dziękować tym draniom [ Pobierz całość w formacie PDF ]