[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To samospełniające się proroctwo.Mówisz o braku szczęścia, a sam jesteś najgorszą rzeczą, jaka mi się przytrafiła.- Wiesz, że to nieprawda.- On chce, żeby mi było przykro z powodu Geralda - powiedziała.- Szaleństwo Geralda ma być przypuszczalnie spowodowane przez prześladujący mnie „pech”.- Edie ma najgorszy rodzaj pecha - wyjaśnił Cooley.- Na szczęście, jest dosyć rzadki.Osiągając odpowiedni poziom, ujawnia w otaczających ludziach to, co jest w nich ukryte.Ona zawsze jest w oku cyklonu.- Niestety - stwierdziła Edie z sarkazmem - nie potrafię sprowadzić niepowodzenia na lana.Jeszcze nie.Chaos łyknął piwa i zastanowił się.Między tymi ludźmi istniała zażyłość tego rodzaju, że jej szamotanina nie wydawała niczym innym jak grą, flirtem.A może mylił się, traktując to zbyt Poważnie? To jest ich świat, przypomniał sobie.- Okay - rzekł Cooley.- Zapomnijmy na chwilę o szczęściu Edie.Pogadajmy o twoim.- Moim? - spytał Chaos.- Taaa.Myślałeś już o poddaniu się testowi? Im wcześniej, tym lepiej.- Nie mam szczęścia - powiedział Chaos.- Ani pecha.Idę, dokąd idę, i robię to, co robię.Szczęście nie ma z tym nic wspólnego.Cooley roześmiał się.- Cudownie! Lecz nauka mówi nam, iż szczęście jest wszędzie - czy zdajemy sobie z tego sprawę czy nie.I obawiam się, że w twoim przypadku widzę pewne oznaki niepowodzenia.Nawet nie tak bardzo ukryte, jak w niektórych rozwiniętych przypadkach, nie zauważonych z powodu braku kontekstu.Nie, pomyślał Chaos, nie poddam się tak łatwo lokalnemu nonsensowi.Cooley kontynuował swoją myśl.- Zastanawiam się, czy możesz sobie pozwolić na pogorszenie swej sytuacji siedzeniem w przytulnym gniazdku z Edie?- Wybaczcie - odezwała się Edie, wstając.- Robi mi się niedobrze.- Co właściwie o mnie wiesz? - spytał Chaos.- No cóż, zobaczmy - na twarzy Cooleya ukazał się nad wyraz szeroki uśmiech.- Po pierwsze, jest samochód, który zostawiłeś na autostradzie.Przypadkowo nie działający samochód.Dokąd byś nim zajechał? Kiepska sprawa, jeśli chodzi o to, dlaczego przestał działać.Powiedziałbym, że stracić w ten sposób auto to naprawdę pech, albo i naukowy cud.A potem ta twoja biedna, zeszpecona dziewczynka; chociaż, przyznaję, całkiem dobrze to znosi, jeśli wziąć pod uwagę wszystkie okoliczności.A wreszcie i twoje imię.Chaos.Nie jest prawdziwe?- Sądzę, że nie.- I nie pamiętasz tego prawdziwego, co?- Nie.- Nie pamięta swego imienia - w moim senniku oznacza to pech.Ale jest więcej rzeczy, jakich nie pamiętasz, pochodzących ze snu.Kobieta, o którą się martwisz.Chaos drgnął.Czyjego sny wyciekają aż tak daleko? Unikał wzroku Edie.- Mam ciągnąć dalej? - spytał retorycznie Cooley.- Moim zdaniem przybyłeś z tak popierdolonego miejsca, że wszystkie swoje problemy traktujesz jako coś normalnego.Są takie okolice daleko stąd.Chaos milczał.- Uważam, że wyraziłem się jasno.Oczywiście, jedną z twoich najbardziej pechowych ścieżek, chociaż jeszcze o tym nie wiesz, stanowi ta, która przywiodła cię do Edie.To największy niefart, jaki możesz sobie wyobrazić.Nie macie sobie do zaoferowania nic oprócz kłopotów.- Rzygać mi się chce - rzekła Edie i wyszła do kuchni.- Nie twierdzę, że nie wolno ci tu zamieszkać.Idź na test.Mam wrażenie, że go zdasz; przynajmniej na tyle pomyślnie, aby tu zostać.Wasze indywidualne pechy są niebezpieczne tylko wtedy, gdy się połączą.Chcesz Edie.Chaosa kusiło, żeby to powiedzieć.Jeżeli to pech, to tak samo mój, jak i twój.- Nie wierzę w szczęście - powiedział głośno.- Nie? - Cooley wstał i podniósł marynarkę, przybierając boleściwy wyraz twarzy.- Powiedziała ci o Davie?- Co? - Chaos poczuł zmieszanie.- Co z nim?- Zapytaj ją.- Co.- Pogadamy później.Trzymaj się.Cooley wyszedł pośpiesznie.Chaos słyszał, jak uruchamia silnik samochodu, a potem z warkotem odjeżdża w noc.Kiedy dźwięk zamarł w oddali, w domu stało się bardzo cicho.Znalazł Edie w kuchni; siedziała za stołem ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami i z zadartą głową wpatrywała się w sufit.- Jest coś, co powinnam ci powiedzieć - rzekła po chwili.- To pozwoli ci wyrobić sobie pogląd na lana.- Mów.- Przychodził do mnie w czasie tego całego zamieszania.Mówił, że jeżeli byłabym z nim.to moje sprawy nie potoczyłyby się tak źle.- Mogę to sobie wyobrazić - mruknął Chaos.- Jest bardzo pewny swego powodzenia.Twierdzi, że to, co dostaje w departamencie szczęścia, pokryje z nadwyżką wszystko, czego mnie brakuje.To są jego własne słowa.Mówi, że za każdym razem, kiedy poddaje się testowi, osiąga coraz lepsze wyniki.- Ale mimo to nie chcesz go?- Nienawidzę tego dupka.Chaos widział, że tak naprawdę było to nieco bardziej skomplikowane.Chciała nienawidzić Cooleya, ale tak do końca nie potrafiła.Przypomniało mu to jego relację z Kelloggiem.Nie macie sobie do zaoferowania nic oprócz kłopotów, powiedział Cooley.I prawdopodobnie miał rację, ale nie z powodu szczęścia czy jego braku.Chaos nie mógł tutaj zostać i pozwolić, aby miejscowe problemy zapuściły w nim korzenie.Ale, w takim razie, jak mógłby pomóc Edie odzyskać powodzenie? Co mógł zaproponować kobiecie, której problemu nie potrafił nawet poważnie potraktować?Jeśli chodziło o niego samego, to nie był pewien, czy miał problemy; w każdym razie nie w tym sensie.W jego życiu było zbyt wiele luk.To świat był w tarapatach, a on tylko ich doświadczał.A może to Gwen stanowiła jego podstawowy kłopot? Towarzyszyła mu wszędzie, bez względu na to, ile granic przekroczył.Ale w sprawie Gwen Edie raczej nie mogłaby mu pomóc.- Powiedział mi, żebym zapytał cię o Dave'a - przypomniał sobie.- Wiedziałam - stwierdziła cicho.- Co miał na myśli? Westchnęła.- Dave jest chory.- Chory?- Na nerki.Urodził się z defektem.Jakiś rok temu przestały pracować.Jego ojciec dał mu jedną; musiał to być dawca blisko spokrewniony - ja, Ray lub Gerald.Teraz obaj mają tylko po jednej nerce.Jednak nie ma w tym nic niezwykłego.Takie rzeczy się zdarzają.Chaos podszedł i położył dłoń na jej szyi.- Chce cię przekonać, że stanie ci się coś złego, gdybyś ze mną został - stwierdziła.- Jak Geraldowi lub Dave'owi.- Jest zazdrosny.Skinęła głową.- Nie obchodzi mnie to.Może nadal mnie dręczyć, jeżeli chce, tak długo, dopóki nie zostanę odesłana do obozu dla pozbawionych szczęścia.To okropne miejsce.Wszyscy poruszają się bardzo ostrożnie, cały czas rozmyślając, kto nagle potknie się o własne nogi lub zadławi kanapką.Zabiłabym się.- Tak nie będzie - powiedział Chaos.- Nie pójdziesz tam.Zastanowił się, co miał na myśli.Zasnęli razem na sofie, tak się układając, że wąskie poduchy im nie przeszkadzały, ale przed świtem Chaosa obudził hałasujący na zewnątrz domu motocykl.Pokój płonął żółtym światłem.Podniósł głowę i nasłuchiwał przez chwilę, podczas gdy silnik zawył i zaraz zamarł.Zamknął ponownie oczy i przytulił twarz do włosów Edie.Usłyszał kroki na werandzie.Ktoś cicho zapukał do drzwi.Wstał i wśliznął się w ubranie, myśląc: czy to mój pech czy jej?Otworzył drzwi i poczuł zapach dymu z papierosa.Słońce wzniosło się właśnie ponad dach stojącej po drugiej stronie ulicy fabryczki, a rozciągające się za nią niskie wzgórza skrywała mgła.Na skraju werandy, zwrócony plecami do drzwi, siedział jakiś człowiek w czarnej skórzanej kurtce i jaskrawoczerwonym motocyklowym kasku na głowie.Mężczyzna rzucił niedopałek na pokryty rosą trawnik i odwrócił głowę.- Cześć, Everett - powiedział.- Obudziłem cię?- Billy - rzekł Chaos; nazwisko tego człowieka miał w pamięci: Billy Fault.Billy wyszczerzył się radośnie, wstał i wyciągnął rękę.Chaos gapił się na niego.Oczy osadzone zbyt blisko siebie, zbyt wąskie czoło, uśmiech odsłaniający dziąsła [ Pobierz całość w formacie PDF ]