RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na początku myślałam, że nawet jeżeli jest to jakiś wzór, to nie znajduję się wystarczająco wysoko, żeby dojrzeć jego kształt.Kiedy jednak zaczęłam się przyglądać przenikają­cym się kolorom, połączeniom poszczególnych ścian two­rzących podstawę, rozpoznałam znany mi symbol - znaleziony na bardzo starym pergaminie przechowywanym w bibliotece klasztornej.- Ogólny zarys przedstawiał skrzydlatą istotę, nie był to jednak ptak ani żaden z uskrzydlonych potworów, które mieli w swoich herbach lordowie z Dales.Rozłożone skrzydła - jedno znajdowało się bardzo blisko ściany, na którą się wdrapałam - były błękitne.Ten kolor dodał mi otuchy.Dobrze wiedziałam, że wszelkie miejsca zamie­szkane przez Dawnych Ludzi i charakteryzujące się tym kolorem Mocy były nieszkodliwe dla mego rodu.Pomiędzy skrzydłami znajdowała się kula wyznaczająca środek labiryntu.Jarzyła się złotobursztynowo.Wokół niej widniały inne, błyszczące drogimi kamieniami wzory ukła­dające się w kształt podwójnej korony znajdującej się po obu stronach bezgłowego tułowia.Im dłużej przyglądałam się wzorowi, tym stawał się wyraźniejszy, kolory dosłownie raziły oczy.Zachwiałam się na szczycie ściany.Chociaż byłam tak bardzo zmęczona, znajdowałam się pod wpływem silnego czaru.Nic po­trafiłam zawrócić i odejść.Zacisnęłam dłonie na Gryfie, oczekując, że za chwilę rozbłyśnie czerpiąc Moc z tego, na co spoglądałam.Byłam jednak zbyt zmęczona, za bardzo wyczerpałam swe siły w jaskini i kula nie zajaśniała.Jeżeli znajdowałam się pod działaniem czaru, to ów czar nie tylko mnie zatrzymał, ale także przyciągał.Kierowała mną nieznana obca siła.Nie było to jednak ani dziwne, ani przerażające.Droga z jednej płaszczyzny na drugą była dziwnie skomplikowana, czasami poruszałam się po łuku, czasem cofałam lub szłam po kwadracie albo wykonywałam nie­zrozumiały zakręt.W pewnym momencie zaczęłam się śmiać wyobrażając sobie, jak moje ruchy wyglądają dla ewentualnego widza.Poruszałam się niczym podczas rytual­nego tańca, podobnego do tego, jaki tańczyłam w Dales podczas uroczystych zebrań.Do tym, do przodu, w bok, prosto - moje stopy poruszały się z trudnością, czasem nie mieściły się pomiędzy poszczególnymi ściankami.W końcu minęłam kolejną ścianę i znalazłam się w złotym środku.Nie wiedziałam jeszcze, jak było to ważne.Jasne promienie rozbłysły otaczając mnie nieprzejrzystym welonem.Stworzyły zasłonę, ale nie starałam się jej od­sunąć.Dotarłam do miejsca, na którym powinnam się znaleźć, stąd nie było już żadnej drogi.Poczułam ogromne zmęczenie, uklękłam na posadzce, a potem położyłam się.Chciało mi się pić, byłam głodna i przerażona.Tutaj nastąpi mój koniec - nie było już nadziei na dotarcie do mego świata.Zwinęłam się w kłębek w złotym kręgu, niczym małe, szukające ochrony dziecko.Przestałam myśleć, zniknął strach, przeminęło zdumienie.pamięć.Sennie i beznamiętnie patrzyłam na gęstniejące złote światło.Teraz nie widziałam już nawet niskiej otaczającej mnie ściany.Światło falowało, wirowało coraz szybciej i szybciej.Poczułam zawrót głowy i zamknęłam oczy.Przez chwilę otoczyła mnie fala chłodu, lodowatego zimna, tak ostrego, że krzyknęłam.A potem poczułam przerażenie, że znajduję się w miejscu.gdzie nie powinien przebywać ktoś z mojej krwi.Leciałam przez ową pustkę, byłam popychana i ciągnięta.Czułam to wszystko.Przera­żenie przed nicością zapanowało nad wszystkim, wydarło mi moją osobowość.Przestraszona uciekłam w głęboką ciemność i straciłam przytomność.Otworzyłam oczy.Złota świetlista zasłona rozwiała się całkowicie.Czułam promienie słońca, grzały mnie przez pancerz paląc niemiłosiernie.Usiadłam.To nie było dzienne światło wpadające przez otwór w dachu.Nie znajdowałam się już w kolistej komnacie - znowu byłam na wolnym powietrzu!Czy śniłam? Uszczypnęłam się mocno - poczułam ból, ale otoczenie nie uległo zmianie.Żadnych skalnych ścian, jedynie kępki ostrej trawy i krzaki.W pobliżu na gałęziach drzewa przysiadło stado ptaków, dziobały czerwone jagody, kołysząc przy tym wszystkimi liśćmi.Bardzo wolno, bojąc się przerwać ów czar.tym razem miły.odwróciłam głowę.Nie, to nie była pustynna kraina.Widziałam jakieś ruiny.Stały w pewnej odległości, ale nawet stąd widziałam, że od dawna musiały być opuszczone.Kamienie obrosły mchem, a na jednej z wież w miejscu, gdzie zazwyczaj stawiało się proporzec, rosło małe drzewko.W jaki sposób się tutaj znalazłam?Było mi wszystko jedno.W tej chwili najbardziej przy­ciągały mnie jagody.Znałam je.Już wielokrotnie takie zbierałam.robiłam z nich dżemy.W Dales nigdy jednak nie wyglądały tak pięknie, nie były tak ogromne ani tak dojrzałe.Ich słodko-kwaśny smak powinien ochłodzić moje suche gardło.Zaczęłam się czołgać do krzaka, nie byłam pewna, czy mam wystarczająco dużo siły, żeby stanąć na równe nogi.Ptaki spłoszyły się i odfrunęły krzycząc gniewnie.Zbie­rałam owoce w dłonie i wpychałam do ust zaspokajając głód i pragnienie.Jadłam bezmyślnie, na nic nie zwracając uwagi.Jeśli to był sen, byłby jedynym, podczas którego udało mi się najeść do syta.Gdy zaspokoiłam pierwsze pragnienie i głód, bacznie rozejrzałam się wokoło.Krzaki, z których zrywałam owoce, posadzone w równych szeregach, kiedyś musiały stanowić fragment czyjegoś ogrodu, obecnie jednak były bezładną plątaniną gałęzi.W pobliżu rosły podobne rzędy owocowych drzew.Wśród gałęzi widoczne były różowe zalążki owoców.Te rośliny także pochodziły z Krainy Dales i stanowiły bogactwo tej ziemi, chronione i uprawiane z największym poświęceniem.Kiedyś musiał być to sad.Popatrzyłam na mury i na potrójną wieżę.Z pewnością należały do warowni.W za­myśleniu (w pełni najedzona) wstałam, zastanawiając się, w jaki sposób tutaj się dostałam.Kiedy otworzyłam oczy, leżałam - tam!Zawróciłam i podeszłam do kamiennej, porośniętej mchem skały.Warstwa porostu była pognieciona i po­rwana.Wylądowałam tutaj z gwałtownym impetem.Uklęk­nęłam i zerwałam resztę mchu.W miejscu, gdzie przedtem znajdowała się moja głowa, był wyryty symbol kuli z roz­postartymi skrzydłami.Przysiadłam na piętach i spróbowałam logicznie myśleć.Zasnęłam lub straciłam przytomność głęboko pod powierz­chnią ziemi.Byłam zwinięta w kłębek w środku trój­wymiarowego symbolu, takiego samego, jak ten wyrzeźbiony w kamieniu.Później.ile czasu minęło?Spojrzałam w górę na niebo.Z położenia słońca wynikało, że jest to późne popołudnie.Tego samego dnia? Następnego? A może upłynęło znacznie więcej czasu? W żaden sposób nie mogłam tego określić.Nie mogłam jednak zaprzeczyć, że coś przeniosło mnie z jaskini na zewnątrz, ratując jednocześnie moje życie.Nie byłam pewna, czy był to świadomy czyn nieznanej silniej­szej inteligencji, czy też może bezwiednie udało mi się znaleźć w takim układzie czarów, który zadziałałby dla każdego.Ta teoria wydawała się nader prawdopodobna, a także o wiele bardziej uspokajająca.Myśl, że znajdowałam się pod obserwacją, że miał na mnie wpływ ktoś z Dawnych Ludzi, spowodowała, że pomimo upału przeniknął mnie dreszcz.Tak więc - teraz już nie było ważne, w jaki sposób - wydostałam się ze skalnej komnaty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl