[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moja.służąca, Teani, musiała wynająć kwatery w zajezdzie opodal.Ten staryrozpustnik nie potrafiłby trzymać swoich łap z dala od niej.Mara wyprostowała się i rozmyślnie go podjudziła.- Och, Bunto, powinieneś mu pozwolić wziąć ją do łóżka.W końcu to tylko służąca, a jeśli onnadal czuje się na siłach mimo tylu lat, przynajmniej miałby jakieś zajęcie.Buntokapi jeszcze bardziej pociemniał na twarzy.- Nie w moim miejskim domu! Jeśli znajdę tę głupią krowę, która posłała Jandawaio doSulan-Qu, własnymi rękami obedrę ją ze skóry.Odpowiedz Mary brzmiała potulnie w porównaniu z rykiem jej męża.- Bunto, powiedziałeś, że gdyby przyszedł ktoś w od wiedziny, to mam nie zatrzymywać gotutaj.Jestem pewna, że Jican przekazał twe słowa całej służbie i że wszyscy, jak zwykle zresztą,sumiennie wykonali twe polecenia.Buntokapi zatrzymał się w pół kroku, z jedną nogą uniesioną niczym shatra.Poza ta byłabyśmieszna, gdyby nie był taki wzburzony i nie rwał się do rękoczynów.- Cóż, popełniłem błąd.Od tej chwili nie wysyłaj nikogo do miejskiego domu bez mojejwcześniejszej zgody.Jego piorunujący krzyk obudził Ayakiego, który wiercił się pośród poduszek.Na pozórzatroskana Mara obróciła się do dziecka.- Nikogo?Wtrącenie się syna rozpaliło Buntokapiego jeszcze bardziej.Miotał się po całym pokoju,wymachując rękami.- Nikogo! Jeśli przyjdą członkowie Najwyższej Rady, mogą zaczekać!Dzieciak zaczął płakać.- Ale oczywiście nie masz na myśli swego ojca? - spytała ze zdziwieniem.- Odeślij gdzieś to dziecko ze służącą! - wybuchnął.Wskazał wściekle na Misę, którapodbiegła zabrać niemowlę z objęć Mary.Buntokapi z całej siły kopnął poduszkę, skazując ją nażeglowanie w sadzawce rybnej za przegrodą.Potem podjął jakby nigdy nic:- Mój ojciec myśli, że jestem głupi, że zrobię, o co poprosi.Może iść się wysikać do rzeki.Acomowie nie są jego wasalami! - Buntokapi przerwał spąsowiały.- Nie, nie chcę, żeby spaskudziłmi ryby.Powiedz mu, żeby poszedł z prądem do granicy moich ziem i wtedy może się wysikać dorzeki!- Ale z pewnością jeśli senior wojenny.Buntokapi uciął w pół słowa.- Nawet jeśli przybędzie tu sam pan wojenny, nie wysyłaj go do mego miejskiego domu!Zrozumiano?! - Mara patrzyła na niego w oszołomionym rozbawieniu.Gniew Bunto wzmógł się.Po dwóch dniach przebywania z Jandawaio, zmuszony trzymać nawodzy swój temperament, wybuch wściekłości był wstrząsający.- Nawet Almecho może, do cholery, poczekać na mój kaprys.Gdyby nie chciał czekać tutaj,może, jeśli woli, posiedzieć w zagrodach dla nidr.A jeżeli nie wrócę tego samego dnia, gdyprzybędzie, to dla mojej przyjemności może spać na nidrowym gnoju, a ty możesz mu powiedzieć,że jak tak kazałem.Mara przycisnęła swe czoło do podłogi, niemal w ukłonie niewolnika.- Dobrze, mój panie.Zaskoczyła go tą uległością i to akurat wtedy, gdy jego gniew znalazł przedmiot.- I jeszcze jedno.Ci wszyscy posłańcy, których ciągle wysyłasz: to ma się skończyć.Jestemw domu dość często, aby go dopilnować.Nie potrzebuję służących, nachodzących mnie przez całydzień.Zrozumiano?Schylił się szybko i chwycił żonę za kołnierz.Odpowiedziała, z trudem wydobywającoddech:- Nie chcesz, by cię nachodzono, i koniec z posłańcami.- Właśnie tak! - krzyknął jej Bunto prosto w twarz.- Kiedy wypoczywam w mieście, niechcę, by mnie niepokojono z byle powodu.Jeśli wyślesz do mnie służącego, zabiję go, zanim zdążymi przekazać twoje słowa.Zrozumiano? - Potrząsnął nią.- Tak, mój panie.- Mara walczyła słabo, a jej pantofle niemal zupełnie oderwały się odpodłogi.-Ale jest jeszcze ta jedna sprawa.Buntokapi odepchnął ją tak gwałtownie, że upadła na poduszki.- Dosyć! Nie chcę słyszeć ani słowa! Mara podniosła się mężnie.- Ale mężu.Bunto zamachnął się stopą, zaczepiając o rąbek sukni Mary.Suknia rozdarła się, a onwrzasnął:- Powiedziałem, dosyć! Nie wysłucham już ani słowa! Niech Jican zajmie się wszystkimisprawami.Ja natychmiast wracam do miasta.Nie nachodzić mnie z żadnego powodu! - Kopnąwszyostatni raz w stronę Mary, okręcił się na pięcie i odszedł dumnie z jej komnat.Kiedy ucichły jego kroki, z oddali dobiegł płacz Ayakiego.Gdy tylko minęła chwila, w czasie której najrozsądniej było nie ruszać się, Nacoya podbiegłado Mary i pomogła jej wstać.- Pani, nie wspomniałaś swemu mężowi o wiadomości od jego ojca - powiedziała drżącymgłosem.Mara potarła czerwieniejące stłuczenie na udzie.- Sama widziałaś, Nacoya, nie pozwolił mi.Nacoya usiadła na piętach.Przytaknęła ponuro.- To prawda, pani.Pan Buntokapi rzeczywiście nie pozwolił ci mówić.Mara wygładziła podartą szatę, wpatrzona znacząco w zdobiony zwój, który nadszedł tegoranka i donosił o rychłym przybyciu jej teścia i jego najczcigodniejszego towarzysza podróży,Almecho, seniora wojennego Tsuranuanni.Rozkazy jej męża były tak niesłychane, że zapomniała opotłuczeniach i uśmiechnęła się.Rozdział dziesiątySenior wojennySłudzy uwijali się co sił.Nacoya szukała swej pani w sieniach zatłoczonych służbą, kończącąostatnie przygotowania.W obliczu zbliżającej się wizyty była równie niespokojna, co resztadomowej służby.Artyści osuszali pędzle, a niewolnicy biegali gromadnie między kuchnią a salami,nosząc jadło i napoje, sprowadzone specjalnie, by uczynić zadość gustom gości.Nacoya, mruczącpod nosem, przeciskała się przez to zamieszanie.Za stara już była, by spokojnie znosić zamęt.Uniknęła zderzenia z tragarzem dzwigającym ogromną stertę poduszek i w końcu znalazła swą paniąw jej prywatnych ogrodach.Ayaki spał w koszyku, Mara siedziała pod drzewem, a jej dłoniespoczywały nieruchomo na kocyku, który przyozdabiała haftem.Po postępach w pracy Nacoyazorientowała się, że nie tknęła robótki przez większość popołudnia.Nie po raz pierwszy sędziwaniańka zastanawiała się, co też roi się w głowie tej dziewczyny.Jak to weszło jej w zwyczaj od czasuobjęcia władania przez Buntokapiego, pokłoniła się, o nic nie pytając.- Przynosisz wiadomość o naszych gościach? - zapytała cicho.- Tak, pani - Nacoya przyjrzała się jej uważnie, lecz nie spostrzegła żadnego zdenerwowaniaw jej zachowaniu.Stara niańka podjęła opryskliwie: - Orszak Anasatiego dotarł do naszych granic.Twój posłaniec donosi o czterech lektykach, dwóch tuzinach służących i dwóch kompaniachwojowników, jedna w barwach Anasatich, druga w imperatorskiej bieli.Do tego sześciu oficerów,zasługujących na osobne zakwaterowanie.Mara starannie złożyła na wpół ukończony kocyk i odłożyła go na bok.- Ufam, że Jican zajął się wszystkim? Nacoya skinęła potakująco.- To doskonały hadonra, pani.Uwielbia swą pracę i nie trzeba nad nim stać, czego, niestety,pan nie może docenić, tak często zaprzątają go sprawy w mieście.Klasnęła na służebną, prosząc, by oddano Ayakiego pod opiekę niańki, która zajmowała sięnim za dnia.Inna służąca przyniosła wyszywaną klejnotami pelerynę, strój odpowiedni na powitaniegości należących do Najwyższej Rady.Mara stała spokojnie, kiedy układano i zapinano szatę, ztwarzą niczym tajemnicza maska.Gdy była już gotowa, wyglądała jak mała dziewczynka, którąprzebrano w paradny strój wielkiej pani.Tylko wyraz jej oczu pozostał twardy.* * *Keyoke, Jican i Nacoya znajdowali się w pobliżu, by powitać przybywające towarzystwo [ Pobierz całość w formacie PDF ]