[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Debora długo na mnie patrzyła, aż wreszcie wstała.- Niech ci będzie - powiedziała.- Ale w razie czego zawsze możesz na mnie liczyć.-Odwróciła się i wyszła.Przez resztę dnia czułem się, jakbym brnął w szarej zupie, i kiedy w końcu wróciłem doRity, zupa zestaliła się w galaretę, która odcięła mnie od reszty świata.Nie wiem, co jedliśmy nakolację, nie wiem, czy ktoś coś mówił.Mogłem tylko nasłuchiwać jednego jedynego dzwięku:tupotu powracającego pędem Pasażera.Nadaremnie.Dlatego też przez resztę wieczoru dryfowałemna autopilocie i w końcu poszedłem do łóżka, wciąż bez reszty zaprzątnięty Tępym PustymDexterem.Sporym zaskoczeniem było dla mnie to, że ludzie, nawet półczłowiek, jakim się stawałem,nie zapadają w sen automatycznie.W swoim poprzednim wcieleniu, Demona Dextera, spałemdoskonale i zasypiałem bez trudu, wystarczyło położyć się, zamknąć oczy i pomyśleć: Trzy dwajeden start.Czary - mary i lulu.Nowy Model Dextera nie miał tyle szczęścia.Przewracałem się z boku na bok, nakazywałem swojej żałosnej osobie natychmiast zasnąć,bez żadnych ale, i wszystko na nic.Nie mogłem spać.Mogłem tylko leżeć z szeroko otwartymioczami i zastanawiać się dlaczego.Noc ciągnęła się w nieskończoność, a wraz z nią straszne, ponure rozmyślania.Czy przezcałe życie wprowadzałem sam siebie w błąd? A jeśli nie byłem Dzielnym DexteremRozpruwaczem i jego Chytrym Pomocnikiem Pasażerem? A jeśli tak naprawdę byłem tylkoMrocznym Szoferem, który dostał małą izdebkę w pałacu w zamian za wożenie swojego pana naumówione wizyty? I skoro nie potrzebowano już moich usług, kim zostanę teraz, kiedy szef sięwyprowadził? Kim byłem, jeśli już nie sobą?Myśli dalekie od radosnych nie poprawiły mi humoru.Nie pomogły też zasnąć.A żeprzewracanie się z boku na bok męczyło mnie, ale nie zmęczyło, przerzuciłem się na kiwanie ikołysanie, z tym samym mniej więcej skutkiem.Koło wpół do czwartej nad ranem musiałemprzypadkiem odkryć właściwą kombinację bezsensownych ruchów, bo wreszcie zapadłem wpłytki, męczący sen.Obudziło mnie skwierczenie i zapach smażącego się bekonu.Zerknąłem na zegar - ósmatrzydzieści dwie.Tak pózno jeszcze nigdy się nie obudziłem, no ale była sobota.Rita pozwoliła midłużej pobyć w stanie przygnębiającej nieświadomości.A teraz wynagrodzi mój powrót na jawęobfitym śniadaniem.Juhu.Zniadanie rzeczywiście trochę mnie pokrzepiło.Trudno podsycać w sobie porządną,głęboką depresję i poczucie kompletnego braku własnej wartości, kiedy jest się najedzonym, idałem za wygraną w połowie przepysznego omletu.Cody i Astor naturalnie nie spali już od ładnych paru godzin - w sobotę rano mieli prawonieograniczonego dostępu do telewizora i zwykle wykorzystywali to, by oglądać kreskówki, którenie mogłyby powstać przed odkryciem LSD.Nawet mnie nie zauważyli, kiedy chwiejnieprzeszedłem obok nich do kuchni, i podczas gdy wgapiali się w gadające sprzęty kuchenne, jaskończyłem jeść śniadanie, wypiłem ostatnią kawę i postanowiłem dać życiu jeszcze jeden dzień nato, żeby wzięło się w garść.- Lepiej? - spytała Rita, kiedy odstawiłem kubek po kawie.- Omlet był palce lizać.Dziękuję.Uśmiechnęła się i zerwała z krzesła, żeby cmoknąć mnie w policzek, po czym wrzuciławszystkie naczynia do zlewu i zaczęła zmywać.- Pamiętaj, obiecałeś, że dziś rano zabierzesz gdzieś Cody'ego i Astor - usłyszałem przezszum wody lejącej się z kranu.- Tak obiecałem?- Dexter, wiesz, że mam przymiarkę.Do sukni ślubnej.Już dawno cię uprzedzałam, a typowiedziałeś, że nie ma sprawy, popilnujesz dzieci, kiedy ja pójdę na przymiarkę do Susan, apotem muszę jeszcze wpaść do kwiaciarni i obejrzeć parę bukietów, nawet Vince chciał pomóc,podobno ma jakiegoś znajomego?- Wątpię - mruknąłem, myśląc o Mannym Borąue.- Nie Vince.- Ale nie skorzystałam.Myślę, że dobrze zrobiłam?- Doskonale - odparłem.- Mamy tylko jeden dom do sprzedania.- Nie chciałam zrobić mu przykrości i nie wątpię, że ten jego znajomy jest świetny, alekwiaty od zawsze kupuję u Hansa i serce by mu pękło, gdybym te na ślub zamówiła gdzie indziej.- W porządku - powiedziałem.- Wezmę dzieci.Liczyłem na okazję, by poważnie zająć się swoim osobistym nieszczęściem i znalezć jakiśpomysł, jak zabrać się do rozwikłania problemu nieobecnego Pasażera.A gdyby nic z tego niewyszło, miło byłoby choć trochę zrelaksować się, może nawet odespać zarwaną część nocy, bo toprzecież moje święte prawo.W końcu była sobota.Jak wiadomo, wiele powszechnie szanowanych religii i związkówzawodowych zaleca, by dzień ten poświęcić na relaks i rozwój osobisty; na oderwanie się odgorączkowej bieganiny, zasłużony wypoczynek i rekreację.Dexter jednak ostatnio robiłpraktycznie za męża i ojca, co, jak się przekonywałem, zmienia wszystko.A skoro Rita rzuciła sięw wir przygotowań do ślubu i śmigała to tu, to tam jak tornado z blond grzywką, mnie niepozostawało nic innego, jak tylko zgarnąć Cody'ego i Astor i dać im odetchnąć od tego chaosu przyjakimś zajęciu uznanym przez społeczeństwo za stosowne dla dorosłych i dzieci.Po wnikliwym przestudiowaniu wszystkich możliwości, zdecydowałem się na MuzeumNauki i Planetarium w Miami.Pełno tam będzie innych rodzin, co mnie pozwoli zachowaćkamuflaż, a dzieciom zacząć pracować nad swoim.Skoro zamierzały wstąpić na Drogę Mroku,musiały powoli oswajać się z myślą, że im bardziej jest się nienormalnym, tym ważniejsze, bysprawiać wrażenie normalności.A w wypadku naszej trójki trudno o coś bardziej normalnie wyglądającego od wizyty wmuzeum z Kochającym Papciem Dexterem.Miało to jeszcze jedną niebagatelną zaletę - to było DlaNich Pożyteczne, duży plus, bez względu na to, jak silnie wzdrygali się na tę myśl.Dlatego obiecałem wirującej Ricie, że bezpiecznie wrócimy na kolację, zapakowałem naszątrójkę do mojego samochodu i ruszyłem autostradą numer 1 na północ.Przejechałem przezCoconut Grove i tuż przed Rickenbacker Causeway skręciłem na parking muzeum.Jednak nieznaczyło to, że dalej poszło jak z płatka, co to, to nie.Cody wysiadł i stanął na parkingu jak słup.Astor chwilę patrzyła na niego, po czym odwróciła się do mnie.- Po co tam idziemy? - spytała.- %7łeby się czegoś nauczyć - wyjaśniłem.- Błe.- Wykrzywiła się, a Cody pokiwał głową.- Ważne jest, żebyśmy spędzali czas ze sobą - dodałem.- W muzeum? - rzuciła Astor.- %7łałosne.- Aadne słowo - stwierdziłem.- Gdzie je podłapałaś?- Nie idziemy - zdecydowała.- Chcemy coś robić.- Byłaś kiedyś w tym muzeum?- Nie - powiedziała, przeciągając słowo do trzech pełnych pogardy głosek tak, jak tylkodziesięciolatki potrafią.- Cóż, może będziesz zaskoczona - zauważyłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]