RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeżyjemy za to jakieś dwa albo trzy tygodnie, ale nie wiem, co zrobimy potem.- Kilka tygodni przeżytych jako nowicjuszka w Tar Valon - powiedziała ze śmiechem Nynaeve - nie po­mogło, byś przestała myśleć jak dziedziczka tronu.Nie mam nawet dziesiątej części tego co ty, ale dzięki temu, co mamy razem, przeżyjemy wygodnie dwa albo trzy miesiące.Dłu­żej, jeśli będziemy oszczędne.Nie mam zamiaru kupować sukien, a zresztą one nie mogą być nowe.Moja suknia z sza­rego jedwabiu, dzięki tym wszystkim perłom i złotej nitce, przyniesie nam sporo pożytku.Jeśli nie znajdę kobiety, która zechce nam oddać w zamian za nią ze dwóch albo trzech porządnych ubrań na zmianę, to ofiaruję ci ten pierścień i zostanę nowicjuszką.Wychyliła się z siodła i podała Elayne rękę, by wciągnąć ją na grzbiet konia.- Co zrobimy, gdy wreszcie dojedziemy do Falme? ­spytała Elayne, usadowiona już na zadzie klaczy.- Tego nie będę wiedziała, dopóki się tam nie znaj­dziemy.- Nynaeve umilkła, zatrzymując konia.- Je­steś pewna, że chcesz tego? To będzie niebezpieczne.- Bardziej niebezpieczne niż dla Egwene i Min? One by za nami pojechały, gdyby sytuacja była odwrotna.Jestem o tym przekonana.Mamy zamiar siedzieć tu cały dzień?Elayne zamachała piętami i klacz ruszyła z miejsca.Nynaeve pokierowała nią w taki sposób, by słońce, które jeszcze nie osiągnęło zenitu, świeciło im w plecy.- Będziemy musiały być bardzo ostrożne.Znajome nam Aes Sedai potrafią rozpoznać kobietę, która umie prze­nosić, jeśli tylko znajdą się w odległości wyciągniętego ra­mienia.Być może tutejsze Aes Sedai będą potrafiły wyłu­skać nas z tłumu, o ile będą nas szukały, więc lepiej przyjąć założenie, że to nam grozi."Oni z całą pewnością szukali Egwene i mnie.Tylko dlaczego?"- Tak, ostrożne.Przedtem też miałaś rację.Nie przy­damy się im na nic, jeśli też damy się złapać.- Elayne milczała przez chwilę.- Czy myślisz, że to wszystko były kłamstwa, Nynaeve? Gdy Liandrin mówiła, że Randowi gro­zi niebezpieczeństwo? A także innym chłopcom? Aes Sedai nie kłamią.Na Nynaeve przypadła teraz kolej, by zamilknąć, przy­pomniała jej się Sheriam opowiadająca o przysięgach, któ­rymi związywano kobiety szkolone na pełne siostry, przy­sięgach składanych we wnętrzu ter’angreal, zobowiązują­cego do ich dotrzymania."Nie wymawiać ani jednego słowa, które nie jest pra­wdą".To było jedno, ale przecież każdy wiedział, że prawda Aes Sedai nie zawsze jest tym, czym się wydaje.- Podejrzewam, że w tej chwili Rand wygrzewa sobie nogi przed kominkiem lorda Agelmara - powiedziała."Nie mogę się teraz nim przejmować.Muszę myśleć o Egwene i Min".- Też tak myślę - odparła Elayne z westchnieniem.Przesunęła się za siodło.- Jeśli do Falme jest bardzo da­leko, Nynaeve, to sądzę, że połowę drogi będę musiała je­chać w siodle.To siedzenie nie jest najwygodniejsze.W ży­ciu nie dotrzemy do Falme, jeśli pozwolisz temu koniowi, by cały czas sam wybierał krok.Nynaeve uderzeniami butów przymusiła rumaka do szybkiego cwału, Elayne jęknęła i uczepiła się jej płaszcza Nynaeve przyrzekła sobie, że też usiądzie za siodłem, nie narzekając, gdy Elayne zmusi klacz do galopu, ale zasadni­czo lekceważyła głośne jęki podskakującej za jej plecami.Za bardzo pochłonęła ją nadzieja, że zanim dotrą do Falme, przestanie się bać, a zacznie się złościć.Wiatr nabrał świeżości, chłodny i rześki zapowiadał nad­ chodzące zimno.ROZDZIAŁ 18NIEPOROZUMIENIAPo szaroniebieskim, popołudniowym niebie prze­toczył się grom.Rand naciągnął na czoło kaptur płaszcza w nadziei, że to go przynajmniej choć trochę osłoni przed chłodnym deszczem.Rudy wytrwale lawirował między błot­nistymi kałużami.Przesiąknięty wodą kaptur oblepił Ran­dowi głowę, podobnie jak płaszcz ramiona, a paradny, czar­ny kaftan był równie mokry i zimny.Temperatura raczej nie mogła już spaść niżej, zanim zamiast deszczu spadnie śnieg czy grad.Niebawem znowu miał spaść śnieg, ludzie z wioski, którą po drodze minęli, mówili, że tego roku padał już dwukrotnie.Cały dygotał, żałując nieledwie, że nie pada teraz.Przynajmniej nie przemoczyłby go do gołej skóry.Kolumna brnęła mozolnie naprzód, przepatrując bacznie pofałdowany teren.Szara Sowa Ingtara zwisała ciężko na­wet wtedy, gdy dął wiatr.Hurin czasami zsuwał z głowy kaptur, by wąchać powietrze, twierdził, że ani deszcz, ani ziąb nie mają żadnego wpływu na trop, z pewnością nie na ten trop, którego on szukał, ale jak dotąd niczego nie znalazł.Rand usłyszał, jak jadący za nim Uno klnie cicho.Loial stale sprawdzał swoje sakwy, wyraźnie mu nie przeszkadza­ło, że sam jest przemoczony, ale bezustannie troskał się o stan swoich książek.Wszyscy byli przygnębieni, z wyjąt­kiem Verin, która tak się zatopiła we własnych myślach, że nawet nie zauważyła, gdy spadł jej z głowy kaptur i twarz została wystawiona na deszcz.- Czy nie możesz czegoś z tym zrobić? - pytał ją natarczywie Rand.Jakiś cichy głos, gdzieś w zakamarku umysłu, podszeptywał mu, że sam przecież mógłby.Wy­starczyło tylko wziąć saidina w objęcia.Słodko nawołują­cego saidina.Napełnić się Jedyną Mocą, stać się jednym z burzą.Rozświetlić nieba słonecznymi promieniami albo dosiąść grzbietu nawałnicy i przejechać się na niej, takiej rozszalałej, wychłostać ją tak, by wpadła w jeszcze większą furię i grasować po całej Głowie Tomana, od morza do równiny.Wziąć saidina w objęcia.Bezlitośnie stłumił tę tęsknotę.Aes Sedai wzdrygnęła się.- Co? Ach.Być może.Odrobinę.Nie mogłabym za­trzymać tak wielkiej burzy, nie sama, szaleje na zbyt wiel­kim obszarze, ale mogłabym ją trochę osłabić.Przynajmniej w miejscu, w którym się znajdujemy.- Otarła krople de­szczu z twarzy, jakby dopiero teraz zauważyła, że kaptur spadł jej z głowy i roztargnionym ruchem naciągnęła go z powrotem.- No to czemu tego nie zrobisz? - spytał Mat.Drżą­ca twarz wyzierająca spod kaptura należała do człowieka, który stoi na progu śmierci, ale głos brzmiał rześko.- Bo gdybym użyła takiej ilości Jedynej Mocy, to każ­da Aes Sedai znajdująca się bliżej nas niż w promieniu dziesięciu mil, wiedziałaby, że ktoś przenosił.Nie chcę ścią­gać nam na głowy Seanchan z ich dawane.- Gniewnie zacisnęła usta.W tamtej wiosce, zwanej Młynem Atuana, dowiedzieli się nieco na temat najeźdźców, aczkolwiek to, co usłyszeli raczej rodziło nowe pytania, zamiast odpowiedzieć na stare.Ludzie paplali jak najęci w jednej chwili, a w następnej zamykali usta, drżeli i oglądali się przez ramię.Wszyscy trzęśli się ze strachu, że Seanchanie powrócą z ich monstra­mi i dawane.Te kobiety, pojmane na smycz jak jakieś zwie­rzęta, zamiast być Aes Sedai, przerażały wieśniaków jeszcze bardziej niż dziwaczne stworzenia, którymi władali Sean­chanie, stwory, które mieszkańcy Młynu Atuana potrafili jedynie opisać szeptem jako zjawy ze złego snu.A już naj­gorsze z wszystkiego były te kary, które dla przykładu Se­anchanie wymierzyli przed swym odjazdem, ich wspomnie­nie wciąż przejmowało ludzi dreszczem do szpiku kości [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl