RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.”- Wydaje mi się, że führer już nie wróci i Poloki tu już zostaną - powiedziała Świętkowa.– Może znowu nastaną dobre czasy i zaczną się niedługo też i cuda.Muszę odnaleźć stare poświęcone obrazki Mat­ki Boskiej.Choroby chodzą po ludziach, toteż mogą się przydać.Muszę też jeszcze mieć gdzieś puszkę Sprühfixu.Jakiś gość z Chorzowa przejął sklep od Linsa i taką brudną budę, jak była, otworzył - powiedziała Świętkowa.- Mógłby to przynajmniej z zewnątrz trochę pomalować.I tu można się było przekonać, jaki to był ten Lins: znaleźli u niego cały skład tej brunatnej gorzały.Po­lak latami ją sprzedawał, a zapas się nie zmniejszał.A co się stało z Linsem? Znaleźli go pod płotem, dwanaście kul na wylot, a w plecaku sześć wielkich suchych kiełbas, zapakowanych w gazetę.Brunatna gorzałka w rękach Polaka była kokosowym intere­sem.Kupowały ją baby, gdy się zwiedziały, że można z niej robić piękny likier, wbijając do środka jaja i cukier.Lwowiak postarał się Detlevowi o posadę w Mysło­wicach.Ale w sześć lat po wojnie schwytano Hübnera na kradzieży większego kalibru.Lwowiakowi było to na rękę, był teraz mniej skrępowany przy Tekli.Hüb­ner i tak go za drogo kosztował: żarł jak wieprz.Bez wielkiego certolenia wlepili Hübnerowi trzydzieści pięć lat z możliwością zamiany na kolosalną grzywnę w wysokości 450 000 złotych.Świętkowa wyrywała sobie włosy i beczała dzień i noc.Zamawiała w kościele msze „na szczególną in­tencję biednego więźnia”.Sprzedała wszystko, co mia­ła, i zachowała jeno to, co miała na sobie i dwie zmia­ny bielizny pościelowej.W piątek capnęła Świętka w taborze i zabrała mu wypłatę.Wrzucała każdą zło­tówkę do blaszanej skrzynki po piernikach, którą ukryła w piwnicy pod kamieniem.Zebranie potrzebnej sumy było równie nieosiągalne co gwiazdy na nie­bie.Gdy wszystko sprzedała, miała dopiero 720 złotych.Wstawała teraz codziennie o drugiej rano, piekła kołaczki po dwadzieścia złotych sztuka.Czysty zysk pięć złotych, nie licząc roboty.Nim handlarki otworzyły stoiska, ona już była na miejscu i sprzedawała kawę w blaszanych garnczkach: osiem złotych za kubek, zysk dwa złote.Do tego kołaczki.O szóstej otwierała stoisko z warzywami i sprzedawała do jedenastej jarzyny.To były najlepsze godziny sprzedaży.Potem pędziła do domu, trzy kilometry na piechty, warzyła prędko zacierkę, stawiała żelazny garniec na wózek dziecięcy i pędziła te trzy kilometry nazad, sprzeda­wała zupę, dopóki handlarki nie opuściły targu.Wie­czorem pracowała w ogródku i sama uprawiała wa­rzywa, tyle ile tylko chciało rosnąć.Po pracy w og­ródku skubała jeszcze dla ludzi pierze albo szła zabi­jać drób dla handlarek.Świętek musiał sam rychtować sobie jedzenie.Najczęściej nadrobił ino starego chleba w gorącej wodzie, dołożył trochę tłuszczu, czosnku i soli i usmażył sobie kartofli.Począwszy od dziewiątej co trzy minuty głowa jej przekrzywiała się na bok, zaczynała chrapać, budziła się nagle, zasypia­ła znowu i spała aż do jedenastej na stołku, budząc się o drugiej i wszystko zaczynało się od nowa.- Zaro­bek dzienny około trzystu złotych, czasem nawet wię­cej.Do tego dochodziła pensja Świętka.Jeśli nie uda­ło się jej być w niedzielę o piątej na mszy, szła do kościoła w ciągu tygodnia, ojczenasz odmawiała już po drodze, żeby nie tracić czasu, i dawała trzydzieści złotych na ofiarę, żeby jej dobry Pan Bóg nie zaliczył tego grzechu.Świętkowi przydzielała co tydzień pięć­dziesiąt gramów tabaki.Miał jeszcze dwie wyjściowe koszule i trzy pary skarpet, które musiał sam cerować.Co dwa tygodnie robiła w nocy pranie w rozcieńczo­nym ługu i dlatego musiała dłużej wyżymać rękami bieliznę.Tekla mieszkała u lwowiaka i było jej dobrze.- A cóż to pomoże Dętkowi, że ja się tu będę martwić? - powiedziała.- Jeśli będę przysparzała sobie trosk, to dostanę zmarszczek, a jak on wróci, będę wygląda­ła jak stara baba!W niedzielę Świętkowa pojechała na wieś, przytaszczyła na plecach miech zboża i odprzedała go z zy­skiem dwustu złotych.I pewnego dnia cel został osią­gnięty: do sumy 450.000 złotych brakowało jej tylko sto złotych, które pożyczyła od Tekli.- Zostaw, mamo! Nie musisz się tym wcale kłopo­tać.Oddasz mi, jak będziesz miała - rzekła Tekla.Gdy Hübnera zwolnili, Świętkowa usiadła na stoł­ku, ręce złożyła na podołku i wielka radość ją naszła.- Wiem teraz, dzioucha, że nie żyłam po próżnicy.Żeby mu tylko włosy tak pięknie odrosły jak dawniej.- Załamała się tak, że musieli ją zanieść do łóżka.Męczyła się jeszcze trzy tygodnie.Ręce jej zesztywniały i Świętek musiał ją karmić zacierką.Dwa razy w tygodniu przychodziła Tekla, a gdy raz otwarła drzwi, Świętkowa wyjrzała z łóżka i rzekła: - Kto to przyszedł? Czy to ty, Michcia? - Jej oczy stały się przejrzyste jak woda i mokre, aż Tekla uderzyła w la­ment: - Jezus, Maria! Teraz nasza mama straciła je­szcze wzrok i nie poznaje mnie.A może mnie już i nie usłyszy albo w ogóle straciła rozum.Mamo, to ja, Te­kla! Pożyczyłam ci jeszcze przed śmiercią pieniądze, mamo! - Wezmę najlepiej od razu firanki do prania, bo jeszcze przyjdzie Hejdla i przeszachruje je komu.Za firanki dostała dwieście złotych.- Nie chcą wię­cej dać za stare rzeczy, Detek! Mama je sama wyheklowała, ale dwiesta złotych zawsze to lepsze niż nic.Pewnego piątku o jedenastej zmarła Świętkowa.Świętka nie było w pracy, od dwóch dni błąkał się jak pies po ulicach.Blaszkowej z ich domu udało się je­szcze posłać po farorza, aby udzielił ostatniego na­maszczenia, co zapłaciła z własnej kieszeni.Gdy Świętek wrócił do domu, począł krążyć po iz­bie, potem bez kapelusza wybiegł na dwór i znowu za­czął się błąkać po ulicach.Gdy spotkał Heidenbrinka, który żył wyłącznie z handlu i nie chodził już do pra­cy, sprzedał mu wszystko, co jeszcze było w mieszka­niu.Niech sobie to weźmie, powiedział mu Świętek, drzwi stoją otworem.A tę jupę może sobie od razu wziąć.Był tam kredens kuchenny, sto razy malowany i z zaokrąglonymi od farby kantami, szyby też zama­lowane.Ponadto stary stół obity linoleum, do tego dwa stołki.Krzesło, komoda, ławka pod piecem, ryczka, dwie kołdry i dwa zegłówki, w połowie puch, a w po­łowie pierze.Niech tylko Świętkowi da wartko go­rzały lub pieniędzy na nią, w komorze są jeszcze roz­maite przybory.Heidenbrink poszedł z nim do szynkarza i kupił mu litr brunatnej gorzały i parę butelek wina.Świętek ka­zał sobie to zawinąć w papier pakunkowy i szybko poszedł przez łąkę w kierunku hałd.Podczas pogrzebu stał za murem cmentarnym.Te­kla zobaczyła go poprzez czarną woalkę i dała Hübnerowi znak: - O Jezusie, nasz ojciec jest tam! Stań tak, żeby go nikt nie zobaczył, bo skompromituje całą na­szą rodzinę.Znowu jest pijany.- Proboszcz Urban przemówił nad trumną, nie wypominając nikogo, bo nie znał Świętkowej.Brat Stanika przyszedł w zastęp­stwie brata.Jankowski stał z tyłu, bez słowa.Obie córki wypłakiwały sobie oczy.Po pogrzebie przeszły obok siebie, jakby się nie znały, bo Hejdlę brała złość, że się spóźniła i Tekla zdążyła jej sprzątnąć sprzed nosa firanki.Heidenbrink zaś klął, ile wlezie, bo gdy w dwie godziny po transakcji przyszedł po rzeczy, brakowało już jednej kołdry i zegłówka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl