[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Proszę, proszę, niech pan wejdzie - powiedziała zachęcająco.- Tylko ostrożnie, niech pan nie nadepnie na coś, niech pan uważa na królika.Bieżan, otworzywszy usta dla przedstawienia się i zadania pytania, żadnego głosu z siebie nie wydał.Mieszkanie było niewielkie i prawie w całości widoczne.Poza normalnym wyposażeniem znajdowała się w nim potężna osiatkowana klatka, w której siedziały dwa średnie psy i widać było, że jest im raczej ciasno, pod pięknym, zabytkowym stołem kicał majestatycznie królik rozmiarów wręcz nadprzyrodzonych, na stole stało akwarium z jedną, wyjątkowo dużą złotą rybką, w rybkę wpatrywały się bez mrugnięcia dwa koty, jeden pers, którego mamusia popełniła w życiu jakiś mezalians, i jeden zwykły dachowiec w trzech kolorach, szaro-biało-rudy.Jakby mało było tej menażerii, na telewizorze tkwiła klatka z kanarkiem.Nic jeszcze nie powiedziawszy, Bieżan pomyślał, że pani Kapadowska musi być nienormalna, i zdążył się zdziwić, że u niej nie śmierdzi.A powinno.Pani Kapadowska ostrożnie postawiła wygrzebanego żółwia na podłodze.- Nie znam się na królikach - oznajmiła z zakłopotaniem.- Ale wydawało mi się, że powinien zażyć trochę ruchu, więc wypuściłam go i zamknęłam psy, bo drugiego już kiedyś zeżarły.- Królicze mięso jest zdrowe - odparł Bieżan bezmyślnie i poczuł, jak mu się robi gorąco.Chyba też zwariował na poczekaniu, atmosfera musiała tu być zaraźliwa.- Widocznie one o tym wiedzą - zgodziła się pani Kapadowska, z uwagą obserwując poczynania żółwia.- Nie wiem, gdzie on chce nocować.Proszę, niech pan usiądzie, będę spokojniejsza, jak pan przestanie deptać.Pan w ogóle do mnie? Słucham.Bieżan posłusznie usiadł przy zabytkowym stole, była to bowiem jedyna możliwość.Złotą rybkę miał przed nosem.Zasłaniał ją nieco puszysty koci ogon.- Pani Ewa Kapadowska? - powiedział z wysiłkiem.- Policja.Komisarz Edward Bieżan, proszę, moja legitymacja.- Coś zrobiłam? - zainteresowała się pani Kapadowska, z roztargnieniem spoglądając na dokument.- A, prawda, już tu był pański kolega.Jeśli ktoś kogoś przejechał, to nie byłam ja, tu mam świadków.Kanarek, jakby dla potwierdzenia, zaćwierkał i przygotował się do śpiewu, pani Kapadowska przypomniała sobie, że na noc należy go przykryć, i zaczęła szukać odpowiedniej szmaty.Bieżan skupił wszystkie siły.- Otóż to - rzekł, starając się o ton energiczny i sam oceniając go jako raczej rozpaczliwy.- Pani samochód o godzinie osiemnastej szesnaście wyjechał z szosy na Kon-stancin-Jeziorną i pojechał w kierunku Warszawy.To jest fakt stwierdzony.Zeznała pani, że nie opuszczała pani domu.Jak pani to wyjaśni?- Nijak - odparła pani Kapadowska.Przykryła kanarka i również usiadła przy stole, odsuwając sobie sprzed twarzy kota.- W ogóle nie rozumiem, co pan mówi.Mój samochód sam nie jeździ, a jeśli nawet, to nie najlepiej mu to wychodzi.Raz spróbował, bo nie zaciągnęłam hamulca i od razu trafił w drzewo.Teraz już mogę panu porządnie opowiedzieć, co robiłam, bo jak pański kolega tu był, jeszcze się organizowałam i źle mi się rozmawiało.Proszę bardzo.Chce pan?Bieżan chciał.Miał wielką nadzieję, że w trakcie opowieści podejrzanej zdoła odzyskać pełnię równowagi.Cofnął nieco nogi, czując na nich żółwia, łypnął okiem na królika i skupił się służbowo.- O drugiej - powiedziała pani Kapadowska - wracałam z Żoliborza i wstąpiłam do znajomych.Na swoje nieszczęście.Znajomi wyjechali do Austrii na narty, mamusia znajomych, też ją znam, w dwie minuty po moim przyjściu dostała ataku serca.Pogotowie zabrało ją o czternastej trzydzieści pięć, stąd wiem, że pogotowie zapisało godzinę.Te wszystkie zwierzęta to nie moje, chociaż też znajome, tylko ich.To co miałam zrobić? Nie mogłam zamieszkać u nich, wygarnęłam całą menażerię i przywiozłam do siebie i jeszcze po drodze wysypało mi się pożywienie dla rybki, nie wiem, co ona jada.Ukopać jej robaków.? Złota, nie złota, ale jednak ryba.? Tu w domu byłam za dwadzieścia czwarta, to wiem od sąsiadki, spotkałam ją na dole i pomogła mi, patrzyła na zegarek, bo o czwartej miała gościa i śpieszyła się, żeby zdążyć.Jeszcze w windzie mówiła, że chyba wcześniej nie przyszedł i pod drzwiami nie stoi [ Pobierz całość w formacie PDF ]