[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wojowniczka przeszła do stanowiska operacyjnego.– Ilu ich jest? – spytała technika.– Nie wiem.Okolica roi się od wszelkiego rodzaju życia, wiele zwierząt ma rozmiary tubylców, odczyty są mylące.Kilku jest na pewno.Ja.– urwał nagle.– Co się dzieje?– Ustał dostęp powietrza! – jęknął inny technik.– Są nad nami.Zatkali system wentylacyjny.Niesamowite, przecież ten jeden transporter mógłby samodzielnie zrównać z ziemią małe miasto.W najbliższej okolicy nie było żadnego miasta, żadnej koncentracji sił wroga, żadnych nisko krążących samolotów.Tylko kilku krajowców.Posykując z rozdrażnienia, wojowniczka kazała uaktywnić systemy broni.Ale broń była bezużyteczna, skoro jej operatorzy nie mieli czym oddychać.System filtrów pozwalał przetrwać nawet w przypadku silnego skażenia radioaktywnego, biologicznego czy chemicznego, ale zewnętrzne urządzenia zapewniające dopływ powietrza musiały być drożne.Kaszląc i krztusząc się, wydała stosowne rozkazy.– Użyć manipulatorów! – Mechaniczne ramiona były właśnie po to, by usuwać podobne przeszkody.Ale manipulatory też coś blokowało.Trzeba było wyjść na zewnątrz i ręcznie oczyścić otwory.Gdy włazy odskoczyły i Krygolici zaczęli wyłaniać się z transportera, wojownicy Bantu już na nich czekali.Głównodowodzący Aszregan nie cierpiał walki w górach, podobnie zresztą jak jego podkomendni.Było zimno i chociaż kombinezony chroniły przed chłodem, to klimat i nierówny teren bardzo utrudniały posuwanie się do przodu.Niektóre wąwozy były tak ciasne, że nawet najlepsi piloci ślizgaczy ledwo dawali sobie radę.Wiodący pojazd dał znać, że widzi przeciwnika, i uaktywnił działko.– Ledwie paru – zameldował.– Dwadzieścia stopni na prawo.– Przyjrzyjmy się im – powiedział oficer i skierował swój ślizgacz w stronę tubylców.Tych było czworo.Mieszkali w czymś zupełnie prowizorycznym, małej konstrukcji wzniesionej z metalowych rurek i cienkiego, lekkiego materiału.Całość tkwiła pośrodku łączki.Wprawdzie na zewnątrz stał tylko jeden krajowiec, ale skanery bez trudności wyczuły trójkę schowaną wewnątrz.Gdy ślizgacze pojawiły się w polu widzenia, młodociany osobnik pisnął cienko i zanurkował do środka.Tylko oficer miał translator zaprogramowany na miejscowe języki.Poczekał, aż reszta oddziału wyląduje w pobliżu, włączył urządzenie i spojrzał na wyłaniających się ze schronienia tubylców.Dwoje dorosłych i dwoje dzieci.Zbili się w ciasną gromadkę.Oficer wziął dwóch przybocznych i podszedł bliżej.Pozostali nieustannie przeczesywali skanerami okolicę.Dorośli przerastali Aszregan i Krygolitów.Byli wyżsi niż jakakolwiek rasa inteligentna, z wyjątkiem Molitarów, oczywiście.Ale takie drobiazgi nie zbijały doświadczonego oficera z tropu.Osobnik rodzaju męskiego opiekuńczo objął samicę ramieniem.– Co jest? – spytał niespokojnie.– Czego od nas chcecie?– Wiemy, że w tej okolicy ulokowana została ważna instalacja wojskowa – powiedział oficer.– Jest schowana pod którąś z tych gór.Zagłuszacze nie pozwoliły nam namierzyć jej dokładnie.– Młodociany samiec zaczął robić miny do Aszreganów.Oficer go zignorował.– Wiesz, gdzie to jest?– Jestem tylko strażakiem – odparł tubylec.– Obozujemy tu sobie.Dostałem trzy dni urlopu.Trzeba czasem oderwać się na chwilę od roboty.I od tej całej inwazji.– Spojrzał ponad ramieniem oficera na czekające ślizgacze.– A wy skąd się wzięliście? Miało was tu nie być.– Dlaczego nie wrócicie, skąd przyszliście? – spytała samica, zanim partner zdążył ją uciszyć.– Czemu nie zostawicie nas w spokoju?Oficer uznał, że to nie czas i miejsce na wyjaśnianie piękna i istoty Celu.Ampliturowie są w tym lepsi.Jak przylecą, to przekonają tubylców.Niemniej i tak powiedział im kilka słów.Ostatecznie były to istoty inteligentne, nawet jeśli tworzyły beznadziejnie prymitywne społeczeństwo.Ale ich organizacje militarne nie były prymitywne.Oto świat pełen zadziwiających kontrastów, pomyślał oficer.– Nie wiem, o czym pan mówi – mruknął Ziemianin.– Jestem strażakiem.Obozujemy tu sobie.Aszregan uniósł broń i wycelował w młodocianego osobnika rodzaju żeńskiego, który wczepił się w nogę rodzicielki.– Jeśli nie powiesz mi wszystkiego, co wiesz o tej instalacji, to zastrzelę waszego najmłodszego potomka.Ampliturowie nie pochwaliliby tej metody, ale ich tu nie było.Dorosła samica pisnęła i objęła dziecko, które zaczęło zawodzić jękliwie i sączyć jakiś płyn z oczu.Typowa reakcja lękowa, uznał oficer.Dorosły samiec postąpił krok, ale zatrzymał się, gdy przyboczni wzięli go na cel.– Słuchajcie, nie mam wam nic do powiedzenia.Wiecie, co robi strażak? Jak coś się pali, to on gasi.Nie jestem wojskowym.Nie włączyli mnie nawet do rezerwy.Nic nie wiem.– Kłamiesz.Wszyscy zawsze wiecie, gdzie są najbliższe urządzenia wojskowe.Całe wasze społeczeństwo zaangażowało się w walkę.– Nie my – upierał się tubylec.– Czy ktoś tu walczy? Widzieliście jakąś broń? Jak chcecie, to możecie przeszukać nasz namiot.– Chcemy informacji, reszta nas nie interesuje.– Oficer skinął na jednego z przybocznych, aby sprawdził schronienie.Ten wrócił po minucie.– Nie mają ani broni, ani urządzeń łączności.Oficer podziękował ruchem głowy i znów spojrzał na tubylców.– Widzę, że przybyliście tu pieszo, a to znaczy, że mieszkacie w okolicy.Trudno uwierzyć, abyście naprawdę nic nie wiedzieli o wielkiej bazie wojskowej.– Niby dlaczego? Armia nie trąbi głośno, gdzie co buduje.Skąd mam to wiedzieć?Oficer wypalił cienką linię na ziemi tuż u stóp młodocianej.Starsza krzyknęła.– Powiedz im, Jeff! I tak to znajdą.To nie nasza sprawa.To oni mają broń.Niech sobie idą walczyć.– Nie mogę tego zrobić.Tracy.– Ziemianin wyraźnie bił się z myślami.Oficer wycelował w czoło młodocianej.Dorosła zaczęła jeszcze intensywniej przekonywać partnera.Ten zawahał się, w końcu skapitulował.– To na południowym zboczu Mt.Harrison – podniósł płonące nienawiścią oczy.– Nic nie wskóracie.Mają solidną obronę.Tam siedzą też Massudzi.Kilka dni temu dowieźli nowe uzbrojenie, którego wy, żeby was piekło pochłonęło, jeszcze nie znacie.– Góra Harrison – mruknął oficer, sprawdzając teren na wyświetlaczu wizjera.– Która to? Gadaj zaraz.– Ta o dwa kilometry na zachód od rozwidlenia kanionów [ Pobierz całość w formacie PDF ]