[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Mój płaszcz? Mój płaszcz biały? pytam, wołam nikt nie widział,nikt nie słyszał.Płaszcz przepadł na hańbę rycerstwa sztabowego, a utrapienie moje.Zdaje się, że w odwrocie z Moskwy powinienem był wykupić się hojnie od wszelkiegozimna na całe życie.Ale nie.Przeznaczenie jednych kwiatami, a mnie szronem obsypało.Mróz był zawsze prześladowcą moim, nieraz ścinał mi słodki napój, którym młodośćczęstowała.Nawet w moich dniach pięknych, nie w Aranjuez, ale w Lublinie, marzłem nakwaterze pod Białym Koniem.Smutne tam przebudzenie, gdzie arabeski po szybach, asople u drzwi, smutne przebudzenie, przykra toaleta, a cóż dopiero jaka bądz praca!? Francuzipletą o poetach, co gdzieś pod strychem grzali się własną fantazją.Ja takim zjawiskom niewierzę.Zimno chwyta duszę pierwej niż ciało.W zimnej izbie nie ma mędrca.Pózniej w Wilnie w dużych pokojach pustych, gdzie mnie ukrył poczciwy MichałMinejko, i swędu nie było.Długie tam były dnie i nocy moje.A teraz, w Eisenach, tracępłaszcz i znowu staję oko w oko z moim wrogiem, z zimnem.Można sobie wystawić, w jakim humorze wyszedłem ze salonu, i kiedy klnę różnymijęzykami, spotykam Onufrego.Wtedy, wyznaję ze wstydem, wyznaję ze szczerym żalem,uderzyłem niewinnego, uderzyłem mocno pomimo przekonania, że on nie mógł czekać namnie z końmi w Gotha, że nie on winien, iż zaspałem w niemieckich puchach, że pieszopodróżowałem i że płaszcz straciłem.Trzeba było zemścić się, zemściłem się na niewinnym.Wierzcie mi, moi Państwo, że tej czynności przebaczyć sobie nie mogę.Zła to zawsze sprawa słabszego z mocniejszym.I nie każdy mocniejszy, tak jak ja w tymrazie, wyrzuca sobie popełnioną niesprawiedliwość.A choćby ją sobie i wyrzucał, czyliż jegożal, jego zgryzota sumienia zagoi ranę, którą w drugim sercu wyżarła zjadliwa trucizna-niesprawiedliwość.Przejdzmy myślą nasze życie; wszystkie w nim zawarte cierpieniaprzeszły w mniej więcej żałosne wspomnienia, ale niesprawiedliwość doznana choćby to wdziecinnym wieku, choćby za fraszkę, pozostaje zawsze świeżą boleścią, zawsze zarodemgoryczy, która się rozlewa przy każdej sposobności.Jest ona w duszy jak owa plama wilgocina murze, trwa ciągle, lubo nikt nie wie, kiedy i skąd uzbierały się krople, co ją utworzyły.Są85niesprawiedliwości, które na nas spadają jak piorun, jak owe uderzenie Onufrego, od osobydo osoby, ale są i niesprawiedliwości ciągle, powoli nas otaczające, niesprawiedliwości, którejakiś fatalizm zamknięty w naszej indywidualności zdaje się ściągać na nas.Ileż to razy dysekowałem moralnie sam siebie, porównywałem z drugimi, starałem siędociec, dlaczego zawsze od wszystkich prawie zle byłem zrozumiany.Każde moje słowonajprostsze, najwyrazniejsze w najobojętniejszej rozmowie, przybierało w drugiego pojęciuznaczenie inne, jak miało w istocie, a zawsze cierpkie, zawsze ubliżające.Listy moje, zwykleniedbale pisane, stawały się dla mnie powodem niejednej głębokiej boleści, bo podpadałyrozbiorowi jakby jakie enigmatyczne zadania, tłumaczono je, a zawsze na złe, nigdy na dobre.A jednak wadą moją jest i było, że głośno myślę, że zdanie moje otwarcie powiadam, alezawsze więcej, by je poddać dyskusji, niż żeby nim wyrokować.Otwartości świat niepojmuje, tylko u głupiego, u rozumnego zaś bierze zawsze za dobrze wyrachowaną larwę.Wyrzec się wdzięczności można, każdy rozsądny człowiek powinien jej nawet unikać.Urazęprzebaczyć można, nawet zapomnieć.Ale zawsze, nieustannie, najczystsze zamiary,najgorliwsze usługi, najniewinniejsze słowa widzieć przekręcone, w truciznę zmienione, i niebyć w stanie wyszukać w sobie przyczyny, to musi koniec końców obudzić wiarę w jakiśniezłomny fatalizm.To może odtrącić od tego świata, który mnie nie chce.Mało, mało trzechmurów między mną a ludzmi, abym mógł używać tej spokojności, która jest jedynym moimcelem, tego szczęścia, którym mnie Bóg w domowym zakresie obdarzył.Połamałem mojepióro autorskie nie, jak mniemano, dla równie złego jak głupiego artykułu bezimiennieogłoszonego, bo autor przedał się obcej nieprzyjazni, i to nieprzyjazni za przyjazń, za ważnąnawet usługę.Porzuciłem urząd, gdzie moja miłość własna mogła była ulec chęci ścigania zapopularnością.Starałem się, jednym słowem, zostać i zostałem głupim dla świata.Ukryłemsię w cieniu głupoty przed cięciem, a jeszcze nieznośniejszym brzękiem człowieczychkomarów, trutniów i bąków a jednak i w tym gęstym cieniu nie mogę uniknąć zetknięcia sięze światem, które staje się zawsze dotknięciem elektrycznego druta przykrym, a często ibolesnym.Oskarżać świat cały szaleństwo, oskarżać siebie niesłuszność.Dalej więcmilcząc i nie myśląc, dalej po ostrej drodze, wypchnięty pielgrzymie! Każdy dojdzie kiedyśdo swego Eisenach, ale czy płaszcz znajdzie, to wielkie pytanie.Skończyłem smutną historię mojego białego płaszcza.A teraz powiem, jak podobnośprzyrzekłem, co się działo w Galicji 1809 r [ Pobierz całość w formacie PDF ]